„Podejrzane okoliczności” – tak BBC ocenia wyniki dziennikarskiego śledztwa, które wykazało, że brytyjscy komandosi na misji w Afganistanie zabijali nieuzbrojonych Afgańczyków, w tym pojmanych już jeńców.
Śledztwo koncentruje się na sześciomiesięcznej misji jednostki sił specjalnych SAS, która przyjechała do Afganistanu w listopadzie 2010 r. do prowincji Helmand, jednej z najniebezpieczniejszych w kraju, gdzie talibowie atakowali najczęściej, a brytyjskie straty były największe. Zadaniem jednostki były nocne rajdy, których celem było „schwytać lub zabić” talibów i ich dowódców, a także likwidowanie siatek wytwórców bomb.
Trzycyfrowa liczba ofiar nocnych rajdów
Dziennikarze przeanalizowali setki stron raportów operacyjnych, w tym opisujących same nocne rajdy. Rozmawiali ze świadkami, którzy potwierdzają, że widzieli, jak komandosi zabijają nieuzbrojonych ludzi. Dodają, że poszczególne jednostki rywalizowały ze sobą o jak największą liczbę zabitych, a oddział, któremu przyjrzeli się dziennikarze BBC, próbował pobić wynik kolegów z poprzedniej misji.
Dziennikarze odkryli w raportach zaskakująco podobne opisy zabijania Afgańczyków, którzy – już po zatrzymaniu przez brytyjskich żołnierzy – mieli rzekomo sięgać po karabiny albo granaty ręczne, czym dostarczali pretekstu do otwarcia ognia przez komandosów.
Jak opisuje stacja, w czasie rajdów jednostka stosowała taktykę, w ramach której wszyscy obecni w danym budynku Afgańczycy mieli wyjść na zewnątrz, gdzie byli przeszukiwani i skuwani. Na koniec jeden z mężczyzn był zabierany z powrotem do budynku, by towarzyszyć żołnierzom w jego przeszukaniu. To wtedy rzekomo miał sięgać po ukrytą broń.
Zgodnie z jednym z opisów 29 listopada 2010 r. komandosi zabili mężczyznę, który wcześniej został przez nich zatrzymany i wprowadzony do budynku, gdzie „próbował zaatakować ich granatem”. 15 stycznia następnego roku zastrzelili Afgańczyka, który – także już po zatrzymaniu i ponownym wprowadzeniu do budynku – „sięgnął pod materac, wyciągnął granat ręczny i próbował nim rzucić”. Miesiąc później zabili dwóch jeńców, bo jeden „wyciągnął granat zza zasłony”, a drugi – „wyjął kałasznikowa spod stołu”.
Podobnych przypadków jest więcej. Jak opisuje BBC, za każdym razem pojawia się absurdalny opis jeńców, którzy rzekomo wyciągają broń albo granaty zza zasłon czy mebli. W efekcie w ciągu pół roku misji liczba ofiar jednego tylko szwadronu SAS, zabitych w czasie nocnych wypadów, była trzycyfrowa, przy czym żaden komandos nie został w nich ranny.
„Niebywałe masakry”
Wysokiej rangi oficer, który pracował w tym czasie w komendzie brytyjskich sił specjalnych, przyznaje w rozmowie z BBC, że podobne raporty „brzmią naprawdę niepokojąco”. – Zbyt wielu ludzi zostało zabitych w czasie nocnych rajdów, a te wyjaśnienia są po prostu bez sensu – tłumaczy anonimowo.
Kiedy ktoś zostaje schwytany, nie powinien kończyć martwy. A fakt, że ciągle tak się działo, niepokoił dowódców – już wtedy było jasne, że coś jest nie tak – dodaje.
Z wewnętrznej korespondencji, do jakiej dotarli dziennikarze, wynika, że oficerowie reagowali na raporty z niedowierzaniem, opisywali je jako „niebywałe” i odnosili się do „ostatnich masakr” przeprowadzanych przez jednostkę. Jeden z oficerów operacyjnych pisał do kolegi, że „już chyba z dziesiąty raz w ciągu ostatnich dwóch tygodni komandosi odesłali jeńca do budynku, z którego wyłonił się ponownie z kałasznikowem”.
Podobnych opisów jest więcej. „Znowu wrócili do budynku z gościem, który odsunął zasłonę, złapał granat i rzucił go w ich kierunku. To już chyba z ósmy raz, naprawdę w życiu nie byłbyś w stanie czegoś podobnego wymyślić” – ironizuje oficer w innym mailu do kolegi. A jeden z najwyższych rangą oficerów sił specjalnych w kraju ostrzega w tajnej notatce, że by może istnieje „celowa polityka” bezprawnego zabijania Afgańczyków.
Choć zaniepokojenie było tak duże, że zlecono formalne wewnętrzne śledztwo w sprawie taktyki podejrzanej jednostki, to jednak kiedy na miejsce przyjechał oficer śledczy, uznał wersję wydarzeń komandosów za wiarygodną. Jak opisuje BBC, nie porozmawiał ze świadkami, nie pojechał na miejsce żadnego z zabójstw, a na jego raporcie z ustaleniami widnieje podpis dowódcy jednostki odpowiedzialnej za zabijanie w podejrzanych okolicznościach.
Armia: Nasi żołnierze to profesjonaliści
Stacja cytuje też osoby, które brały udział w wybieraniu celów dla operacji sił specjalnych i przyznają, że wywiad nie przykładał się do tego zadania, cały proces był pospieszny i prowadzony pod presją, a na listę osób przeznaczonych do „schwytania albo zabicia” łatwo mogli trafiać cywile.
Z kolei kiedy dziennikarze pokazali specjalistom od balistyki zdjęcia z miejsc, w których komandosi zabijali Afgańczyków, ci ocenili, że w wielu sytuacjach dziury po kulach wskazują raczej na egzekucję niż walkę.
Jak opisuje BBC, informacje na temat podejrzanych okoliczności zabijania nie tylko nie zostały przekazane żandarmerii wojskowej, ale wręcz zostały utajnione jako „anegdotyczne doniesienia na temat bezprawnego zabijania”, dostępne jedynie wąskiej grupie oficerów. A tej samej jednostce pozwolono pojechać na kolejną sześciomiesięczną misję w 2012 r.
Nawet ówczesny dowódca sił specjalnych gen. Mark Carleton-Smith, choć wiedział o zabijaniu w podejrzanych okolicznościach, nie przekazał dowodów żandarmerii wojskowej, która w 2014 r. wszczęła śledztwo w sprawie ponad 600 rzekomych przestępstw, jakich Brytyjczycy mieli dopuścić się w Afganistanie.
Śledczy cytowani przez BBC żalą się, że armia celowo przeszkadzała im w prowadzeniu postępowania, a śledztwo ostatecznie zostało zamknięte w 2019 r. Według ministerstwa obrony nie istnieją dowody na kryminalne zachowania komandosów, a „brytyjscy żołnierze służyli w Afganistanie odważnie i profesjonalnie, zgodnie z najwyższymi standardami”.
wyborcza.pl