Gwałtowny wzrost nierówności w Polsce. Czeka nas szok

Niezależny dziennik polityczny
Biedni i średniacy biednieją, a najbogatsi równie szybko się bogacą – od lat nie było w Polsce tak radykalnego wzrostu nierówności dochodowych. Realne płace i emerytury większości Polek i Polaków maleją w stopniu i tempie niespotykanym w XXI wieku. Równocześnie dochody kilkuprocentowej elity finansowej zwiększają się prędzej niż kiedykolwiek.

Właśnie to, a nie kwestia dostępu do środków unijnych czy praworządności, może być dla PiS najtrudniejszym tematem kampanii wyborczej. Zdaniem ekspertów, w celu utrzymania władzy Zjednoczona Prawica musi przedstawić nowy efektowny program redystrybucji dochodów – porównywalny z 500 plus. Niektórzy uważają, że już nad tym pracuje, ale projekt ogłosi tuż przed wyborami. Aby wywołać „pozytywny szok”.

– W 2022 roku, w realiach rosnącej inflacji, nierówności dochodowe musiały wzrosnąć. Dochody znacznej części społeczeństwa stanęły w miejscu lub zwiększały się dużo wolniej od galopujących cen; w najgorszej sytuacji znalazły się osoby żyjące z długo niewaloryzowanych świadczeń. Z drugiej strony bardzo mocno rosły i rosną dochody zamożniejszych przedsiębiorców, menedżerów, wybranych grup specjalistów. Czy to może mieć znaczenie polityczne? I tak, i nie – mówi prof. Michał Brzeziński z Wydziału Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego.

Wykresy z ostatnich raportów GUS o realnych dochodach gospodarstw domowych z pracy i emerytur przypominają trajektorię samolotu, który utracił silniki i coraz gwałtowniej spada. Wyborcy silnie to odczuwają. Najgorzej jest na wsi, gdzie wiele rodzin żyje z emerytury z KRUS – wedle GUS pod koniec 2022 roku przeciętne świadczenie utraciło ponad 10 procent siły nabywczej sprzed roku. Nieco lepiej wygląda to u emerytów z ZUS, a zdecydowanie najlepiej – w gospodarstwach domowych utrzymujących się z pracy, w których spadek realnych wynagrodzeń wyniósł w całym roku 1 proc., w ostatnim kwartale 4,3 proc., zaś w grudniu – 5,2 proc. Ale to tylko sucha statystyka, nie oddająca silnego zróżnicowania dochodów, które w realiach dwucyfrowej inflacji oraz licznych plag trapiących przedsiębiorców, zwłaszcza mikro i małych, jeszcze się powiększa.

Weźmy kilka danych za grudzień 2022:

  • górnictwo i wydobywanie – płace wzrosły w miesiąc o 32,6 proc. do 18 801 zł
  • rolnictwo, leśnictwo, łowiectwo i rybactwo – wynagrodzenia zwiększyły się w miesiąc o… 74,3 proc. do 15 218 zł (miesiąc wcześniej – 8 732 zł)
  • działalność związana z kulturą, rozrywką i rekreacją – wzrost płac wyniósł 26,5 proc. do 7 440 zł
  • budownictwo – pensje wzrosły o 4,6 proc. do 7 022 zł
  • przetwórstwo przemysłowe – wynagrodzenia wzrosły w miesiąc o 3,4 proc. do 6 648 zł
  • handel; naprawa pojazdów – płace wzrosły o 6,2 proc. do 6 570 zł
  • administrowanie i działalność wspierająca – pensje wzrosły o 3,7 proc. do 5 221 zł
  • zakwaterowanie i gastronomia – płace wzrosły o 2,6 proc. do 4 942 zł

Również wstępna analiza szczegółowych danych GUS za cały 2022 r. pokazuje, że na średnio 13-procentowy wzrost nominalnych wynagrodzeń w sektorze przedsiębiorstw (powyżej 9 osób) złożyły się podwyżki i premie antyinflacyjne rzędu 30 procent dla nielicznych i rachityczne, kilkuprocentowe wzrosty płac większości. W tysiącach mikrofirm, umykających bieżącym statystykom GUS, wzrostu wynagrodzeń nie było wcale, a rekompensaty antyinflacyjne, jeśli w ogóle się tam pojawiają, to coraz częściej „pod stołem”. W relatywnie najlepszej sytuacji są pracownicy wielkich firm w wielkich miastach, w najgorszej – mieszkańcy małych miejscowości zdominowanych przez mikrobiznes i drobne gospodarstwa rolne.

Chcąc wygrać wybory, PiS będzie zapewne próbowało wzmocnić redystrybucję, przekierowując dochody z pierwszej grupy do drugiej, pamiętając przy tym o innych wrażliwych częściach elektoratu, jak górnicy, energetycy czy mundurowi. Transfery obejmą też z pewnością emerytów, zwłaszcza z KRUS i najmniej uposażonych w ZUS. Czy to powstrzyma – groźne dla rządzących – narastanie nierówności?

Tabu PiS: nierówności rosną w Polsce od pięciu lat

Wbrew oficjalnej narracji Zjednoczonej Prawicy o wyrównywaniu nierówności, rozwarstwienie dochodów w Polsce rośnie nieprzerwanie od 2018 r., czyli przez większą część rządów PiS i koalicjantów. Wynika to jasno ze statystyk i raportów GUS (inna sprawa, że są one sprzeczne z zestawieniami Eurostatu, do których danych dostarcza… ten sam GUS). Prof. Michał Brzeziński, autor wielu prac o nierównościach dochodowych i majątkowych, zwraca uwagę, że zjawisko rozwierania się nożyc dochodowych występuje w wielu krajach rozwiniętych, także w słynącej z egalitaryzmu Skandynawii oraz w Niemczech.

Przyczyny:

  • globalizacja (otwarcie się krajów rozwiniętych na wymianę handlową z krajami rozwijającymi się), 
  • postęp technologiczny (wzrost premii płacowej dla wysoko produktywnych pracowników, spadek popytu na niskowykwalifikowaną siłę roboczą, polaryzacja na rynku pracy),
  • deregulacja sektora finansowego (wzrost wynagrodzeń dla dobrze zarabiających pracowników sektora oraz wyższe zwroty z kapitału lokowanego w tym sektorze),
  • erozja instytucji rynku pracy (spadek uzwiązkowienia, wzrost popularności niestandardowych form zatrudnienia)
  • osłabienie progresywności systemów podatkowo-transferowych.

Arystokracja cyfrowa ucieka społeczeństwu

Profesor Elżbieta Mączyńska, honorowa prezes Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego, wyjaśnia, że przełom technologiczny związany z cyfryzacją doprowadził do powstania uprzywilejowanej i szybko bogacącej się arystokracji cyfrowej, która coraz szybciej ucieka reszcie społeczeństwa.

– Arystokracja cyfrowa dołączyła do arystokracji finansowej, osiągającej gigantyczne zyski ze spekulacji kapitałem. Na przeciwległym biegunie są tysiące ludzi cyfrowo wykluczonych oraz tych, którzy – z wielu przyczyn – nie są w stanie intensywnie korzystać z owoców cyfryzacji. Prosty przykład: ja i pan możemy sobie siedzieć w ciepłych bamboszach i nie wychodząc z domu pracować, a wszyscy pracownicy fizyczni muszą dojechać do miejsc swojej pracy. W dodatku w cyfrowym świecie zarabia się o niebo lepiej niż w realnym. To zjawisko nasiliło się w pandemii i jest przyczyną narastania nierówności w skali globalnej – komentuje prof. Mączyńska.

W pracy „Nierówności dochodowe i majątkowe w Europie – fakty, przyczyny, konsekwencje”, opublikowanej przed wybuchem pandemii, prof. Michał Brzeziński ostrzegał, że „w świecie niskiego lub zerowego wzrostu gospodarczego istniejące dysproporcje dochodowe i majątkowe będą dla dużej części społeczeństw krajów rozwiniętych trudniejsze do zaakceptowania niż w warunkach odczuwalnego wzrostu gospodarczego”. I właśnie z czymś takim mamy dziś do czynienia. Wiele wskazuje na to, że w 2022 r. nierówności przybrały rozmiar wcześniej niespotykany i zapewne jeszcze pogłębią się w pierwszym kwartale 2023 r. To ważne, ponieważ – w opinii Michała Brzezińskiego, Elżbiety Mączyńskiej i wielu innych badaczy – właśnie odczuwalne nierówności w warunkach spowolnienia gospodarczego mogły się w połowie minionej dekady walnie przyczynić do wyborczego sukcesu Zjednoczonej Prawicy. Teraz samo PiS, w roli władzy, musi się mierzyć z narastającymi nierównościami w dochodach.

Współczynnik Giniego

GUS mierzy zróżnicowanie dochodów przy pomocy standardowo wykorzystywanego w świecie współczynnika Giniego (wartość zero oznacza całkowity brak nierówności, a 1 to totalna nierówność). W chwili upadku PRL nasze społeczeństwo należało do raczej egalitarnych (Gini szacowano na 0,2), ale w pierwszej dekadzie kapitalizmu eksplodowały nierówności. Na początku XXI wieku współczynnik dobijał do 0,35 i była to wartość wyraźnie wyższa niż w najbogatszych krajach Zachodu, choć niższa niż w innych krajach postkomunistycznych (w Rosji wskaźnik przebił 0,5, co przyczyniło się do triumfu Putina).

Poziom ten utrzymywał się do 2005 r., po czym zaczął stopniowo zjeżdżać w dół – w kierunku coraz większej równości, z jednym istotnym zastrzeżeniem: w miastach zróżnicowanie dochodów malało, a na wsi bardzo długo, bo aż do 2013 r. (z przerwami) rosło. Za rządów PO i PSL najgorszy okazał się rok 2010: Polska odczuła wówczas skutki światowego kryzysu finansowego, dopadło nas spowolnienie gospodarcze, którego efektem był wzrost bezrobocia – i nierówności: nieliczni wykorzystali kryzys do zrobienia interesów życia, reszta drżała o pracę i biznesy, wielu musiało się zadowolić pensją rzędu 6 zł za godzinę na zleceniu. Ale od 2011 r. nierówności ponownie zaczęły w Polsce maleć i do końca 2015 r., czyli momentu przejęcia władzy przez PiS, Gini zjechał z 0,34 do 0,3, a na wsi z 0,352 do 0,305.

W ciągu dwóch pierwszych lat rządów Zjednoczonej Prawicy zróżnicowanie dochodów zeszło do najniższego poziomu w historii III RP: 0,281. Jednak – jak przyznaje GUS („Sytuacja gospodarstw domowych w 2021 r. w świetle wyników badania budżetów gospodarstw domowych”) – od tego czasu nieprzerwanie rosło, by w 2021 r. wrócić do 3,19, czyli poziomu sporo wyższego niż „za Tuska”. Dane za 2022 r. są dopiero opracowywane, ale pobieżna analiza dostępnych wyników pozwala twierdzić, że mieliśmy do czynienia ze skokowym rozwarstwianiem się dochodów – z tej przyczyny, że jesienią realne dochody większości grup zawodowych i społecznych stanęły w miejscu, a wybranych – rosły jak nigdy.

Tajemnica sukcesu rządu: szampańskie nastroje

Dlaczego wyborcy Zjednoczonej Prawicy nie zauważyli rosnącego od 2018 roku rozwarstwienia dochodów? Ponieważ (jak wynika z badań CBOS i wielu innych), przytłaczająca większość z nich utożsamia sytuację gospodarczą z sytuacją własnego gospodarstwa domowego („jak mnie jest dobrze, to znaczy, że w kraju jest dobrze”), a ta nieprzerwanie od 2014 roku poprawiała się. W latach 2015 – 2021 było to na tyle znaczące, by przesłoni fakt, iż w tym samym czasie wąska grupa obywateli bogaciła się bardziej.

Kowalski i Malinowska nie zawracali sobie głowy faktem, że Nowak kupuje siódme porsche, bo sami zarabiali i konsumowali więcej niż kiedykolwiek. Nie przeszkodziła w tym nawet pandemia – odbiła się silnie na sytuacji tylko niektórych branż (hotelarstwo, gastronomia, turystyka…) i to niekoniecznie tak samo we wszystkich zakątkach kraju. Ponadto zatrudnieni w cierpiących branżach mogli relatywnie łatwo zmienić pracę – na bezpieczniejszą i lepiej płatną.

Skąd to wszystko wiemy? Z raportów GUS przedstawiających „Subiektywną ocenę sytuacji materialnej gospodarstw domowych”. Obiektywnie rzecz ujmując w 2021 roku przeciętny dochód rozporządzalny na osobę w gospodarstwie domowym wzrósł w porównaniu z 2015 r. o ponad 56 proc. (do prawie 2.040 zł), z czego z pracy najemnej – o 67 proc., z zasiłków o 60 proc., a z pracy na własny rachunek o 42 proc. Statystyczna rodzina dysponowała w 2021 r. co miesiąc kwotą średnio o 58 proc. wyższą niż w 2015 r. – przy tzw. koniecznych wydatkach o 10 proc. wyższych. Pozwoliło to nie tylko na większą konsumpcję (która była długo, obok eksportu, głównym silnikiem napędzającym polski wzrost gospodarczy), ale i pierwsze znaczące oszczędności, dające wielu rodzinom – jakże pożądane – poczucie bezpieczeństwa.

Efekt? Oszałamiający!

  • Pod koniec 2006 roku, w połowie pierwszych rządów PiS, tylko 1,5 proc. proc. badanych przez GUS gospodarstw domowych oceniało (subiektywnie) swoją sytuację materialną jako dobrą, a niecałe 17 proc. jako raczej dobrą. Jako złą określiło ją ponad 9 proc., a jako raczej złą – 16,5 proc. Najwięcej osób wybrało opcję – „przeciętna”. Rzadko się o tym mówi, ale te nastroje musiały mieć wpływ na utratę władzy przez PiS, które wówczas nie oferowało prostych transferów gotówki, tylko obniżki podatków.
  • W 2015 r., w ostatnim roku rządów PO-PSL, 8,4 proc. ludzi określało swą sytuację materialną jako dobrą, a 21,6 proc. jako raczej dobrą. Dawało to razem 30 proc. zadowolonych, czyli o ponad połowę więcej niż 9 lat wcześniej. Radykalnie zmalał odsetek określających swą sytuację jako złą (3,5 proc.) lub raczej złą (9 proc.); łącznie takich ludzi było 12,5 proc. Ale lwia część wyborców chciała szybszej poprawy – i taką obiecywało PiS (gdy Jacek Rostowski, w imieniu PO-PSL, przekonywał, że „nie ma pieniędzy na 500 plus”) 
  • Kolejne lata przyniosły niespotykaną wcześniej poprawę subiektywnych ocen sytuacji materialnej Polek i Polaków. W 2017 odsetek gospodarstw twierdzących, że ich sytuacja jest dobra lub raczej dobra wynosił 37,2 proc., a w 2019 już ponad 50 proc., by w 2020 – mimo powszechnego strachu i niespotykanej od czasu II wojny liczby zgonów – wzrosnąć do 56,2 proc. W najlepszym w dziejach roku 2021 aż 27,1 proc. gospodarstw określało swoją sytuację jako dobrą, a 31,2 proc. jako raczej dobrą. Dało to łącznie spektakularne 58,3 proc. zadowolonych ze swojej sytuacji.
  • Równocześnie topniały szeregi niezadowolonych: w 2019 r. odsetek twierdzących, że ich materialna sytuacja jest zła lub raczej zła spadł poniżej 5 proc., a w 2020 – do 3,1 proc. (w tym wypowiedź „zła” wybrało zaledwie 0,4 proc.). W 2021 nastąpiło lekkie wahnięcie – do 3,2 proc.

Nie można się tym nastrojom dziwić: nieprzerwanie od 2016 r. dochody większości gospodarstw domowych rosły ponad inflację, co zwiększało ich realną siłę nabywczą. Ten trend utrzymywał się jeszcze do początku 2022 r. Czy dlatego, że rząd realizował transfery socjalne (500 plus, trzynastki dla emerytów) lub podnosił płacę minimalną? Wnikliwsze analizy pokazują, że wpływ prostych gotówkowych transferów na sytuację gospodarstw domowych był generalnie znacznie mniejszy niż się powszechnie uważa (oczywiście, większy tam, gdzie kumulowały się zasiłki; np. w rodzinach wielodzietnych).

O wiele większe znaczenie miały czynniki obiektywne, w dużym stopniu niezależne od polityki rządu PiS. 2015 r. rozpoczął się okres silnego wzrostu gospodarczego w krajach będących głównymi odbiorcami polskich towarów i usług, co nakręciło koniunkturę nad Wisłą. Równocześnie polskie społeczeństwo dopadły problemy demograficzne rozwiniętego świata, co na rynku pracy doprowadziło do potężnego deficytu pracowników: pokolenia kończące karierę zawodową są o wiele liczebniejsze niż te, które dopiero wchodzą na rynek pracy. Zgodnie z zasadą podaży i popytu – pracodawcy musieli płacić pracownikom coraz więcej, zwłaszcza w sektorach i regionach, w których deficyt rąk i mózgów do pracy był najdotkliwszy. Właśnie to w największym stopniu przyczyniło się do wzrostu dochodów polskich rodzin i poprawy ich samopoczucia. Poprawę sfinansowali przede wszystkim przedsiębiorcy i ich pracownicy.

Sądny rok 2023?

Wykresy GUS pokazują brutalnie, że w roku 2021 osiągnęliśmy apogeum wzrostu dochodów realnych i od tego czasu wynagrodzenia oraz świadczenia przytłaczającej większości Polek i Polaków rosną mocno poniżej poziomu inflacji, a w wielu grupach nie rosną wcale.

W sektorze przedsiębiorstw zatrudniających powyżej 9 osób (a więc bez mikrofirm) w całym roku 2022 przeciętne miesięczne wynagrodzenie brutto wyniosło 6653,67 zł i było o 13 proc. wyższe niż w roku 2021. Jednak jego siła nabywcza obniżyła się o 1 proc. Spadek w skali roku realnych płac obserwowano od drugiego kwartału 2022 r. Najgłębszy był w czwartym kwartale – o 4,3 proc. (ale w grudniu już o 5,2 proc.). Wzrost wynagrodzeń w 2022 r. był mocno nierównomierny i wyniósł:

  • w transporcie lądowym i rurociągowym – 30,7 proc.
  • w wydobywaniu węgla kamiennego i brunatnego – 29,4 proc.
  • w transporcie i gospodarce magazynowej – 23,7 proc.
  • w górnictwie i wydobywaniu – 22,3 proc.
  • w budowie budynków – 15,6 proc.
  • w działalności związanej z kulturą, rozrywką i rekreacją – 15,4 proc. 
  • w magazynowaniu i działalności usługowej wspomagającej transport – 14,1 proc. 
  • w informacji i komunikacji – 12,4 proc.
  • w handlu hurtowym i detalicznym pojazdami samochodowymi oraz ich naprawie – 14 proc. 
  • w dostawie wody, gospodarowaniu ściekami i odpadami; rekultywacji – 9,8 proc. 
  • w robotach budowlanych specjalistycznych – 6,6 proc.

Jako się rzekło, przywołane wyżej aktualne statystyki GUS nie obejmują mikrofirm – a właśnie tam, zwłaszcza w (opisanych przez nas niedawno) jednoosobowych działalnościach gospodarczych, przedsiębiorcy mają największy problem z podnoszeniem wynagrodzeń – bo sami nie zarabiają.

W badaniu ocen koniunktury, przeprowadzonym przez GUS w grudniu 2022 r. oraz w styczniu 2023 r., jako główne źródło swych problemów oraz pesymizmu dwie trzecie przedsiębiorców wskazuje „niepewność ogólnej sytuacji gospodarczej”, a ponad połowa: „koszty zatrudnienia”, „niejasne, niespójne i niestabilne przepisy prawne” oraz „wysokie obciążenia na rzecz budżetu państwa”. W niektórych branżach potężnym problemem pozostają wysokie koszty energii elektrycznej i gazu (mimo wyraźnego spadku cen na giełdach).

Z naszych informacji wynika, że z wymienionych powodów w wielu mikrofirmach – mimo inflacji – wynagrodzenia od dziewięciu i więcej miesięcy nie rosną. Przynajmniej oficjalnie, bo część przedsiębiorców zaczęło płacić „pod stołem”.

szarą strefę wchodzi z powrotem drobna budowlanka, podobnie jest w gastronomii i turystyce. Przedsiębiorcy tłumaczą to „obciążeniami nie do uniesienia”. W efekcie tzw. Polska powiatowa, w której występuje największa przewaga mikrofirm (wielkie i duże przedsiębiorstwa działają przede wszystkim w metropoliach i ich okolicach), zostaje pod względem dochodów daleko w tyle za czołowymi miastami, jak Katowice, Kraków, Warszawa, Trójmiasto, Wrocław, gdzie przeciętne wynagrodzenie przekroczyło 9 tys. zł lub dobija do tej abstrakcyjnej na prowincji kwoty.

Ale również w sektorze przedsiębiorstw zatrudniających powyżej 9 osób – oraz wewnątrz metropolii – mamy do czynienia z coraz większym rozwarstwieniem wynagrodzeń. Komunikat GUS o sytuacji społeczno-gospodarczej w 2022 r. pokazuje, że przeciętne wynagrodzenie w kraju wynosiło od 4748 zł w zakwaterowaniu i gastronomii do ponad 11 tys. zł w górnictwie oraz informacji i komunikacji.

Dokładniejsze analizy ujawniają dwa istotne zjawiska.

Pierwsze: w kolejnych miesiącach podwyżki płac w coraz mniejszym stopniu nadążają za inflacją, co skutkuje bolesnym dla pracowników spadkiem wynagrodzeń (i dochodów) realnych. Wykresy GUS przypominają tu trajektorię samolotu, który zaraz się rozbije: o ile w 2015 r. („za Tuska”) realne płace wzrosły średnio o 4,5 proc., a w 2018 r. o ponad 5,5 procent, to od 2022 spadają. Jeszcze dramatyczniej wygląda to w przypadku realnych dochodów emerytów: te z ZUS obniżyły się o 5 proc., a te z KRUS o ponad 8 proc. Styczeń 2023 r. pogłębił straty pracowników i emerytów – i ich problemy z dopięciem domowych budżetów. Ludzie coraz głośniej narzekają na drożyznę.

Dotyczy to w największym stopniu gospodarstw o najniższych dochodach, a to dlatego, że w ich comiesięcznych wydatkach największy udział mają koszty zakupu żywności oraz opłaty za mieszkanie i media. A właśnie te pozycje najbardziej zdrożały. Za statystyczny koszyk zakupów emeryt musi zapłacić o jedną czwartą więcej niż przed rokiem. Nawet więc, jeśli marcowa podwyżka świadczeń wyniesie w okolicach 15 proc., to nie zrekompensuje skutków spustoszenia, jakie w emeryckich portfelach poczynił wzrost cen żywności w parze z rekordowym od ćwierćwiecza wzrostem podstawowych opłat.

Zjawisko drugie: straty wynikające z inflacji rekompensowane są z nawiązką wybranym grupom zawodowym, gospodarczym i społecznym – niekoniecznie najuboższym i najbardziej potrzebującym; znaczące rekompensaty antyinflacyjne i podwyżki trafiły m.in. do kieszeni górników i energetyków oraz leśników, na to samo mogą liczyć służby mundurowe, ale już nie nauczyciele – zwłaszcza akademiccy. Trudno tu zatem mówić o prostym „zabieraniu bogatym, żeby dać biednym”; większość adiunktów na uczelniach czy muzealnych kustoszy zarabia mniej niż pracownik supermarketu i po planowanych podwyżkach to się raczej nie zmieni.

W szeroko pojętej sferze publicznej tradycyjnie najsilniejszą pozycję w negocjacjach płacowych mają pracownicy strategicznych spółek kontrolowanych przez rząd oraz służb siłowych. Najmizerniejsza jest moc perswazji pracowników kultury oraz instytucji kontrolnych (inspekcja handlowa, sanepid).

To nie jest pogoda dla mikrofirm

W metropoliach, takich jak Warszawa, Kraków, Trójmiasto, Wrocław, na szczycie zarobków są menedżerowie i specjaliści z sektorów nowoczesnych technologii (ITC), finansów i ubezpieczeń oraz globalnych usług biznesowych, zwłaszcza ci zatrudnieni w wielkich międzynarodowych korporacjach.

Ostatnio podczas dużego publicznego spotkania w Krakowie menedżer jednej z międzynarodowych korpo żalił się, że od miesięcy szuka kilkuset inżynierów IT „oferując dwa tysiące złotych dziennie – bez efektu”.

Wedle „Raportu płacowego 2023” Hays Poland, w zeszłym roku 62 procent pracowników korpo dostało podwyżki. Równocześnie w niektórych sektorach co czwarty pracownik zmienił pracę – w zamian za wyższe wynagrodzenie i dodatkowe benefity. W tym roku aż 87 proc. firm planuje rekrutacje i niemal wszystkie spodziewają się trudności w pozyskaniu odpowiednich kandydatów – więc szykują kolejne podwyżki, by ich kupić. Co piąty pracownik planuje zmienić pracę. Robi to przeważnie wówczas, gdy pracodawca nie chce rozmawiać o solidnej podwyżce.

Walka o specjalistów

Najostrzejsza walka o specjalistów i menedżerów rozegra się w IT oraz hotelarstwie i turystyce (rekrutacje planuje 97 proc. firm), a także PR, komunikacji, e-commerce i digital (96 proc.). Wynagrodzenia na średnim szczeblu kierowniczym i analitycznym oscylują tu między 15 a 20 tys. zł, a na najwyższych szczeblach coraz częściej przebijają 50 tys. zł.

Chroniczny brak kadr, wywołany przez wspomniane wyżej zjawiska demograficzne oraz dynamiczny rozwój sektora nowych technologii (np. w Krakowie w zeszłym roku zatrudnienie w sekcji informacji i komunikacji wzrosło o prawie…. 40 procent), sprawia, że pracodawcy windują płace. To z kolei przyciąga do metropolii wielu ambitnych szukających dobrze płatnego zajęcia. Na uczelniach technicznych dominują kierunki związane z IT. Mniej zaradni i mniej ambitni – lub mający mniej szczęścia – zostają na wsi i w miasteczkach, w Polsce powiatowej, która w obecnych warunkach jeszcze silniej odstaje finansowo od czołówki wielkich miast.

Trzeba przy tym pamiętać, że powiększa się także przepaść płacowa między stolicami województw (pisaliśmy o tym niedawno szeroko) oraz regionami. Czołówka wygląda tak:

  • Katowice – 9 577 zł, Śląskie – 7 203 zł 
  • Kraków – 8 440 zł, Małopolska – 7 188 zł
  • Warszawa – 8 128 zł, Mazowsze – 7 760 zł
  • Gdańsk – 7 697 zł, Pomorskie – 7 018 zł

Natomiast dół tabeli jest taki:

  • Lublin – 5 946 zł, Lubelskie – 5 955 zł
  • Kielce – 5 830 zł, Świętokrzyskie – 5 737 zł 
  • Olsztyn – 5 750 zł, Warmińsko-Mazurskie – 5 367 zł
  • Białystok – 5 616 zł, Podlaskie – 5 925 zł.

Paradoks polega na tym, że do regionów o największych rozpiętościach płacowych (i najwyższym współczynniku Giniego) należą Małopolska i Podkarpacie – gdzie politycy PiS najdłużej i najintensywniej starają się walczyć z nierównościami. W Małopolsce w stolicy zarabia się średnio o 3 tys. zł więcej niż poza nią, a na Podkarpaciu – o blisko 2 tys. zł. Nożyce nierówności cały czas się rozwierają.

Nakłada się na to kolejne zjawisko: wielkie korporacje oraz duże i średnie firmy zagarniają coraz większą część rynku, m.in. w handlu detalicznym i hurtowym, przetwórstwie, usługach, budownictwie oraz turystyce, wypierając mikro i małe podmioty; te ostatnie mają problemy, zawieszają lub zamykają działalność.

Tym razem 500 zł nie wystarczy

Nierówności stają się źródłem napięć. – To bomba z opóźnionym zapłonem. Uważam, że z powodu narastających nierówności czekają nas niepokoje w całej Europie, żółte kamizelki to przy tym nieledwie preludium i niewinna zabawa – komentuje profesor Elzbieta Mączyńska. Jej zdaniem, aby przeciwdziałać narastaniu nierówności, potrzeba działań systemowych, w wielu wypadkach ponadnarodowych, na poziomie całej UE. Była o tym mowa na ostatnim Światowym Forum Ekonomicznym w Davos.

Politycy Zjednoczonej Prawicy mieli dotąd na nierówności jedno sprawdzone „lekarstwo”: zabrać bogatym, żeby dać nie tyle biednym, co swoim wyborcom (bo to są niekoniecznie te same grupy, weźmy wspomnianych górników, leśników i służby mundurowe – dobrze uposażone grupy, które dostały największe w Polsce „rekompensaty antyinflacyjne”). Teraz takie transfery musiałyby się jednak odbyć na niewyobrażalną wcześniej skalę, obejmując nie tylko miliony emerytów, ale i podobną grupę pracowników sfery publicznej i mikroprzedsiębiorców. Wprawdzie od 1 stycznia płaca minimalna skoczyła z 3010 do 3490 zł, a od 1 lipca ma jeszcze wzrosnąć (do 3600 zł), w efekcie czego przeciętny pracownik otrzymujący najniższe wynagrodzenie zyska rok do roku aż 19,6 proc. – ale i tak gospodarstwa o niskich dochodach będą musiały zaciskać pasa; ich koszty wzrosły przeciętnie o ponad jedną czwartą i nadal rosną.

Wbrew pozorom, pauperyzacji ulegają w największym stopniu nie gospodarstwa emeryckie (do których rząd kieruje wyborcze transfery), lecz pracownicze z dziećmi.

Biednieją także średniacy, zwłaszcza ci mający na karku kredyty; wakacje kredytowe dały im oddech, ale wysokie stopy procentowe (i raty do spłacenia) utrzymają się zapewne przez dłuższy czas – liczony nie w miesiącach, lecz latach.

Jak zauważa Mariusz Zielonka, ekspert ekonomiczny Konfederacji Lewiatan, widać wyraźnie, że gospodarstwa domowe zaczęły ograniczać konsumpcję. – Ten trend będziemy kontynuowali – ocenia ekspert. Jakub Rybacki z Polskiego Instytutu Ekonomicznego przewiduje słaby popyt krajowy i zagraniczny, ponieważ konsumenci w całej Europie wstrzymują się z zakupami dóbr trwałych np. mebli, samochodów czy elektroniki oraz rezygnują z części usług. To z kolei uderza w przedsiębiorców i prowadzi do spowolnienia gospodarczego. Które w największym stopniu dotknie najuboższych. Maleje siła nabywcza nie tylko ich wynagrodzeń, ale i zasiłków, na czele z 500 plus.

Wedle „Inequality Report 2022” (Raportu o nierównościach), sporządzonego przez World Inequality Lab przy Paris School of Economics (gdzie wykłada m.in. Thomas Piketty), biedniejsza połowa Polaków kontroluje zaledwie 19,5 proc. ogólnego dochodu. A najbogatszy procent zgarnia 14,9 proc. całej puli, czyli niewiele mniej niż populacja 50 razy liczniejsza.

Zdaniem części ekspertów, nierówności są w Polsce jeszcze większe niż wskazują dane GUS. Michał Brzeziński (UW), Michał Myck i Mateusz Najsztub (CenEA) w pracy „Jak wysokie są rzeczywiście nierówności dochodowe w Polsce?” wyliczyli (po uwzględnieniu m.in. danych z zeznań podatkowych), że współczynnik Giniego w chwili przejęcia władzy przez PiS wynosił nawet o 30 proc. więcej od podawanego oficjalnie. I postawili tezę, że właśnie nierówności przyczyniły się do wyborczych sukcesów PiS. Obywatele zdecydowanie domagali się wówczas silniejszej redystrybucji owoców wzrostu. I ją otrzymali

Dekadę temu gorącym tematem w Polsce były tzw. umowy śmieciowe, w ramach których ponad milion ludzi zarabiało po kilka złotych za godzinę; kolejny milion otrzymywał wynagrodzenie na poziomie płacy minimalnej – wówczas znacznie niższej niż obecnie, a kilka milionów – niewiele więcej. Właśnie w gronie niezadowolonych z tej sytuacji PiS zrekrutowało lwią część swych wyborców.

Dziś Zjednoczona Prawica musi się zmierzyć z niezadowoleniem spowodowanym narastaniem nierówności za swoich rządów. Wzmocnieniu redystrybucji – bez przyznania, że to jest redystrybucja, czyli głębsze sięgnięcie do kieszeni zamożniejszych i średniaków – miały służyć zmiany wprowadzone w ramach Polskiego Ładu. Z powodu katastrofalnych błędów legislacyjnych i komunikacyjnych rząd musiał się z części z nich wycofać.

Głęboko w szufladach zalegają projekty silniejszego opodatkowania nie tylko dochodów (prof. Mączyńska mówi od dawna o konieczności wprowadzenia bardziej progresywnego systemu, obejmującego np. przywrócenie stawki 40 lub 45 proc. w PIT), ale i majątków (podatek katastralny). Są one wyborczo ryzykowne i niepopularne nawet w samym PiS.

Część ekspertów przypuszcza, że w tej sytuacji PiS zdecyduje się na uruchomienie gromadzonych od dłuższego czasu zasobów pozabudżetowych (w PFR i BGK), a może nawet dodruk pieniędzy. To jednak nakręciłoby spiralę inflacji w kierunku wariantu tureckiego (w grudniu 2022 wskaźnik inflacji nad Bosforem obniżył się do 64,3 proc. wobec 84,4 w listopadzie) i ostatecznie najsilniej uderzyło w najuboższych.

Komentuje dla nas prof. Michał Brzeziński z Wydziału Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego:

– W 2022 roku, w realiach rosnącej inflacji, nierówności dochodowe musiały wzrosnąć. Dochody znacznej części społeczeństwa stanęły w miejscu lub zwiększały się dużo wolniej od galopujących cen; w najgorszej sytuacji znalazły się osoby żyjące z długo niewaloryzowanych świadczeń. Z drugiej strony bardzo mocno rosły i rosną dochody zamożniejszych przedsiębiorców, menedżerów, wybranych grup specjalistów. Czy to może mieć znaczenie polityczne? I tak, i nie. Tak, ponieważ dalsze pogłębianie się nierówności prędzej czy później wywołuje reakcję społeczną. Nie, gdyż – jak uczy doświadczenie – w Polsce takie reakcje następują z dużym opóźnieniem, a dla przeciętnego wyborcy o wiele ważniejszy jest poziom jego własnego dochodu. Dopóki ten dochód jest w miarę zadowalający, a jego siła nabywcza dramatycznie nie spada, porównania z innymi osobami są drugorzędne.

Owszem, obecnie mamy do czynienia z gwałtownym, niespotykanym od lat zmniejszeniem dochodów realnych wielu grup, ale to się nie przekłada na notowania rządu, które są od miesięcy stabilne. Najwyraźniej wyborca PiS jest zadowolony ze zmian zmierzających do zwiększenia redystrybucji dochodów poczynionych dotąd przez rząd, a jeśli nawet obecnie cierpi – to uważa, że nie dzieje się to z winy władzy i że to jest tylko przejściowe. Duże znaczenie ma tutaj przekonanie, że PiS w każdych warunkach zapewnia najlepszą redystrybucję dóbr. Przekonanie to opiera się na doświadczeniu kolejnych transferów. To dobra wiadomość dla rządzących.

Zła wiadomość jest taka, że owe stabilne notowania nie gwarantują PiS utrzymania władzy. Zjednoczona Prawica musiałaby znacząco poszerzyć swój elektorat, celując w młodsze grupy wyborców – bo rezerwy wśród emerytów już się chyba wyczerpały. To się już PiS udało: w 2015 r. strzałem w dziesiątkę był program 500 plus. Aby utrzymać się przy władzy, partia Jarosława Kaczyńskiego pilnie potrzebuje nowego wielkiego i efektownego projektu redystrybucji dochodów. I wszystko wskazuje na to, że nad czymś takim pracuje, czyniąc odpowiednie przymiarki budżetowe. Nie ogłosi tego teraz, tylko w odpowiednim momencie przed wyborami, by to była przyjemna niespodzianka, wręcz pozytywny szok dla właściwej grupy wyborców.

Źródło: forsal.pl

Więcej postów

polub nas!