Nawet małe i średnie firmy będą musiały zainteresować się swoim śladem węglowym

Niezależny dziennik polityczny

– Raportowanie ESG będzie dotyczyło spółek giełdowych, ale zjawisko rozleje się na całą gospodarkę, bo duże firmy zobligowane do pokazania swojego wpływu na środowisko będą musiały pozyskać dane od swoich mniejszych kontrahentów – mówi Wojciech Piskorski, ekspert SGS Polska.

  • – Zainteresowanie firm badaniem ich wpływu na środowisko rośnie z powodu obowiązku tzw. raportowania niefinansowego. Wcześniej swoje zrobiła deklaracja banków o nieprzyznawaniu kredytów na działania powodujące dużą emisję gazów cieplarnianych – mówi Wojciech Piskorski, ekspert SGS Polska.
  • – Informacje o wpływie na środowisko powinny zostać zweryfikowane przez niezależną trzecią stronę. Chodzi o to, żeby wyeliminować zjawisko greenwashingu – zauważa ekspert SGS Polska, firmy zajmującej się kontrolą, weryfikacją, testowaniem i certyfikacją. 
  • – Jeśli chodzi o weryfikatorów, to kołdra jest krótka. Na rynku nie ma ludzi i jeszcze przez dłuższy czas będzie ich brakować – ostrzega.
  • O tych sprawach będziemy rozmawiać podczas sesji „Zrównoważone łańcuchy dostaw” na Europejskim Kongresie Gospodarczym, który odbędzie się 24-26 kwietnia 2023 roku w Katowicach.

Ostatnio bardzo głośno o śladzie węglowym generowanym przez transport. Jego zmniejszeniu ma służyć ogłoszony niedawno przez Unię Europejską zakaz rejestracji nowych spalinowych pojazdów osobowych i dostawczych od roku 2035. A jak właściwie się taki ślad liczy?

– Ślad węglowy generowany przez poszczególne środki transportu to tylko część wpływu na środowisko wywieranego przez działalność człowieka. Na zjawisko trzeba spojrzeć z perspektywy całego łańcucha dostaw, w którym transport jest tylko jednym z jego ogniw. Mówi o tym norma ISO 14041, którą już wiele lat temu zaproponowano przemysłowi jako narzędzie zarządzania środowiskowego (pod tą nazwą od 1996 r. – red.). Norma ta wyraźnie zaleca stosowanie analizy opartej o tzw. Ocenę Cyklu Życia (LCA) do podejmowania działań w zakresie zarządzania środowiskowego.

Same obliczenia są najczęściej skomplikowane. Modeluje się całe procesy. Nawet jeśli liczy się np. emisję generowaną przez samochód. Nie wystarczy pomnożyć średnie zużycie paliwa przez liczbę przejechanych kilometrów. To byłoby bardzo duże uproszczenie. Trzeba wziąć pod uwagę, ile gazów cieplarnianych powstało przy produkcji paliwa, ile przy jego transporcie, jaką emisyjnością charakteryzuje się np. zużywające się ogumienie czy adblue, który dodaje się do paliwa, żeby selektywnie usuwać ze spalin tlenki azotu. Dzięki modelowaniu uzyskuje się wiarygodny obraz całego procesu i jego wpływu na środowisko. W celu analizy tak złożonych procesów często korzysta się także z baz danych opracowanych przez różne podmioty międzynarodowe, instytuty naukowe czy organizacje zawodowe. W każdym razie kluczem jest spojrzenie na produkt lub usługę w całym cyklu ich życia.

Na marginesie – warto o tym pamiętać, kiedy mówi się o bardzo ostatnio modnych samochodach elektrycznych. W całym cyklu ich życia powstaje sporo zanieczyszczeń, np. przy produkcji baterii, nie wspominając już o źródłach energii, która w Polsce pochodzi przede wszystkim ze spalania węgla.

Sprawdzić produkt „od kołyski do grobu”, czyli w całym cyklu jego życia

Jak wykorzystać dane o śladzie węglowym biznesowo? PKP Intercity i LOT umieszczają na biletach informację dla pasażerów, ile CO2 powstaje w czasie ich podróży.

– Tak, to jeden ze sposobów wykorzystania informacji o śladzie węglowym: przekazanie interesariuszom, że jest się świadomym swojego wpływu na środowisko i że potrafi się go wyliczyć.

Co do zasady – jeżeli firma chce ujawniać tego typu informacje, powinny być zweryfikowane przez niezależną trzecią stronę. W tym kierunku idą wszystkie regulacje. Chodzi o to, żeby wyeliminować zjawisko greenwashingu (są to działania mające na celu sprawienie, by ludzie uwierzyli, że firma stosująca je robi dla środowiska więcej niż w rzeczywistości – red.), ale także by zapobiec wrzucaniu wszystkich do jednego uśrednionego zbioru firm mających średni wpływ na środowisko. To nieprawda. Są pod tym względem firmy lepsze i gorsze. Jedne charakteryzuje duża doskonałość biznesowa, drugie nie. Jedne potrafią obliczyć swój ślad węglowy i świadomie go np. zmniejszać, inne nie.

Zajmujecie się badaniem emisji w łańcuchach dostaw, ale nie jesteście placówką naukową tylko podmiotem stricte biznesowym…

– Nie prowadzimy działalności naukowej, ale muszę przyznać, że nasze opracowania bywają rozległe.

Zgodnie z międzynarodowymi normami, np. ISO 14044, modelujemy biznes naszego klienta „od kołyski do grobu”, czyli w całym cyklu jego życia. Sprawdzamy wszystko pod kątem oddziaływania na otoczenie, także dostawców, aby uzyskać dane jak najbardziej zbliżone do rzeczywistości. Dzięki temu przygotowana przez nas analiza pozwala zmitygować presję środowiskową: ograniczyć emisję gazów cieplarnianych, zużycie energii czy wody tam, gdzie ona naprawdę jest istotna. Wnioski płynące z takich obliczeń wcale nie są intuicyjne, bywają spore zaskoczenia. Ślad węglowy to tylko niewielki, choć ważny, podzbiór wpływu na środowisko.

Jak wygląda zainteresowanie firm badaniem ich wpływu na środowisko?

– Rośnie. Ostatnio z powodu obowiązku tzw. raportowania niefinansowego. Zgodnie z dyrektywami Komisji Europejskiej firmy powinny prezentować swoim interesariuszom dane dotyczące wpływu na środowisko, m.in. emisji gazów cieplarnianych w łańcuchu dostaw. Wcześniej swoje zrobiła deklaracja banków o nieprzyznawaniu kredytów na działania powodujące dużą emisję.

No i biznes zaczął się prześcigać w chwaleniu się, że jest niskoemisyjny. Bo to już nie przelewki. Chodzi o finansowanie działalności, ale także o wpływ na klientów, którzy coraz częściej, wybierając produkt czy usługę, sprawdzają ich emisyjność. Abstrahując od tego, czy ma to sens, czy to tylko ideologia, toczy się gra o zdobycie przewagi konkurencyjnej albo przynajmniej zapewnienie sobie miejsca w sercach klientów.

Raportowanie ESG (od 2024 r. – red.) będzie dotyczyło firm notowanych na giełdzie, najpierw największych zatrudniających ponad 500 osób, potem mniejszych, a najpóźniej małych i średnich zatrudniających powyżej 10 pracowników (od 2027 r.).

Zjawisko rozleje się na całą gospodarkę, bo duże firmy zobligowane do pokazania swojego wpływu na środowisko będą musiały pozyskać dane od swoich mniejszych kontrahentów. Przypuszczam, że nieraz będą im w tym pomagać.

Obliczanie emisji to sprawa przedsiębiorstwa, ale będzie potrzebny weryfikator

Firmy mogą sobie same policzyć swój ślad węglowy czy muszą zaangażować do tego podmiot zewnętrzny?

– Obliczanie emisji to wewnętrzna sprawa przedsiębiorstwa. Nie ma obowiązku korzystania z zewnętrznych konsultantów. Natomiast życie pokazuje, że ten, kto zajmuje się produkcją, skupia się na niej, a nie na obliczeniach emisyjności. Nie ma powodu, żeby utrzymywał z tego względu wysoce wykwalifikowanych personel. Większości firm, które obliczają dziś swój ślad węglowy, korzysta z usług firm zewnętrznych czy specjalistycznego oprogramowania.

Natomiast jeśli dana firma ogłasza dane na temat wielkości swojego wpływu na środowisko, może to być raport o wysokości śladu węglowego, ale także deklaracja środowiskowa trzeciego typu (EPD – deklaracja środowiskowa produktu), powinna być zweryfikowana przez niezależną trzecią stronę, najlepiej przez akredytowanych weryfikatorów, wśród których jest SGS. Chodzi o sprawdzenie, czy dane przedstawione w dokumencie są prawdziwe, czy nie ma w nim nieprawidłowości i czy spełnia on wszystkie wymagania. Ramy prawne dotyczące weryfikacji już są. Na razie wszystko odbywało się na zasadzie dobrowolności, ale do 2024 r. ujawnianie informacji niefinansowych będzie obowiązkowe i podlegające weryfikacji.

Niezależna weryfikacja to gwarant uczciwej gry na rynku. A informacje na temat np. śladu węglowego są istotnym elementem gry rynkowej.

Nadchodzą pracowite lat dla firm, które się tym zajmują.

– Jestem w branży prawie 20 lat i widzę, że szaleństwo raportowania coraz większej liczby danych narasta. Może nie wszystko jest aż tak potrzebne.

Natomiast jeśli chodzi o weryfikatorów, to kołdra jest krótka. Na rynku nie ma ludzi i jeszcze przez dłuższy czas będzie ich brakować. W kwestii prawa do weryfikacji lobbują duże firmy doradcze, ale moim zdaniem takie zawężenie to nie jest dobre rozwiązanie. Na obliczaniu emisji i szacowaniu wpływu na środowisko naturalne trzeba się znać. Dobrze robią to mniejsze firmy, które od lat funkcjonują w systemie rozliczania handlu emisjami, czy firmy, dla których weryfikacja i certyfikowanie jest core businessem, takie jak SGS. To kwestia doświadczenia samych weryfikatorów, ich kompetencji. A największe doświadczenie mają weryfikatorzy zajmujący się EU ETS oraz innymi działaniami weryfikacyjnymi w obszarze „climate change” od 2005 roku.

Mam wrażenie, że firmy zachodnie przykładają więcej wagi do spraw związanych z ESG, chociaż widzę, że coraz więcej firm o kapitale polskim interesuje się tym obszarem. Mylę się?

– Nie oceniając tego zjawiska, czy jest dobre, czy nie, na przysłowiowym Zachodzie nacisk na to, żeby firma była zielona, niskoemisyjna trwa już od dłuższego czasu i wymusza rozwiązania w łańcuchu dostaw. Zjawisko udostępniania danych na temat śladu węglowego produktu czy usługi pojawiło się tam wcześniej niż w Polsce. Wcześniej firmy pogodziły się z faktem, że za czystszy pod względem środowiskowym produkt trzeba zapłacić więcej. Tym śladem idą polskie przedsiębiorstwa z nadzieją na zbudowanie przewagi konkurencyjnej albo z obawy przed wypadnięciem z rynku.

Trzeba jednak zdać sobie sprawę, że dobre obliczenia emisyjności mogą, jak to się mówi, wywrócić stolik. Spójrzmy na gospodarkę wodorową. Jeżeli dobrze przeanalizować cykl życia napędu wodorowego w transporcie, nawet tego opartego na zielonym wodorze, wziąć pod uwagę bilans energetyczny czy fakt, że do budowy ogniw paliwowych potrzebne są trudno dostępne pierwiastki ziem rzadkich, to sprawa wcale nie wygląda tak dobrze, jak na pierwszy rzut oka. Jestem zwolennikiem podejmowania tak ważnych gospodarczo decyzji w oparciu o sprawdzone i zweryfikowane obliczenia porównawcze poszczególnych scenariuszy.

Nie rewolucyjne zmiany, ale mozolne urywanie każdej tony CO2

Zajmuje się pan emisyjnością od 20 lat. Wydaje się, że w tym czasie gospodarka polska zrobiła krok do przodu. Jak duży?

– Tak, ten krok jest zauważalny, ale nie są to moim zdaniem zmiany rewolucyjne, jak się myśli. Weźmy na przykład firmę, która ma w swoim łańcuchu dostaw cement i jego transport. Produkcja cementu polegająca na „rozłożeniu” węglanów zawartych w surowcu łączy się z określoną emisją CO2. Tego nie się uniknąć, bo nie ma innej technologii i nic nie zapowiada, żeby się pojawiła. Branża ma w związku z tym w planach wychwytywanie CO2 ze spalin i zatłoczenie go pod ziemię. To są, jak się wydaje, utopijne pomysły, które jeszcze kilka lat temu można było zakwalifikować do gatunku science fiction. Jedynie „zielona ekonomia”, czyli wymuszone ceny np. uprawnień do emisji, może uzasadnić takie działania. Notabene, przy skali emisji związanej z produkcją wielu surowców w łańcuchu dostaw emisja generowana przez transport produktu nie ma decydującego znaczenia. Wiemy to, patrząc na cały łańcuch dostaw. Dlatego to, co mówiłem na początku naszej rozmowy, jest tak ważne.

Czyli nie rewolucyjne zmiany, ale mozolne urywanie każdej tony CO2 tam, gdzie można.

– Tak. Zmiany, o której pan mówi, nie można przeprowadzić na zasadzie: jestem wielką firmą, a ty moim małym dostawcą, więc szybko i bez kosztów ogranicz swoją emisyjność albo nie kupię twoich towarów, usług itp… Rośnie świadomość, że to musi kosztować. Jeśli chcę ograniczyć swój ślad węglowy, muszę współpracować organizacyjnie z firmami w łańcuchu dostaw lub przynajmniej brać udział we współfinansowaniu ich działań, kupując produkty lub usługi drożej niż wcześniej. Inaczej nie da się tego zrobić. Skończyły się proste rezerwy. Żeby osiągnąć postulowane przez Komisję Europejską wskaźniki emisyjne, trzeba będzie wydać naprawdę duże pieniądze.

Źródło: wnp.pl

Więcej postów