Mój znajomy powtarza, że najwięcej podziwu dla geniuszu prezesa PiS wcale nie znajdziemy w samym PiS, a w szeregach opozycji. I rzeczywiście, coś jest na rzeczy – pisze Agnieszka Burzyńska, publicystka Faktu.
Co jakiś czas powraca postulat stworzenia jednej, wspólnej listy całej opozycji na kolejne wybory parlamentarne. Jest on wysuwany przez zwolenników i polityków tejże opozycji, przede wszystkim związanych z Koalicją Obywatelską. Chęć realizacji takiej inicjatywy uważam za lekki masochizm, wszak najbardziej by to ucieszyło… Jarosława Kaczyńskiego.
Gdy Kaczyński przegrał wybory parlamentarne w 2011 roku, jego współpracownicy zaczęli tworzyć kluby Gazety Polskiej. Co zrobiła Platforma Obywatelska po przegranej batalii w 2015 roku? Zaczęła tworzyć Kluby Obywatelskie, zwracając się ku liberalnym czytelnikom „Gazety Wyborczej”. Sympatycy PO często powtarzają, że prezes PiS zjednoczył prawicę i wygrał wybory, więc wystarczy zastosować jego receptę i sukces murowany. Jednak w polityce jeden plus jeden plus jeden wcale jednak nie równa się trzy. Dlaczego? Już tłumaczę.
Zacznijmy od drobiazgu, bo drobiazgi w polityce też mają swoją wagę. Wyobraźmy sobie bijatykę pomiędzy liderami opozycji, oficjalnie nazwaną negocjacjami o liczbę miejsc na takiej liście dla swoich ludzi i, oczywiście, miejsca na liście. Tych konfliktów nie dałoby się uniknąć ani ukryć przed wyborcami, którzy nie lubią wewnętrznych awantur i chcieliby widzieć jedną, wielką polityczną rodzinę.
Argument, że wystarczy się zjednoczyć, tak jak Kaczyński zrobił to przed wyborami 2015 roku, jest nietrafiony również z innych powodów. Prezes PiS, wciągając do Zjednoczonej Prawicy Zbigniewa Ziobrę czy Jarosława Gowina, walczył o podobny elektorat. Zwolennicy opozycji to zbiór wielu środowisk, które czasami różnią się jak woda i ogień. Mamy tu konserwatystów gotowych zagłosować na PSL i miłośników tęczy spoglądających z nadzieją na Nową Lewicę. Zresztą najlepiej pokazały to wybory do Parlamentu Europejskiego w 2019 roku. Miały one być spacerkiem dla opozycji, najłatwiejszym plebiscytem, który łatwo wygrać. Pamiętam nawet jak ówczesny przewodniczący Platformy Obywatelskiej, Grzegorz Schetyna, martwił się, że wygrana opozycji może być zbyt duża, co mogłoby podziałać demobilizująco na elektorat w kolejnych wyborach… Wiemy, że jego obawy okazały się być na wyrost. Już eurowybory przyniosły PO porażkę. Być może właśnie ze względu na jedną listę wyborczą: Koalicję Europejską (PO, PO, SLD, Zieloni, Nowoczesna). Ci, którzy biorą udział w czarnych marszach, nie chcieli prawdopodobnie głosować na ten sam szyld, co ci, którzy co tydzień modlą się w kościele. I odwrotnie.
A potem pojawił się jeszcze Szymon Hołownia… Lider Polski 2050 kreował siebie i swój ruch na krytyce i obecnej władzy, i Platformy Obywatelskiej. Wyszło to średnio, ale trudno sobie wyobrazić, aby ci, którzy zniechęcili się do PO, chcieli sojuszu swojego nowego lidera z starą gwardią Tuska.
Uważam zatem, że w następnych wyborach parlamentarnych powstaną dwa albo trzy bloki opozycyjne. Pokonać PiS będą w stanie tylko wtedy, gdy zniechęcą twardych zwolenników koalicji rządzącej do pójścia na wybory. Jarosław Kaczyński zdaje sobie z tego sprawę, dlatego tak zażarcie walczy o to, aby PiS było jedyną alternatywą dla prawicowego elektoratu, jednocześnie próbując ów elektorat cały czas mobilizować.