„Dolewanie benzyny do ognia”. Były szef PGNiG zabiera głos ws. walki PiS z inflacją

Niezależny dziennik polityczny

– W każdej normalnej gospodarce bodźcem do dbałości o niskie ceny i walkę o klienta jest konkurencja. U nas ten bodziec został „wyłączony” – mówi w rozmowie z money.pl Marek Kossowski, były prezes PGNiG. Zwraca też uwagę na wciąż istniejące powiązania gazowe Polski z Rosją. – W grę wchodzą pieniądze i kalkulacja polityczna.

Agnieszka Zielińska, money.pl: PGNiG ma dziś pozycję dominującą na rynku gazu i praktycznie nie ma konkurencji. Gdy był pan prezesem PGNiG i zostaliśmy wtedy przyjęci do UE, sytuacja była podobna. Historia zatoczyła koło?

Marek Kossowski, prezes PGNiG w latach 2003-2005: W segmencie energetyki państwo ma dziś kontrolę niemal we wszystkich obszarach. PGNiG ma prawie całkowity monopol na rynku gazu. Spółka jest kontrolowana przez Grupę Orlen, która jest z kolei nadzorowana przez państwo. W kwestii dostaw energii elektrycznej sytuacja jest podobna. W tym sektorze również dominuje państwo, i to w całym procesie produkcji, począwszy od pozyskania węgla aż po jego przetworzenie w energię elektryczną i jej dystrybucję. Można więc rzeczywiście powiedzieć, że historia zatoczyła koło.

Kilka lat temu na rynku gazu i energii pojawili się prywatni dostawcy, a państwowe firmy czuły oddech rywali na plecach. Dziś prywatna konkurencja w przypadku gazu to znowu margines. Dla rynku to niekorzystne, a dla obywateli?

Każde państwo, nie tylko w Europie, może w każdej chwili przejąć całkowitą kontrolę nad rynkiem paliw i energii, ale moim zdaniem jest to szkodliwe także dla obywateli.

Paradoksem tej sytuacji jest fakt, że państwo, które powinno nas chronić przed praktykami monopolistycznymi, samo stało się monopolistą. Moim zdaniem jednym z przejawów szkodliwości tej sytuacji jest stosowanie tzw. tarcz antykryzysowych, co według mnie kojarzy się wprost z powiedzeniem o dolewaniu oliwy, a może nawet benzyny, do ognia.

Dlaczego? Tarcze antyinflacyjne nie działają? Większość Polaków jest przekonana, że gdyby ich nie było, ceny energii i gazu byłyby znacznie wyższe.

Rynek, czyli zarówno odbiorcy indywidualni, jak i przedsiębiorcy, oczekują niższych cen, ale niekoniecznie „tarcz”. O to, aby te ceny stały się niższe, powinny zadbać same przedsiębiorstwa, a także państwo, które jest ich dominującym właścicielem. W każdej normalnej gospodarce bodźcem do dbałości o niskie ceny i walkę o klienta jest konkurencja. U nas ten bodziec został „wyłączony” przez państwo. Efekty widać gołym okiem. Inflacja utrzymuje się wciąż na bardzo wysokim poziomie. Niektórzy ekonomiści szacują, że w efekcie w okresie ostatnich kilkunastu miesięcy oszczędności Polaków stopniały aż o 300 mld zł.

Polski rząd nie jest jednak w tych działaniach odosobniony. Inne kraje też mają tarcze.

W sytuacji kryzysowej stosowanie tego typu instrumentów powinno być jednak ostatecznością. Moim zdaniem działania rządu powinny iść raczej w kierunku tworzenia tzw. kotwic antyinflacyjnych (czyli restrykcyjnej polityki dochodowej i pieniężnej — przyp. red). Pozwoliłoby to nam łatwiej zejść z poziomu tak wysokiej inflacji, która jest obecnie jedną z najwyższych w Europie. Ponad 16 proc. to jest bardzo dużo. Tymczasem inflacja w strefie euro wynosi średnio ok. 6 proc.

Jednak rząd nie jest zainteresowany tym, aby np. państwowe firmy paliwowe i energetyczne realizowały nieznaczne marże i utrzymywały ceny na rozsądnym, konkurencyjnym poziomie.

Tymczasem w ubiegłym roku nawet minister Jacek Sasin ostrzegał, że państwowe firmy energetyczne mogą stracić miliardy złotych z powodu wprowadzenia tarcz antyinflacyjnych i zamrożenia cen. Czy długoterminowo odbije się to na ich wynikach?

Moim zdaniem to nieuchronne. Prowadzona obecnie polityka jest raczej krótkoterminowa i polega głównie na kupieniu tzw. świętego spokoju społeczeństwa do października, czyli do wyborów. W tej chwili rząd robi więc wszystko, aby pojawiające się problemy „zasypywać” pieniędzmi. Niestety, odbije się to potem nie tylko na kondycji poszczególnych firm, ale także całej gospodarce.

W ubiegłym roku, po rozpoczęciu inwazji Rosji na Ukrainę, Polska bardzo szybko zrezygnowała z rosyjskiego węgla. Niedawno Orlen wypowiedział także ostatni kontrakt na dostawę rosyjskiej ropy. Mimo to nadal importujemy gaz LPG z Rosji, choć akurat nie spółka Daniela Obajtka.

Importujemy gaz LPG zarówno z Rosji, jak i Białorusi. Dlaczego to robimy? Odpowiedź jest prosta. Chodzi o pieniądze (LPG sprowadzane ze wschodu jest dużo tańsze niż z zachodniego kierunku — przyp. red). W grę wchodzi także kalkulacja polityczna. W Polsce jest ponad 3,5 mln odbiorców LPG. To ogromny elektorat.

Rząd zapowiedział niedawno aktualizację „Polityki energetycznej Polski do 2040 r”. Pojawiło się w niej pojęcie suwerenności energetycznej, rozumianej jako rozwój OZE, wykorzystanie istniejących zasobów węglowych i rozwój energetyki jądrowej. To dobra wizja przyszłości?

Odnoszę wrażenie, że w sprawie naszej polityki energetycznej jest więcej deklaracji niż działań. Energetyka jądrowa to odległa przyszłość. Większość projektów jądrowych, o których się dziś mówi, pojawi się najwcześniej za 15 lat. Przykładem są tego typu projekty w Europie, które również miały kilkuletnie opóźnienia.

Tymczasem my mamy do zmodernizowana także bloki energetyczne pochodzące jeszcze z lat 70. Jeżeli chcemy, aby nadal działały, musimy je szybko zmodernizować. W tej sprawie powinien istnieć precyzyjny plan działania, który powinien być realizowany. To o tyle ważne, bo te bloki dostarczają nam energię dziś i bez nich nasz system niebawem padnie.

Kolejny problem, o którym się mówi, to brak modernizacji sieci.

Działania w tej dziedzinie są niedostateczne, a modernizacja i rozwój sieci dystrybucyjnych są kluczowe zwłaszcza w kwestii rozwoju odnawialnych źródeł energii. To będzie w naturalny sposób hamowało rozwój tego sektora. Jeżeli w dalszym ciągu nakłady na modernizację sieci dystrybucyjnych będą niskie, to nie nie zrealizujemy celów UE, które przyjęliśmy w polityce energetycznej.

Mamy również mało mocy, dlatego często ratujemy się importem energii.

Mamy także zaniedbania w kwestii połączeń z naszymi sąsiadami, z rynkiem europejskim. Powinniśmy zadbać o to, aby mieć większą liczbę linii energetycznych łączących nas z krajami UE, z którymi graniczymy. Gdybyśmy mieli np. dwukrotnie większe zdolności przesyłowe na granicach, byłoby nam łatwiej w sytuacjach kryzysowych. Tymczasem na granicy z Niemcami są dwa interkonektory, a byłoby dobrze, gdyby były minimum trzy, na granicy południowej również powinno być ich więcej.

W ubiegłym roku spore kontrowersje wzbudziła fuzja Lotosu z Orlenem. Przypomnijmy, w ramach niej PKN Orlen sprzedał Saudi Aramco 30 proc. udziałów w Rafinerii Gdańskiej. Pojawiły się m.in. zarzuty, że Saudyjczycy będą mogli łatwo przejąć kontrolę nad zakładem. Czy ten temat może pojawić się w kampanii wyborczej?

Wspomniane kontrowersje nadal istnieją. Moim zdaniem pytania na ten temat będą więc powracać. W tym kontekście warto zwrócić uwagę na ostatnie decyzje krajów OPEC i Arabii Saudyjskiej, związane z cięciem wydobycia ropy naftowej. Będzie to miało także duży wpływ na sytuację PKN Orlen.

Te decyzje mają wpływ na ceny ropy na światowych rynkach i pokazują, że nasz partner, czyli Saudi Aramco, niekoniecznie musi się zachowywać tak, jak byśmy chcieli. Może to generować konflikty, zarówno polityczne, jak i gospodarcze. Saudyjczycy nie zawsze są zadowoleni z polityki USA na światowych rynkach ropy, a Amerykanie nie zawsze akceptują postępowanie Arabii Saudyjskiej. Nie należy zapominać, że Amerykanie są naszym największym sojusznikiem, a Saudyjczycy są udziałowcami Orlenu, czyli jednej z największych państwowych firm w Polsce.

Niedawno pojawiła się informacja, że Saudyjczycy mogą sięgnąć także po stacje paliw w Polsce. Czy Orlenowi może wyrosnąć poważny konkurent?

Saudi Aramco to potężny gracz, który raczej nie cofnie się w swoich ambitnych planach. Jeżeli pojawi się taka możliwość, która pozwoli mu przejść z pozycji partnera do roli podmiotu dominującego, to na pewno z tego skorzysta.

Źródło: money.pl

Więcej postów