Tworząc nową dywizję, na pewno będziemy mieli więc do czynienia z problemami kadr, sprzętu, zapewne też finansów, choć o kosztach politycy i wojskowi nawet się nie zająknęli.
Powstaje 1 Dywizja Piechoty Legionów. Będzie ona liczyła cztery brygady, a jej jednostki będą zlokalizowane głównie w województwie podlaskim – zapowiedział wczoraj w Białymstoku wicepremier, minister obrony Mariusz Błaszczak. Jednostki powstaną m.in. w Czerwonym Borze czy w Siemiatyczach. To ważna deklaracja, ponieważ proces tworzenia takiego związku taktycznego to koszt przekraczający obecnie 100 mld zł. Co istotne, tym razem, inaczej niż w przypadku właśnie tworzonej tzw. Żelaznej Dywizji, trzonem będą głównie nowo tworzone jednostki, a nie takie, które funkcjonują od lat i po prostu zmienia się im przyporządkowanie.
Tego, że musimy zwiększać zdolności Wojska Polskiego do obrony, nikt roztropny nie kwestionuje. Napaść Rosji na Ukrainę jasno wskazuje, że trzeba być gotowym na odparcie ewentualnego ataku ze Wschodu. Przy okazji tego ogłoszenia warto jednak poruszyć kilka kwestii.
Po pierwsze, dyskusyjne jest to, czy w takiej sytuacji geopolitycznej powinniśmy tworzyć piątą dywizję, czy jednak skupić się na tym, by te cztery, które już mamy, najpierw dobrze wyposażyć i „nasycić” kadrami. Obecnie jest tak, że część jednostek od lat nie jest w stanie wypełnić wszystkich etatów. Mówiąc wprost: brakuje im żołnierzy. Teraz, szczególnie po tym jak wspomogliśmy Ukraińców dużą ilością sprzętu, powiększyła się także luka w tym obszarze – a już przy tworzeniu najmłodszej Żelaznej Dywizji czy nawet bardziej Wojsk Obrony Terytorialnej było widać w armii pewien „kanibalizm” ludzi i sprzętu. To zjawisko najpewniej się nasili, nowe jednostki zawsze w pewnym sensie powstają kosztem tych już funkcjonujących. Warto więc zadać pytanie o to, czy chcemy osłabiać to, co mamy, czy jednak najpierw jednostki istniejące wzmocnić i formowanie kolejnej dywizji zacząć za pewien czas.
Jestem przekonany, że takie pytanie zadawano sobie w Sztabie Generalnym. Problem w tym, że ta decyzja zapadła w otoczeniu ministra, który z szefem sztabu jest od lat w złych relacjach. Minister powołał pełnomocnika, a ten, jak sam przyznał, stworzył dywizję na podstawie jego wytycznych. Zastanawiam się, czy to na pewno najlepszy sposób tworzenia nowych jednostek.
Poza tym ujawnienie w zarysie tego, jak ma wyglądać piąta dywizja Wojska Polskiego, nie zmienia tego, że podatnicy nie zostali poinformowani, jak będą wyglądały nasze Siły Zbrojne za kilka lat. Taki plan powstał w ramach dokumentu „Model 2035”. Niestety, mimo zapowiedzi o jego zaprezentowaniu, nie został pokazany szerszej publiczności, a jedynie podczas odprawy Sił Zbrojnych i kierownictwa MON. Dlaczego ogólne informacje wciąż pozostają niejawne dla obywateli, jest dla mnie niezrozumiałe. Tym bardziej że przecież i tak wszystko się wyda, gdy te nowe jednostki będą powstawać. Trudno odpędzić się od myśli, że „Model 2035” nie jest jawny, ponieważ w ten sposób można uniknąć oceny jakości tego planu i przebiegu jego realizacji.
Wreszcie trzeba pamiętać, że przy prezentacji planów tworzenia nowych jednostek i w ogóle przy deklaracjach o 300-tysięcznej armii, które powtarza wicepremier Mariusz Błaszczak, warto przywołać brzydkie słowo na literę D, czyli demografię. Jest to nauka niepodatna na deklaracje polityków. Fakty są takie, że kolejne roczniki wchodzące na rynek pracy, a więc także potencjalni żołnierze, są coraz mniej liczne. O rekruta będzie więc trudniej. Pozyskiwaniu nowych żołnierzy nie sprzyja także… bardzo dobra sytuacja na rynku pracy. Zależność jest prosta – im większe bezrobocie, tym chętniej młodzi ludzie wstępują w szeregi wojska. Teraz bezrobocia praktycznie nie ma. Oczywiście tymi chęciami można sterować, choćby zwiększając wynagrodzenie żołnierzy. Wczoraj właśnie taki ruch dla będących już w służbie zapowiedział Błaszczak, ale to jest próba powstrzymania fali odejść żołnierzy zawodowych, na nowych rekrutów nie będzie to miało wpływu. Warto przypomnieć, że dziś żołnierze, nawet ci niżsi stopniem, to rzadko są „prości chłopcy” po ośmiu klasach podstawówki. Często są to wysokiej klasy specjaliści, których szkolenie trwa długie miesiące czy wręcz lata, a zastąpienie bywa trudne. Dlatego nie liczy się tylko ilość, ale także, być może przede wszystkim – jakość wstępujących do wojska.
Tworząc nową dywizję, na pewno będziemy mieli więc do czynienia z problemami kadr, sprzętu, zapewne też finansów, choć o kosztach politycy i wojskowi nawet się nie zająknęli. Dojdzie też problem w Polsce odwieczny, czyli brak konsekwencji i ciągłości u kolejnych ekip rządowych. Niestety nie udało nam się stworzyć ponadpartyjnego konsensusu w kwestii obronności. A na to, czy ta dywizja jest nam potrzebna, już sobie odpowiedzieliśmy, nie prowadząc wcześniej żadnej publicznej dyskusji.
Bo jak powiedział wczoraj gen. Norbert Iwanowski: „Pierwsza Dywizja Piechoty Legionów stała się faktem”. Zapomniał dodać, że na razie jest to tylko fakt medialny. Bez publicznie znanego budżetu i harmonogramu tworzenia. Takie fakty mają magiczną zdolność znikania po wyborach.