PiS chciało łatwo skosić zbożowy problem. Będzie lawina kolejnych

Niezależny dziennik polityczny

– To wygląda jak leczenie zawału lewatywą – tak Janusz Piechociński komentuje próby rozwiązania zbożowego problemu przez rząd i PiS. Polska zakazała importu artykułów z Ukrainy oraz rusza ze skupem zbóż. Eksperci podkreślają, że konsekwencje tego mogą być bardzo ponure.

  • Na razie na skup zbóż rząd chce wydać 600 mln zł. Tylko że to niemal na pewno nie wystarczy
  • Za nowe pomysły rządu na rozwiązanie kryzysu, jak uważają nasi rozmówcy, możemy zapłacić jeszcze grube miliony. Również w karach
  • Wiele wskazuje na to, że nawet jak rząd skupi zboże, to i tak będzie ono zalegać rolnikom
  • Już niebawem zapewne więcej zapłacimy też za niektóre produkty na sklepowych półkach
  • Początkowo rząd zabronił nawet tranzytu ukraińskiej żywności przez Polskę, ale ta decyzja została już odkręcona. Minister rolnictwa zapewnia przy tym, że „ani jedna tona zboża nie zostanie w naszym kraju”

Jarosław Kaczyński znów wszystkich zaskoczył. Po wielu tygodniach zbożowego kryzysu postanowił zareagować. Ogłosił zamknięcie granicy z Ukrainą dla towarów żywnościowych i skup zbóż. Kolejny dzień przyniósł kolejną zmianę. Okazuje się jednak, że tranzyt żywności z Ukrainy przez Polskę będzie możliwy – rząd ogłosił porozumienie z naszym sąsiadem, mają być specjalne konwoje oraz monitoring. W tym chaosie coraz trudniej połapać się i rolnikom, i branży spożywczej, i samym konsumentom.

Niemal od razu po zapowiedziach ruszył skup. Jak powiedział minister rolnictwa Robert Telus, na razie na ten cel przeznaczono 600 mln zł. Eksperci wyciągnęli szybko kalkulatory i stwierdzili, że to zdecydowanie za mało.

Rząd chce, by rolnicy dostawali za tonę 1,4 tys. zł. – Prawdopodobnie rząd będzie zatem dopłacać ok. 500 zł do tony. Jeśli dopłaty obejmą 5 mln ton, to wyjdzie nam ok. 2,5 mld zł. Skąd wziąć takie pieniądze, skoro rząd ma na to przeznaczonych ok. 600 mln zł? To zasadne pytanie. Nie wiadomo, czy zatem zostanie skupione całe zboże. Może się więc okazać, że skup będzie, a i tak zostanie mnóstwo zalegającego zboża – mówi Business Insiderowi dr hab. Sławomir Kalinowski, profesor Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN.

Jak będzie z kolejnymi transzami skupu i ile będą one kosztować podatnika? Tego na razie nie wiemy.

Również Izba Zbożowo-Paszowa uważa, że rządowy skup ma bardzo niejasne zasady. „Prosimy o opublikowanie szczegółów dotacji do 1,4 tys. zł” – apeluje organizacja. W tej chwili, jak dodaje, firmy nie wiedzą, jak cokolwiek planować.

Ekspert zauważa też, że dopłaty prawdopodobnie nie będą dotyczyć tegorocznych żniw. A spodziewa się, że mogą one przynieść 34-35 mln ton zboża. Co z tego wynika? Zboża będzie na rynku bardzo dużo i nie wiadomo, co będzie można z nim zrobić. A okres żniw w tym roku przypadnie na rozkręcającą się kampanię wyborczą.

Wydamy miliony na skup, a mogą jeszcze posypać się kary

Na pomoc dla polskiego rolnika rzecz jasna zrzuci się polski podatnik. Niemniej eksperci wskazują, że może być to tylko początek wielkich wydatków, które poniosą Polacy za ratowanie przez rząd sytuacji na wsi. Na konwoje ukraińskiego zboża zapewne też. Trudno powiedzieć, na ile będą one szczelne. W branży spożywczej słyszymy już wątpliwości, czy nie będzie tak, że ukraińskie zboże znów nie będzie „znikać” z tych konwojów i trafiać do polskich silosów.

Problemów jest jednak więcej. Przez zakaz importu żywności z Ukrainy, producenci nie mogą na przykład sprowadzać śruty słonecznikowej. Jeszcze niedawno z rynku rosyjskiego i ukraińskiego sprowadzaliśmy 90 proc. tego surowca. Tymczasem jest ona krytycznym składnikiem do produkcji pasz. Brak śruty to problem dla firm produkujących paszę, brak paszy to problem dla rolników. A problemy rolników przecież bardzo szybko widać na sklepowych półkach.

Bardzo szybko zresztą każdy klient sklepów może odczuć zakaz importu żywności. Zgodnie z rządowym rozporządzeniem, nie można wwozić bowiem nie tylko zboża, ale łącznie 18 produktów żywnościowych. Na liście są wina, owoce, warzywa czy mięso.

– Zakaz importu zbóż nie powinien mieć natomiast przełożenia na sklepowe ceny. Inaczej może być z innymi towarami z listy, na przykład sprowadzaliśmy sporo drobiu czy owoców miękkich. Tu ceny mogą niebawem w sklepach wzrosnąć – wskazuje w rozmowie z Business Insiderem Kalinowski. Nie będą to podwyżki na tyle dramatyczne, aby wpłynęły na ogólną inflację. Niemniej na pewno będą bolesne dla klientów.

Nagły zakaz importu towarów, jak podkreślają eksperci, naraża nas też na spore kary. Kalinowski tłumaczy, że sprowadzaniem żywności z Ukrainy do Polski zajmują się nie tylko lokalne firmy, ale i międzynarodowe konsorcja. Te mają często wieloletnie kontrakty i mogą domagać się wielomilionowych odszkodowań za to, że nie mogą ich realizować. Natomiast na znacznie większe odszkodowania bylibyśmy narażeni, gdyby został utrzymany wprowadzony początkowo zupełny zakaz tranzytu żywności przez Polskę. To by zresztą było zupełnym złamaniem unijnych zasad, co dałoby rzecz jasna argument firmom w sporach z naszym krajem.

Czas chaosu

Od początku pełnoskalowej wojny w Ukrainie Polska mocno wspiera Ukrainę, a wyrazem tego była pomoc temu krajowi w handlu zbożem. Eksperci zaznaczają jednak, że pomoc była bardzo trudna, chociażby ze względu na brak infrastruktury.

– Chcieliśmy pomagać Ukrainie, ale nie mieliśmy do tego infrastruktury. Mamy na przykład ledwie cztery terminale, które są w stanie wysyłać 8 mln ton zboża rocznie drogą morską. To za mało, by poradzić sobie z ilością, która do nas trafiała w zeszłym roku z Ukrainy – mówi Sławomir Kalinowski.

Niemniej pomoc w handlu zbożem Ukrainie budowała pozytywną markę Polski. Temu wizerunkowi zadała cios decyzja rządu i Jarosława Kaczyńskiego o zakazie nawet tranzytu żywności z Ukrainy przez Polskę. Co prawda ta decyzja została nieco „odkręcona”, co z ulgą zostało przyjęte przez Ukrainę i Unię. Niemniej wizerunek Polski został nadszarpnięty. Nie tylko jako wizerunek kraju, który pomaga, ale też kraju, który jest stabilnym i przewidywalnym partnerem. „Otrzymujemy już sygnały z rynków światowych, że nie składa się ofert na eksport polskiego zboża ze względu na niepewność cen oraz dostaw” – pisze Izba Zbożowo-Paszowa.

Janusz Piechociński, były wicepremier i minister rolnictwa, na nasze pytanie o kryzys zbożowy, odpowiada wspomnieniami z 2014 r. Rosja wtedy anektowała Krym i zaczęła destabilizować wschód Ukrainy. Ponieważ Polska pomagała Ukrainie, Rosja „ukarała” nas embargiem na owoce, w tym jabłka.

– Pamiętam, ile mieliśmy wtedy spotkań, ile narad, żeby szukać alternatywnych rynków na te jabłka. A w tym przypadku mamy po prostu kiepską próbę przykrycia problemu. Próbuje się nawet częściowo zrzucać winę na Unię, zapominając, że przecież tam komisarzem rolnictwa jest Janusz Wojciechowski – opowiada nam Piechociński. Jak dodaje, skup i zakaz importu towarów przypomina mu „leczenie zawału lewatywą”.

Na razie, mimo recept prezesa PiS na zbożowy kryzys, rolnicy ciągle protestują. W Szczecinie na przykład pod Urzędem Wojewódzkim jest całe rolnicze „miasteczko”. Ma pozostać tam jeszcze przynajmniej przez miesiąc, skup zbóż i zakaz wwozu ukraińskich towarów rolników wyraźnie nie przekonał. A wybory są coraz bliżej, tymczasem wieś jest kluczowa w walce o władzę. Wszystko wskazuje, że będzie to gorący czas, a o rozsądne decyzje będzie coraz trudniej.

Źródło: businessinsider.com.pl

Więcej postów

2 Komentarze

  1. Działania Morawieckiego/Dudy/Kaczyńskiego na obniżenie poziomu życia Polaków, na chaos w państwie, na zapaść cywilizacyjną Polski są działaniami w kierunku zbliżenia potencjału Polski i Ukrainy by przyspieszyć integracje oby państw. To są działania przestępcze.

Komentowanie jest wyłączone.