Ten sezon potwierdził wszystko, co o Goncalo Feio mówiło się od lat. To bardzo dobry i zdolny trener, ale też konfliktowy człowiek, który nie panuje nad emocjami i bywa agresywny. Wpychając Motor Lublin do I ligi, osiągnął spory sukces, jednak wątpliwości, czy w ogóle powinno być dla niego miejsce w polskiej piłce, pozostają.
Wspinaczka Motoru Lublin w II lidze robi wrażenie: z ostatniego miejsca na szóste, czyli ostatnie barażowe. Sama końcówka sezonu, w której aż kipiało od emocji, również: najpierw gol w 90. minucie z Polonią w ostatniej kolejce sezonu zasadniczego, który zapewnił szóste miejsce, później wyrównujący gol w 94. minucie w półfinale baraży i ostateczny cios w drugiej połowie dogrywki na 2:1, a na koniec wygrana seria rzutów karnych w finale ze Stomilem Olsztyn. Nic dziwnego, że trener Goncalo Feio wykrzykiwał, że jego drużyna jest niezniszczalna. Motor wślizgnął się do I ligi w ostatniej chwili, już przez zamykające się drzwi. Dał swoim kibicom emocje, jakich dawno nie czuli. Radość, której nie przeżyli od kilkunastu lat i ostatniego awansu. Wreszcie – olbrzymią ulgę, po tym, jak po 11. kolejce tego sezonu Motor był na ostatnim miejscu w tabeli z zaledwie siedmioma punktami i bardziej niż awansu mógł się spodziewać spadku do III ligi.
Kibice streszczają ten sezon, śpiewając na znaną stadionową melodię: „Lubelski nasz Motorek, on w drugiej lidze grał, ostatnie miejsce było i siedem punktów miał. Pojawił się Goncalo i wiara była w nas! Dziś po 13 latach, awansu nadszedł czas!”
Nie ma nawet sensu szukać głównego bohatera na boisku. Klub też tego nie robi i na plakacie obwieszczającym awans umieścił trenera Goncalo Feio w centralnym miejscu. Jego przyjście w połowie września zmieniło wszystko. Na boisku – na lepsze, ale w klubowych korytarzach – na gorsze, bo gdy na boisku imponowały taktyczne ramy, w gabinetach upadały podstawowe zasady. Piłkarze coraz lepiej grali, za to trener coraz bardziej szokował zachowaniem – aż w marcu tak obraził rzeczniczkę prasową, że nie wyobrażała sobie dalej z nim współpracować, a w prezesa, stającego w jej obronie, rzucił podkładką na dokumenty i rozbił mu łuk brwiowy. Wybuchł skandal na całą Polskę. W maju głos zabrał jeszcze Martin Bielec, były asystent Feio, który w wywiadzie na Sport.pl oskarżył go o mobbing i przemoc psychiczną. Portugalczyk szybko – już w pierwszym sezonie samodzielnej pracy – potwierdził wszystko, co mówiło się o nim od lat: że trenerem jest dobrym, ale ma problem z kontrolowaniem własnych emocji, popada w konflikty i staje się agresywny.
Wciąż pracuje w Motorze, bo żądny sukcesu właściciel Zbigniew Jakubas, stanął po jego stronie, a PZPN potraktował go nadzwyczaj łagodnie, wymierzając karę grzywny 30 tys. zł i dyskwalifikację w zawieszeniu na dwa lata. Paulina Maciążek, Paweł Tomczyk i Martin Bielec? Ich w klubie już nie ma.
Jakubas, jeden z najbogatszych Polaków, który zainwestował w Motor w 2020 r. i obiecywał awans do ekstraklasy najpóźniej w 2025, był już zniecierpliwiony. Przelewał pieniądze, a jego klub wciąż tkwił na trzecim poziomie, gdzie próżno było szukać rywali o równie dużym potencjale finansowym i infrastrukturalnym. Był zawiedziony i rozgoryczony. Nie wyszło mu zbudowanie drugiej Legii – z Bogusławem Leśnodorskim w roli doradcy, Michałem Żewłakowem jako dyrektorem sportowym i Markiem Saganowskim jako trenerem. Nie powiodło się też postawienie na 30-letniego trenera Stanisława Szpyrkę, a ściągnięcie duetu znającego się z Rakowa Częstochowa skończyło się wewnętrznym konfliktem. Ale przynajmniej na boisku zaczęło to jakoś wyglądać, dlatego Jakubas tłumaczył agresję Feio przepracowaniem i pracował z nim dalej. Powiedział wręcz, że to ostatni trener jego Motoru i jeśli z nim nie uda się awansować, to on też spakuje manatki. Na Jakubasa spadła oczywiście lawina krytyki, że stawia wyniki ponad wszystko, że stanął po niewłaściwej stronie sporu, że chroni agresora i sprawia wręcz, że czuje się on bezkarny. Feio co prawda przeprosił rzeczniczkę prasową beznamiętnie wgapiając się w blat stołu, ale można go było podejrzewać o wszystko, jednak nie o szczerość. Wyniki dały mu immunitet. Kto mu przeszkadzał, musiał zejść z drogi. I tę szansę Feio – sportowo – wykorzystał.
Piłkarzy cały czas miał po swojej stronie, podobnie jak kibiców, którzy w przeddzień pamiętnej konferencji głośno popierali go pod siedzibą klubu. Podoba im się jego nieustępliwość i stanowczość. Zawodnikom imponuje z kolei profesjonalizm i pracowitość. Doceniają też szczegółowość jego odpraw i wskazówek. Czują się doskonale przygotowani taktycznie do każdego kolejnego meczu. Słyszymy jeszcze, że Feio zawsze był wobec piłkarzy szczery i uczciwy: kto dobrze trenował, ten u niego grał, a jak w czyjejś grze dostrzegał rezerwy, to wprost o tym mówił i dawał szansę na poprawę. Kolejny plus? Nauczył się świetnie mówić po polsku i bez problemu formułować myśli, a w dodatku piłkarskie zawiłości potrafi przedstawić w przystępny sposób, o czym mogli się też przekonać widzowie Ligi Mistrzów, gdy Feio był zapraszany do okołomeczowego studia.
Skandal wokół siebie wykorzystał do wzmocnienia budowanej wokół szatni oblężonej twierdzy. Feio już wcześniej narzekał na MOSiR, ratusz i innych pracowników Motoru. Potrafił im powiedzieć, że chodzą smutni po zwycięstwach. Stawiał na prosty przekaz: ufamy sobie w szatni, korzystajmy ze wsparcia kibiców, a reszcie, która jest przeciwko nam, jeszcze pokażemy. Nie Feio pierwszy i nie ostatni sięgnął po tę sztuczkę. Przez cały sezon potrafił jednak utrzymać w szatni dobre morale, co szczególnie w ostatnich meczach było też widoczne na boisku. Motor walczył do końca, zdobywał bramki po 90. minucie i wyszarpał awans. Słowem? Feio to dobry trener.
Motor Lublin awansował, dzięki Goncalo Feio. „Ambicja go napędza, ale czasami też zżera”
Dotychczas był asystentem, więc napływające zewsząd opinie – że ma świetne oko do taktyki, że sprawnie analizuje przeciwników i ma dobry warsztat – traktowaliśmy z delikatną rezerwą. Ufaliśmy, że zapowiada się na świetnego trenera, ale pamiętaliśmy, że nie każdy dobry asystent później radzi sobie w roli szefa. Ale przesiadka Feio z fotela pasażera za kierownicę przebiegła bardzo płynnie. Portugalczyk podniósł zespół natychmiast po przyjściu do klubu – nie przegrał żadnego z pierwszych sześciu meczów. Uporządkował grę i był niewygodny dla każdego przeciwnika, bo zmieniał podejście z meczu na mecz. Przygotowywał się pod rywali, ale jednocześnie rozwijał swój model gry. W 28 meczach odniósł 18 zwycięstw i poniósł tylko cztery porażki – w tym z Rakowem Częstochowa w ćwierćfinale Pucharu Polski, w którym wcześniej wyeliminował Zagłębie Lubin i Wisłę Kraków. Ale jednocześnie sprawdzały się wszystkie ostrzeżenia: że jest konfliktowy, trudny, nieustępliwy i agresywny.
Właściwie w Motorze Lublin nie mogą być zdziwieni. Feio imponował Markowi Papszunowi w Rakowie Częstochowa, ale został z niego pogoniony po bójce z kierownikiem drużyny. W Wiśle Kraków też szybko awansował z akademii do sztabu pierwszej drużyny i zbierał komplementy, ale po jednym z meczów miał odepchnąć kobietę z ochrony i opluć drugiego ochroniarza. W Legii Warszawa, gdzie zaczynał przygodę z polską piłką, też zapracował na komplementy Macieja Skorży, Jacka Magiery, a później Henninga Berga, w którego sztabie był już pełnoprawnym analitykiem wideo i nawet kręcił nosem, że nie został jego następcą, ale już wtedy mówiło się, że ma trudny charakter. Ambicja napędza go od lat, ale czasami też zżera. Już przed meczami juniorów potrafił pojawić się w klubie tak napięty, że strach było do niego podejść. A im większą miał odpowiedzialność, tym bardziej się nakręcał, czego najlepszym przykładem był miniony sezon.
Nie da się oddzielić Feio – dobrego trenera i Feio – agresywnego człowieka. Niestety dla Zbigniewa Jakubasa, który już twierdząco odpowiedział na pytanie, czy dla Portugalczyka jest miejsce w polskiej piłce. Jego klub, jego decyzja, jego awans, jego sumienie i jego wizerunkowe straty. Być może jednak PZPN jeszcze raz stanie przed takim pytaniem, jeżeli Martin Bielec, zgodnie z zapowiedzią, zgłosi, że był przez Feio poniżany. Ale na razie Portugalczyk planuje sezon w I lidze. Tuż po awansie mówił, że nieustannie myśli o przyszłości, rozwoju zawodników, klubu, kolejnym okresie przygotowawczym i sparingach. „Jeśli coś źle planujesz, to tak jakbyś przygotowywał się do porażki. A czegoś takiego nie uznaję” – powiedział. Porażkę można jednak ponieść nie tylko na boisku.
Źródło: sport.pl