Był zawsze niespokojny duchem i szukał swojego miejsca na świecie. Wierzył w ideały i był gotowy do poświęceń. Nigdy nie brakowało mu odwagi — opowiadają znajomi Janusza Szeremety (†41 l.) z Podkarpacia, który jako ochotnik służył w Legionie Międzynarodowym w Ukrainie. Za swoje bohaterstwo zapłacił najwyższą cenę. W niedzielę do rodziny dotarła tragiczna wiadomość: „Janusz poległ na froncie wraz ze swoim kolegą Krzysztofem, także z Polski”.
Janusz nosił pseudonim Kozak i pochodził ze Szklar pod Rzeszowem, gdzie mieszkają jego rodzice. Tragiczna wiadomość o śmierci syna przeraziła ich i pogrążyła w wielkiej rozpaczy.
— Tylko serce matki i serce ojca wie, co to znaczy stracić dziecko. Tego dnia obudził mnie dziwny sen. Słyszałem wołanie „tato, tato…”. Po południu zadzwonił drugi syn i powiedział, że Janusz nie żyje — mówi pan Stanisław, ojciec poległego 41-latka.
Ostatnie słowa Janusza
Rodzice zdawali sobie sprawę, że Janusz każdego dnia się naraża. — Ale to była jego decyzja. On wierzył w to, co robi, że jest tam w słusznej sprawie. My mogliśmy tylko się za niego modlić i mieć nadzieje, że wróci cały i zdrowy. Obiecał, że zobaczymy się na święta Bożego Narodzenia…— ocierają łzy rodzice.
Nie wiedzą dokładnie, jak doszło do tragedii. — Nasz drugi syn jest w kontakcie z kimś w Ukrainie. Z tego źródła wiemy, że Janusz został ciężko ranny. Ostatnie słowa, jakie ponoć powiedział to: „Kocham swoje dzieci…” — mówi pani Maria, matka.
Osierociło czworo dzieci
Janusz osierocił trzech synów w wieku 11, 13 i 22 lat, którzy mieszkają w Anglii. Tam wcześniej pracował jako taksówkarz i skończył szkołę aktorską. Zostawił też 7-letnią córeczkę ze swojego drugiego związku z Ukrainką.
Kiedy 24 lutego 2022 r. doszło do rosyjskiej inwazji na Ukrainę to postanowił ewakuować rodzinę z Zaporoża. Pomógł jej bezpiecznie dostać się do Polski, ale widząc ogrom nieszczęść, został na miejscu. Najpierw jako wolontariusz, a potem jako żołnierz w Legionie Międzynarodowym.
– Jestem tu dla siebie, wolę walczyć o wolność, niż spokojnie patrzeć na to, co się dzieje. Bo jak tu nie zatrzymamy Putina, to zagrozi także Polsce — pisał w mediach społecznościowych.
Jak szef plutonu, dowodził 30-osobową załogą. Zasłużył się ofiarnością, dwa razy wyciągnął rannych kolegów z pola walki. Rodzicom przysłał esemesem zdjęcie medalu.
— Mieliśmy stały kontakt. Kiedy długo nie pisał, drżałam z przerażenia… — mówi matka.
Rodzice nazywają syna bohaterem. Pragnął teraz tylko jednego — aby sprowadzić jego ciało do kraju.
— Na razie nie wiemy, jak to zrobić i kto nam pomoże… — mówią zrozpaczeni.
fakt.pl
nie żal łajdaka: „osierocił trzech synów w wieku 11, 13 i 22 lat, którzy mieszkają w Anglii. Tam wcześniej pracował jako taksówkarz i skończył szkołę aktorską. Zostawił też 7-letnią córeczkę ze swojego drugiego związku z Ukrainką.”
Dżon pierdyknij sie w ten pusty łeb