Działania RPP są mało efektywne, bo neutralizuje je, odwraca polityka budżetowa, która działa silnie proinflacyjnie. Rada posługuje się tępym narzędziem, czyli stopami procentowymi, ponieważ innego nie ma. W obecnych warunkach to trochę jakby używać siekiery do zwalczania chwastu, jakim jest inflacja. Inne narzędzia, które w tej walce mogłyby być przydatne, nie są używane, a powinny być. Narzędziem, które może przynieść wymierne efekty w walce z inflacją, jest dzisiaj odpowiednia polityka budżetowa – mówi w wywiadzie dla Business Insider Polska Ludwik Kotecki, członek Rady Polityki Pieniężnej.
Bartek Godusławski, Business Insider Polska: Jesteśmy już bliżej końca cyklu podwyżek stóp procentowych?
Ludwik Kotecki, członek Rady Polityki Pieniężnej: Chciałbym bardzo, aby tak było, bo to byłby znak, że problem inflacji będzie się zmniejszał. Szanse, że jesteśmy blisko końca podnoszenia stóp, są bardzo małe. Działania RPP są mało efektywne, bo neutralizuje je, odwraca polityka budżetowa, która działa silnie proinflacyjnie. Rada posługuje się tępym narzędziem, czyli stopami procentowymi, ponieważ innego nie ma. W obecnych warunkach to trochę jakby używać siekiery do zwalczania chwastu, jakim jest inflacja. Inne narzędzia, które w tej walce mogłyby być przydatne, nie są używane, a powinny być. Narzędziem, które może przynieść wymierne efekty w walce z inflacją, jest dzisiaj odpowiednia polityka budżetowa. Ona powinna być spójna z polityką antyinflacyjną. Bo inflacja to dziś główny problem naszej gospodarki.
To jakimi narzędziami jeszcze można się posłużyć oprócz stóp procentowych czy polityki fiskalnej?
W palecie polityki monetarnej mamy takie instrumenty. Moim zdaniem należy się poważnie zastanowić nad tym, jak ściągnąć pieniądze z rynku. W ramach pandemicznej pomocy dosypano, ekonomiści mówią >dodrukowano< do gospodarki ponad 150 mld zł pustego pieniądza, co m.in. przyczyniło się do rosnącej dziś inflacji. Trzeba te działania odwrócić. Uważam, że w dużej mierze udałoby się to osiągnąć, emitując obligacje NBP. W ten sposób ściągnęlibyśmy szybko, ostrożnie licząc, kilkadziesiąt miliardów złotych z rynku, tzw. strukturalnej nadpłynności. One przestałyby napędzać wzrost cen, a zwiększyły oszczędności gospodarstw domowych. Do tego banki komercyjne zostałyby zmuszone takim ruchem do wyraźniejszego podniesienia oprocentowania lokat. Takie obligacje NBP powinny być oprocentowane na poziomie inflacji.
Tyle że to zabije rynek obligacji detalicznych sprzedawanych przez resort finansów. One stały się w ostatnich latach istotnym elementem finansowania potrzeb pożyczkowych.
Rząd finansuje się przede wszystkim na rynku hurtowym. Oczywiście segment obligacji oszczędnościowych ucierpiałby, ale dzisiaj problemem jest inflacja. Ona jest kosztem dla nas wszystkich. Najbardziej boli osoby o niższych dochodach, one dziś znów zaczynają liczyć dni do następnej wypłaty wynagrodzenia, emerytury czy renty. Trzeba użyć wszystkich instrumentów i sposobów, żeby sobie z nią poradzić. To jest najważniejsze wyzwanie. Dlatego dzisiaj nie zaprzątałbym sobie głowy tym, że MF nie będzie miał chętnych na obligacje detaliczne. Im później zaczniemy na serio walczyć z inflacją, tym będzie to bardziej bolesne i kosztowne dla gospodarki oraz ludzi. Na zeszłotygodniowej konferencji banków centralnych naszego regionu podkreślano, że warunkiem koniecznym skutecznej walki z inflacją jest niezależność banku centralnego i determinacja w odważnym działaniu. W takiej jak dziś sytuacji, gdy koniunktura na to pozwala, lepiej lekko przesadzić niż nie być dostatecznie zdeterminowanym. Nie zobaczymy wzrostu inwestycji w gospodarce, dopóki inflacja będzie dwucyfrowa.
Wrócę do pytania o koniec cyklu zacieśniania polityki pieniężnej.
Nie widzę miejsca na to, żeby zapowiadać, a w szczególności realizować koniec podwyżek stóp procentowych. Inne banki centralne jak Fed czy Europejski Bank Centralny dopiero zaczynają swoje cykle. My nie będziemy mogli stać biernie i patrzeć jak to się dzieje, bo złoty będzie się osłabiał, a to jeszcze bardziej nakręci inflację.