Na stopień wodny w Siarzewie rząd chce przeznaczyć miliardy. Ile dokładnie, nie wiadomo, bo koszty stale rosną. Ekolodzy widzą w tym inwestycję rodem z PRL, przy której politycy będą mogli przeciąć wstęgę i za publiczne pieniądze doprowadzić do przyrodniczej katastrofy
Dla hydrotechników wygląda to, w dużym uproszczeniu, następująco: na Wiśle, 36 km od zapory we Włocławku postawi się kolejną tamę, woda się spiętrzy i stworzy sztuczne jezioro, z którego będzie można nawadniać pola, i które przyjmie ewentualną falę powodziową. Śluza obok konstrukcji pozwoli rozwinąć żeglugę śródlądową, a rzeka przy okazji wyprodukuje prąd.
Dla hydrologów, hydrobiologów, hydromorfologów i ekologów wygląda to tak: w kolejnym miejscu na Wiśle stanie gigantyczna, betonowa konstrukcja, która zniszczy obszar Natura 2000, nastąpią nieodwracalne zmiany środowiskowe – odcięcie 69 601 km rzek dla migracji ryb. Efektem będzie kryzys bioróżnorodności, zamknięcie szansy na migracje i w rezultacie załamanie się lub całkowite wyginięcie troci wędrownej, łososia i certy w dorzeczu naszej największej rzeki oraz definitywne przekreślenie szansy przywrócenia jesiotra ostronosego w Polsce. Tymczasem populacje gatunków ryb wędrownych w Europie spadły o 93 proc.
Budowę nowego stopnia na Wiśle forsują państwowe Wody Polskie. Od lat trwa planowanie i gromadzenie zgód odpowiednich urzędów. W Państwowym Gospodarstwie Wodnym widać determinację, choć wiele organizacji ekologicznych protestuje, podkreślając, że projekt ma same minusy. Jak mówi Justyna Choroś z Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków, strona rządowa odpowiada tylko jednym argumentem, który brzmi: proszę uwierzyć, stopień jest potrzebny. – To, co dzieje się wokół stopnia wodnego Siarzewo, kojarzy mi się ze średniowiecznym sprzedawcą leków. Stoi na rynku i krzyczy, że ma taką miksturę, która jest na porost włosów, inteligencję, wzrost oraz choroby płuc. Ja tę inwestycję obserwuję od wielu lat i ona czasami jest przeciwpowodziowa, czasami przeciwsuszowa, czasami ma umożliwiać żeglugę. Wszystko zależy od tego, co właśnie jest na topie i jaki dokument strategiczny się akurat pisze – tłumaczy aktywistka.
Gdy 20 lat temu zaczęto mówić o „stopniu wodnym ratującym Włocławek przed rychłą zgubą”, miał on kosztować około miliard złotych. W 2021 roku było to już 5,4 mld.
Wtóruje jej dr Alicja Pawelec, hydrobiolożka z Fundacji WWF: – Ta budowa to pomysł jeszcze z czasów towarzysza Gierka, który planował skaskadyzować całą Wisłę. Koncepcja kompletnie nie przystaje do naszych czasów. Wiedza naukowa jest dziś dużo szersza i mamy już świadomość, że takie konstrukcje się nie sprawdzają.
Na pytania „Newsweeka” o celowość budowy Wody Polskie przywołują wszystkie argumenty, jakie zdaniem ekologów „wymyślano przez kolejne lata”. W uzasadnieniu czytamy, że inwestycja ma charakter strategiczny, a jej podstawowym założeniem jest „racjonalne gospodarowanie wodami w dobie zachodzących zmian klimatu”, a „budowany obiekt będzie wielofunkcyjny”. Biuro prasowe wodnego giganta pisze o programie przeciwdziałania niedoborowi wody, o korzyściach w zakresie odnawialnych źródeł energii, o rozwoju żeglugi śródlądowej, o wsparciu tamy we Włocławku oraz o „poprawie ochrony przeciwpowodziowej, w szczególności osłonie przed zimowymi powodziami zatorowymi wszystkich mieszkańców znajdujących się w jego oddziaływaniu”.
Przeciwnicy inwestycji uważają, że to puste hasła, za którymi nie stoją żadne analizy poparte naukową wiedzą.
– Nie do przyjęcia jest to, że tak duża inwestycja – pod względem ilości wylanego betonu, wydanych pieniędzy z naszych podatków oraz silnego oddziaływania na środowisko i społeczeństwo – dzieje się bez wglądu społecznego do danych i bez współdecydowania. A my chcemy faktów i liczb, chcemy wiedzieć, na jakiej podstawie rządzący planują wydać 7-8 mld złotych z naszych podatków. Bo Unia Europejska nie jest przecież zainteresowana finansowaniem Siarzewa – mówi Choroś, która bezskutecznie walczy, by Wody Polskie pokazały opracowania uzasadniające budowę.
Piotr Nieznański z WWF uważa, że argumenty strony rządowej są nieprawdziwe lub zmanipulowane. – Stopień wodny na rzece nie chroni przed powodzią, dysponuje zbyt małą rezerwą na zatrzymywanie wód. Przeciwnie, może wręcz pogorszyć sytuację związaną z powodziami zimowymi powodowanymi przez zatory rzeczne. Sposobem walki z suszą stopień też nie jest, bo do tego potrzeba kompleksowych działań w całym dorzeczu. Oddziaływanie piętrzenia na wody gruntowe ma zasięg kilkuset metrów. Nikt nie będzie przecież dystrybuował wody na pola rolników kilka, kilkanaście czy kilkadziesiąt kilometrów od zbiornika. Kwestie braku znaczenia Siarzewa dla walki z suszą i powodzią oraz niezgodności tych planów z prawem unijnym potwierdzają opracowania eksperckie, którymi dysponujemy i które są znane stronie rządowej – mówi.
Z kolei Jacka Engela z Fundacji Green Mind śmieszy rozpościeranie megalomańskich wizji o rozwoju żeglugi rzecznej. Stopień w Siarzewie miał bowiem stać się fragmentem wielkiego projektu drogi wodnej E40 prowadzącej przez Polskę, Białoruś oraz Ukrainę i łączącej Gdańsk z Morzem Czarnym. – Mamy drogę wodną Płock – Włocławek, której długość to około 60 kilometrów. Załóżmy, że dołożymy kolejne 30 kilometrów do Siarzewa. A poniżej tej miejscowości mamy na licznych odcinkach w kierunku Gdańska wody pierwszej i drugiej klasy żeglowności, czyli wody dla jednostek o małym zanurzeniu. Co barki będą wozić rzeką z Płocka do Siarzewa? – pyta ironicznie. Dodaje, że argument o zielonym prądzie jest równie absurdalny, bo elektrownia na tamie mogłaby produkować 80 MW energii, a tyle potrafi dać raptem kilka wiatraków ustawionych na morzu, a mających nieporównywalnie mniejsze negatywne działanie na przyrodę.
Argument o E40 pojawiał się w narracji rządowej jeszcze niedawno, choć w sierpniu 2022 roku Ukraińcy wycofali się z projektu. Po agresji rosyjskiej uznali, że niemożliwa jest współpraca z Białorusią. Dziś na temat gigantycznego szlaku od morza do morza Wody Polskie milczą, ograniczając się jedynie do sformułowania: „stworzenie stabilnych warunków żeglugowych na kolejnym odcinku Wisły, co przełoży się na rozwój śródlądowego transportu wodnego na dolnej Wiśle”.
Dlaczego największy bodaj entuzjasta inwestycji, wiceminister infrastruktury Marek Gróbarczyk, tak napiera na budowę? Dr Alicja Pawelec wzrusza ramionami. – Mam wrażenie, że chodzi przede wszystkim o efekt przecięcia wstęgi. To znaczy o zbudowanie czegoś monumentalnego, przy czym można byłoby się sfotografować. Bo gdybyśmy za te same pieniądze wdrożyli krajowy program renaturyzacji wód powierzchniowych, co na pewno wpłynęłoby pozytywnie na walkę z suszami i powodziami, to wizualnych efektów nie będzie. Dużo gorzej przecina się wstęgę na renaturyzowanym mokradle niż przy wielkiej budowli – mówi naukowczyni powiązana z WWF.
Inni aktywiści proponują: follow the money. – Inwestycje wodne często „nie mają szczęścia do kosztów”. Tak było ze stopniem wodnym na Odrze w Malczycach, który wyceniano najpierw na 200 mln zł, potem na 400 i na 680. Do tej pory kosztował 1,4 mld i jeszcze go nie ukończono. A mówimy o publicznych pieniądzach – zauważa Piotr Nieznański.
Koszt budowli w Siarzewie to również kwota z tendencją do puchnięcia. Gdy 20 lat temu zaczęto mówić o „stopniu wodnym ratującym Włocławek przed rychłą zgubą”, miał on kosztować około miliard złotych. W 2021 roku tama we Włocławku nadal stała, a wycena nowej, oddalonej o 30 km na północ opiewała na 5,4 mld. Zrobił się szum, więc Wody Polskie dokonały „optymalizacji”, prognozując koszt na 4,5 mld. Dzisiejsze szacunki robią jeszcze większe wrażenie – oficjalnie mowa już o 7,5 mld złotych z publicznej kasy.
Jacek Engel: – Na razie na budowie stopnia świetnie zarabiają firmy projektowe i consultingowe. A podatnik płaci. Energa, która podobno jest zainteresowana budową tego stopnia i elektrowni, per saldo nie wydała ani grosza. Za sprzedaż praw do koncepcji programowo-przestrzennej stopnia Siarzewo Energa Invest skasowała od Wód Polskich 1,7 mln złotych – mówi. Dodaje, że lobby hydrotechniczne jest bardzo sprawne i urabia po kolei wszystkie rządy od 2000 roku. – Pierwszy raport oddziaływania na środowisko dla stopnia na dolnej Wiśle powstał w 2008 roku. Był przedmiotem obrad Krajowej Komisji Ocen Oddziaływania na Środowisko i został bardzo mocno skrytykowany. Komisja zarekomendowała ministrowi konkretne kroki, które nigdy nie zostały podjęte. Tak czy inaczej Hydroprojekt Warszawa za raport zainkasował jakąś kwotę. Być może, gdyby nie okazał się bublem, to na jego podstawie już wtedy by wystąpiono o decyzję środowiskową – wspomina.
Działacze podkreślają, że środowisko hydrotechników jest niewielkie, a transfery personalne z firmy projektowej do Wód Polskich i odwrotnie są na porządku dziennym. Wymieniają choćby zastępcę prezesa Państwowego Gospodarstwa do spraw ochrony przed powodzią i suszą Wojciecha Skowyrskiego, który wcześniej pracował w Hydroprojekcie i sugerują prześledzenie „historii wyłączeń” przy karuzeli z wydawaniem decyzji środowiskowej dla inwestycji.
Postępowanie w sprawie decyzji o budowie tamy w Siarzewie trwa już pięć lat i końca nie widać. Bydgoska Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska wydała dokument w 2017 roku. Błyskawicznie zaprotestowało dziewięć organizacji ekologicznych. Ich odwołanie powinno zostać rozpatrzone w ciągu miesiąca. Nie zostało do tej pory.
W 2018 roku rację ekologom przyznał ówczesny minister klimatu Michał Kurtyka. Uchylił bydgoską decyzję i wysyłał ją do ponownego rozpatrzenia. Wody Polskie jednak nie odpuściły i skierowały sprawę do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie, który uchylił decyzję Kurtyki. Niedługo później kierowanie resortem przejęła Anna Moskwa, prywatnie żona Pawła Rusieckiego, zastępcy prezesa Wód Polskich. Uznała, że o stopniu powinna zdecydować Generalna Dyrekcja Ochrony Środowiska. Tyle że GDOŚ prowadziła już tę sprawę od stycznia do grudnia 2018 r., by ostatecznie wyłączyć się z postępowania. Jak informowała wówczas Małgorzata Górska z OTOP, powodem był konflikt interesu. Andrzej Szweda-Lewandowski, który stanął na czele GDOŚ w listopadzie 2018 roku, wcześniej był zatrudniony przez spółkę Energa jako pełnomocnik ds. budowy stopnia na dolnej Wiśle.
Tym razem wydaje się, że GDOŚ jednak proceduje, choć nie z dynamiką górskiej rzeki, a raczej zbiornika retencyjnego. Według wiedzy ekologów miał rozpatrzyć odwołanie od decyzji środowiskowej do końca maja. Ale z naszych informacji wynika, że tak się nie stanie. GDOŚ na pytania „Newsweeka” odpowiedziała, że po przeanalizowaniu zgromadzonego materiału dowodowego stwierdzono konieczność jego uzupełnienia. Dlatego wezwano Wody Polskie do złożenia wyjaśnień i przedstawienia dodatkowych dokumentów w sprawie. „Ze względu na konieczność uzupełnienia materiału dowodowego nie jest możliwe wskazanie przez GDOŚ przewidywanego terminu zakończenia postępowania odwoławczego” – informują nas urzędnicy.
Tymczasem Wody Polskie cały czas pchają sprawę do przodu, choć nie mają kluczowego dokumentu – prawomocnej decyzji środowiskowej. Próbowały nawet wyłonić firmę, która zrobi projekt budowli, ale do przetargu zorganizowanego w 2022 roku nikt się nie zgłosił. Ekolodzy alarmują, że teraz Ministerstwo Infrastruktury z Wodami Polskimi planują rozpisanie przetargu w modelu zaprojektuj i wybuduj. W styczniu tego roku przed sejmową komisją gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej zapowiadał to nie kto inny jak Wojciech Skowyrski.
– W przypadku podpisania umowy w modelu zaprojektuj i wybuduj jej zerwanie przez kolejny rząd będzie oznaczać konieczność wypłacenia wielomilionowych odszkodowań. Jest to zatem sposób na przyklepanie inwestycji poprzez metodę faktów dokonanych – uważa Marek Elas z OTOP.
Zatem urzędnicy państwowi od ochrony środowiska na zmianę wkładają decyzję do zamrażarki, a po jakimś czasie ją wyjmują, by spróbować przerzucić odpowiedzialność na inny podmiot. A u miłośników gospodarczego wykorzystywania wody bez żadnych skrupułów – bo za takich w środowiskach ekologicznych uchodzą władze Wód Polskich – praca wre, a koszty rosną. Na pytania „Newsweeka” PGWWP odpowiedziały, że prace przygotowawcze wokół budowy w Siarzewie pochłonęły dotychczas około 4,8 mln złotych.
[Błękitno-zielone miasta]
„Najlepsze pomysły kiełkują w maju” – pod takim hasłem odbył się drugi Samorządowy Kongres Klimatyczny, który zorganizowano 18-19 maja w Łodzi. Jak zmieniać miasta, by dążyły do neutralności klimatycznej i stały się bardziej przyjaznymi do życia dla swoich mieszkańców? Dyskutowali o tym prezydenci największych polskich miast, przedstawiciele samorządów, świata biznesu, nauki i polityki wraz z Fransem Timmermansem, wiceprzewodniczącym Komisji Europejskiej odpowiedzialnym za wprowadzenie Zielonego Ładu.
Źródło: onet.pl