Premier i ludzie z jego otoczenia mają świadomość, że sytuacja budżetowa Polski w roku wyborczym i kolejnych latach zapowiada się fatalnie. Stąd nieoficjalne sygnały wysyłane do wybranych mediów, że w relacjach z Komisją Europejską należy zrobić krok wstecz i odblokować wreszcie miliardy z unijnych funduszy. Na próby „dogadywania się” z Unią nie ma jednak zgody ze strony wpływowej grupy europosłów PiS, a także części przedstawicieli władz partii. Sam premier nie złożył jeszcze wniosku o uruchomienie środków z KPO, mimo że obiecał, iż zrobi to do końca października.
– Eurokraci znów nas kopną w d…, tak jak kopią nas cały czas. A premier chce się nagle z nimi dogadywać? „Uelastyczniać” stanowisko Polski? Przecież z nas się w Brukseli śmieją. Otwarcie – mówi jeden z przeciwników koncepcji kompromisu z Komisją Europejską.
Sam Mateusz Morawiecki wysyła niejednoznaczne sygnały w tej sprawie. 24 października w wywiadzie dla niemieckiego „Bilda” stwierdził, że „Unia Europejska, jako rodzina państw, które łączą wspólne wartości, oznacza dobrobyt, stabilność i bezpieczeństwo”. Jednak kilka tygodni wcześniej – 9 października – premier mówił zgoła inaczej. „Biurokraci brukselscy rozszerzają swoje kompetencje bez jakichkolwiek podstaw traktatowych, nie możemy na to pozwolić, w ten sposób będą w stanie tak naprawdę stworzyć transnarodową bestię bez faktycznych i tradycyjnych wartości, bez duszy” – grzmiał szef polskiego rządu.
Jeden z ważnych polityków PiS mówi: – Mateusz jest w piekielnie trudnej sytuacji. Źle, że czasem wygląda, jak by się pogubił. Jak to się skończy? Bóg raczy wiedzieć. Wiadomo jedno: idą wybory, a kasy nie ma.
Bez funduszy ani rusz
Jak wynika z informacji Wirtualnej Polski, premier i jego otoczenie zdają sobie sprawę, że sytuacja budżetowa Polski jest i będzie coraz gorsza. Dlatego współpracownicy Mateusza Morawieckiego – m.in. poprzez kontakty z niektórymi dziennikarzami – wysyłają sygnały, że trzeba wreszcie spór z Komisją Europejską przerwać. Powiedzieć Brukseli „sprawdzam” i spróbować odblokować miliardy euro z unijnych funduszy.
– Nie przypadkiem w kilku redakcjach pojawiły się teksty, które właśnie do tego namawiają: zamykania frontów. Morawiecki jest pod ścianą, ciąży na nim ogromna presja, więc coraz częściej mówi się o potrzebie dogadania się z Unią za wszelką cenę. Tyle że nawet jeśli zrobimy krok wstecz, to Komisja Europejska się na nas wypnie i nic nam nie da. Premier nie chce tego przyjąć do wiadomości, wciąż ma złudzenia, że coś uda mu się ugrać – mówi jeden z polityków obozu rządzącego.
Faktycznie, w ostatnim czasie kilka redakcji opublikowało teksty o tym, że trzeba zrobić krok w tył w negocjacjach z Brukselą. „Kwestia przywrócenia kilku sędziów to nie Gdańsk. Nie warto za nią umierać. Dalszy konflikt z Brukselą mocno uderzy w naszą gospodarkę, ale i dla Unii może okazać się niszczący” – pisał w Interii Wiktor Świetlik, były dyrektor radiowej „Trójki”, mający dobre relacje z otoczeniem premiera.
Jak przekonywał publicysta: „Dalsze brnięcie w ten konflikt, stwarzanie pretekstów do blokowania ogromnych kwot, które należą się nam na bazie ustaleń dotyczących Krajowego Planu Odbudowy, to ścieżka donikąd. Tym bardziej, jeśli potwierdzą się przypuszczenia, że zagrożone są także pieniądze z funduszu spójności, które miały być rekompensatą za otworzenie się naszego rynku na rynki bogatsze, przede wszystkim niemiecki”.
Nawet na portalu TVP.Info jego szef namawia do ustępstw wobec UE. „Wobec konfliktu na Ukrainie, jeśli mamy mieć siłę do dalszego pomagania w odparciu rosyjskiej agresji, Polska musi zamykać fronty, których utrzymywanie na dłuższą metę jest dla nas szkodliwe. Jakkolwiek to może być dla nas trudne, to zamknięcie sporu z UE – nawet jeśli stroną eskalującą od początku nie jest nasz kraj – w czasie kryzysu jest dla Polski po prostu niezbędne” – pisze dziennikarz Samuel Pereira.
W tygodniku „Wprost” z kolei można przeczytać relacje anonimowych polityków PiS, którzy twierdzą, że bez resetu relacji z UE formacja Jarosława Kaczyńskiego może pomarzyć o trzeciej kadencji.
– Namawiamy Jarosława Kaczyńskiego do zmiękczenia stanowiska wobec Unii. Jeśli nie będzie pieniędzy z UE, to nie będzie wygranej PiS-u w wyborach – przekazał tygodnikowi jeden z rozmówców.
Inny stwierdził, że „musimy iść z Unią na ugodę jak Orban, a wtedy fundusze mogą spłynąć do Polski w nowym roku”. Kolejny rozmówca przyznaje, że „kwestia funduszy będzie kluczowa przed wyborami zarówno dla partii rządzącej, jak i dla opozycji”. – Można powiedzieć, że jak nie będzie funduszy, to nie ma PiS-u, a jak będą, to nie ma Tuska – podsumował jeden z polityków.
Oficjalnie taki przekaz zaprezentował bliski Morawieckiemu europoseł Adam Bielan. – Jestem za tym, żeby ten spór zakończyć. I namawiam moich kolegów w obozie Zjednoczonej Prawicy na to, żeby być jeszcze bardziej elastycznym, chociaż jestem bardzo często za to krytykowany – powiedział polityk w TVN24.
Złamana obietnica
Szkopuł w tym, że ten ugodowy wobec UE przekaz to jedno, a konkretne kroki podejmowane przez premiera – drugie. Mateusz Morawiecki kilka tygodni temu obiecał złożenie wniosku o płatność z Krajowego Planu Odbudowy „najpóźniej do końca października”. Szef rządu obietnicy nie dotrzymał, zapowiadany termin minął.
O powodach takiego stanu rzeczy ludzie premiera mówić nie chcą. Twierdzą, że „to kwestia kilku tygodni”, choć formalnie nie mamy nawet możliwości złożyć wniosku o uruchomienie KPO, bo nie podpisaliśmy z Brukselą tzw. umowy operacyjnej. To kwestia techniczna, ale niezbędna w całej procedurze. – Najpierw potrzebne jest złagodzenie emocji politycznych, by móc mówić o złożeniu wniosku do KE w sprawie KPO. Chcemy być przekonani, że interpretacja realizacji kamieni milowych jest taka sama jak nasza, a nie, że ktoś będzie te same deklaracje interpretował w inny sposób – starał się wyjaśniać rzecznik rządu Piotr Mueller.
Dlaczego zatem premier obiecał złożenie wniosku do końca października? – Rzucił terminem, który zapewne wymyślił sobie w trakcie konferencji, w momencie odpowiadania na pytanie zadane przez dziennikarza. Nie było to zaplanowane. Moim zdaniem to był błąd, bo wiadomo było, że do końca miesiąca nic takiego się nie wydarzy – mówi jeden z polityków PiS.
Test i śmiech
Unijne środki – chodzi o 23,9 mld euro w grantach i 11,5 mld w tanich pożyczkach – nie zostaną odblokowane, jeśli rząd nie spełni warunków ustalonych z Komisją Europejską (m.in. dotyczących systemu dyscyplinarnego w sądach, przywrócenia zawieszonych sędziów, ale także innych spraw, niezwiązanych z wymiarem sprawiedliwości).
– Morawiecki nie chce umierać za sądy, ale z kolei Ziobro i jego ludzie nie chcą umierać za Morawieckiego. I mają w tym ciche wsparcie wielu wpływowych polityków PiS, którym polityka europejska prowadzona przez premiera i jego ludzi po prostu się nie podoba. I jest to delikatnie stwierdzenie – mówi jeden z naszych rozmówców z obozu władzy.
Niedawno z funkcji ministra ds. europejskich zrezygnował – pod presją – bliski współpracownik Mateusza Morawieckiego, Konrad Szymański, zwolennik kompromisu z UE, krytykowany przez „ziobrystów” i wielu ważnych polityków PiS. Zastąpił go Szymon Szynkowski vel Sęk.
Wedle informacji Wirtualnej Polski nowy minister – dzień przed zaprzysiężeniem w Belwederze 13 października – spotkał się w Brukseli z polskimi europosłami. – Tam Szymon nasłuchał się strasznych rzeczy o Konradzie Szymańskim, który takich spotkań z naszymi europarlamentarzystami unikał. Starsi europosłowie PiS mówili o dramacie naszej polityki wobec UE, padały naprawdę ostre słowa. Szynkowski obiecał, że to się zmieni, że będziemy twardzi i skuteczni. Ale nikt w to nie wierzy, przecież to wychowanek Szymańskiego. I niewiele może. Od decyzji jest premier, a on na gwałt potrzebuje tych pieniędzy, bo w budżecie jest dziura i za chwilę wszystko przestanie się spinać – przyznaje nasz rozmówca z koalicji.
Jak słyszymy, o nowych programach społecznych czy waloryzacji 500+ możemy w roku wyborczym zapomnieć. A zadłużenie Polski i tak rośnie w zawrotnym tempie. – Budżet jest w coraz gorszym stanie [dług sektora finansów publicznych to już półtora biliona zł – red.]. Składane obietnice nie będą miały pokrycia w funduszach. To jest odpowiedzialność Morawieckiego – słyszymy od polityka Zjednoczonej Prawicy.
Jeden z jego krytyków wspomina czasy premierostwa Beaty Szydło. – Może nie mówiła świetnie po angielsku i nie nawiązywała w swoich przemówieniach do zagranicznych „literatów”, ale pilnowała pewnych rzeczy w Brukseli. Wiedziała, że jak się komuś podlizujesz, to ten ktoś tobą gardzi. I taką mamy sytuację dzisiaj – twierdzi nasz rozmówca.
Jeden z europosłów przekonuje: – Komisja Europejska testuje nasz rząd od miesięcy. A dzisiaj się z nas śmieje.
Inny rozmówca z PE: – Bądźmy szczerzy: eurokraci nie odblokują nam tych pieniędzy przed wyborami, bo grają na upadek naszego rządu i powrót do władzy Platformy. W inny scenariusz i dobre serce Brukseli wierzą już tylko naiwniacy.
wiadomosci.wp.pl