Cichociemni byli elitarnymi żołnierzami Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, którzy podczas II wojny światowej przechodzili szkolenie w ośrodkach w Wielkiej Brytanii, a później także we Włoszech. Następnie na pokładach samolotów kierowani byli do okupowanej ojczyzny. Po skoku ze spadochronem obejmowali istotne role w podziemiu – odpowiadali za organizowanie oporu, brali udział w akcjach partyzanckich i szkolili kolejnych żołnierzy.
Do tego rodzaju służby zgłosiło się ochotniczo ponad 2,4 tys. kandydatów. Szkolenia były prowadzone według najbardziej wymagających standardów. Ukończyło je 606 osób, do skoku skierowano 579 z nich. Ostatecznie do Polski trafiło 316 cichociemnych, zginęło ich ok. 100. Pierwszy zrzut odbył się w nocy z 15 na 16 lutego 1941 r., ostatni – 27 grudnia 1944 r. Od 91 do 95 z nich walczyło w Powstaniu Warszawskim. 18 poległo.
Rok 1920. Armia Czerwona naciera na Polskę. Wydaje się, że nic nie zatrzyma czerwonej nawałnicy. Wśród bolszewickich żołnierzy na zachód maszeruje Bolesław Kontrym. Kto mógłby pomyśleć, że 20 lat później ten sam człowiek będzie walczył z Niemcami, najpierw w szeregach Wojska Polskiego, a później w Armii Krajowej? A jednak, Kontrym przeszedł drogę od bolszewickiego oficera, odznaczonego kilkukrotnie Orderem Czerwonego Sztandaru, do cichociemnego i powstańca warszawskiego.
Urodził się na Wołyniu, w rodzinie o powstańczych tradycjach. Sam służył w armii carskiej i w II Korpusie Polskim, ale po rozbrojeniu i pobycie w niemieckiej niewoli został wcielony do Armii Czerwonej. Stało się to w październiku 1918 r. Po wojnie polsko-bolszewickiej, w której walczył po stronie komunistów, nawiązał kontakty z polskim attache wojskowym w Moskwie, rozpoczynając tym samym współpracę wywiadowczą z Rzeczpospolitą. W końcu zwrócił na siebie uwagę GPU, wobec czego musiał uciekać. Udało mu się nielegalnie przekroczyć granicę z Polską, po czym trafił do służby w Straży Granicznej. W ZSRR została jego rodzina, w tym brat – Konstanty.
Będąc już w Polsce Kontrym przeprowadził niezwykłą akcję. Gdy jeden z jego podkomendnych został uprowadzony i uwięziony przez NKWD, on i jego ludzie w odwecie i bez żadnych strat zatrzymali całą załogę sowieckiego posterunku granicznego. Zostali oni później z powodzeniem wymienieni na porwanego Polaka. Po wszystkim Kontrym otrzymał szablę z wygrawerowanym napisem: „Wybawiony swemu Wybawicielowi”.
Po przegranej w 1939 r. trafił do Wielkiej Brytanii, przeszedł szkolenie i został zrzucony do kraju we wrześniu 1942 r. Współorganizował akcje odbicia więźniów i likwidacji konfidentów. W końcu znalazł się w Warszawie, walczył w powstaniu. Był czterokrotnie ranny. Brał udział m.in. w słynnych walkach o budynek PAST-y. „Osobiście nie widziałem najmniejszych szans powodzenia powstania, jeszcze przed jego rozpoczęciem. (…) Od pierwszych chwil powstania byłem nastawiony pesymistycznie, co do jego wyniku, widząc zachowanie się Niemców wobec ludności cywilnej, byłem przekonany, że trzeba będzie zginąć” – mówił później.
Po powstaniu znów trafił na zachód, ale gdy skończyła się wojna, zdecydował się na przyjazd do PRL. W Polsce mieszkał wtedy jego brat, Konstanty, wówczas już generał ludowego Wojska Polskiego. Kontrym zobaczył swojego brata po ponad 20 latach, ale przyjazd do kraju ostatecznie nie skończył się dla niego dobrze. Był inwigilowany, później aresztowano go i torturowano, wreszcie skazano na karę śmierci. Został zamordowany w styczniu 1953 r.
W powstaniu walczyło wiele niezwykłych i znanych postaci. Elżbieta Zawacka „Zo”, słynna kurierka i emisariuszka, setki razy przekraczała granice, przewożąc meldunki, raporty i pieniądze. Docierała do wielu krajów Europy m.in. na terytorium Rzeszy i Wielkiej Brytanii. W 1943 r. przebywała w Londynie. Wtedy też została zrzucona do kraju. Nie była w pełni cichociemną, bo nie przeszła dedykowanego im szkolenia. Była jednak jedyną kobietą w ich gronie. W czasie powstania walczyła w Śródmieściu.
„Jesteśmy już w stanie euforii, bo to był stan zupełnej euforii, ten 1 sierpnia. To Powstanie, ta ludność – nagle znalazły się flagi polskie! W czasie konspiracji, a jednak były, zakwitły w oknach! Ludzie wychodzą, krzyczą, tańczą, cieszą się! Ale także kryją się, bo są gołębiarze [snajperzy – red.]” – wspominała pierwsze chwile powstania. Zmarła w 2009 r.
„Nawet w konspiracji, gdzie panuje anonimowość, »Zo« stała się postacią legendarną. (…) Uchodziła za człowieka ostrego i wymagającego od innych, ale najbardziej od samej siebie. Jej oddanie służbie graniczyło z fanatyzmem. (…) Była surowa, poważna, trochę szorstka i bardzo rzeczowa” – opisywał ją Jan Nowak-Jeziorański.
On sam również był podróżującym na zachód słynnym kurierem AK, a później cichociemnym i powstańcem. Został zrzucony w lipcu 1944 r. To ostatni emisariusz, który dotarł do stolicy przed wybuchem powstania. Orientując się w sytuacji na Zachodzie, ostrzegał generałów, że jeżeli akcja „Burza” w Warszawie „została pomyślana jako demonstracja polityczno-wojskowa, to nie będzie ona miała żadnego wpływu na politykę sojuszników, a jeśli chodzi o opinię publiczną na Zachodzie, będzie to dosłownie burza w szklance wody”. Było już jednak za późno, powzięte decyzje nie mogły zostać zmienione.
W czasie sierpniowego zrywu wziął ślub z Jadwigą Wolską. Był współpracownikiem radiostacji „Błyskawica”, dla której redagował komunikaty. Po powstaniu wraz z żoną przewiózł do Londynu dokumenty sztabowe. Pozostał na emigracji, gdzie pracował w BBC i Radiu Wolna Europa.
Stefan Bałuk „Kubuś”, kolejny cichociemny, zryw Polaków w 1944 r. udokumentował na licznych fotografiach, ale zasłużył się też w walce. W sierpniu był jednym z tych żołnierzy, którzy z narażeniem życia przedarli się z oblężonego Starego Miasta na Żoliborz i do Kampinosu. Patrol dostarczył wtedy rozkazy płk. Mieczysławowi Niedzielskiemu „Żywicielowi”. W akcji tej uczestniczył inny skoczek – Stanisław Jankowski „Agaton”.
„Przed nami był już »no man’s land«. Przechodziliśmy ostatnią niestrzeżoną barykadę na rogu Konwiktorskiej, gdy zatrzymały nas jakieś niesamowite głosy. Śpiew – zawodzenie bez początku i końca, przekleństwa rzucane w przestrzeń beznamiętnym głosem. Rozmowy, nawoływania, kłótnie. Przywarłem do muru. Głosy były coraz bliżej. To obłąkani pacjenci szpitala Jana Bożego zamienionego na szpital powstańczy” – wspominał tę drogę „Agaton”.
Bałuk i Jankowski dożyli sędziwego wieku, zmarli w Warszawie. Pierwszy z nich miał 100 lat, drugi prawie 91. Nie wszystkim dane było doczekać wolnej Polski. Cichociemni ginęli w czasie powstania w różnych okolicznościach.
Stanisław Biedrzycki został ranny po wybuchu skrzynki z granatami na podwórku przy ul. Wilczej. Zmarł z powodu zakażenia krwi. Jan Bienias poległ, odpierając atak czołgów na szpital św. Łazarza. Adam Dąbrowski został zasypany w gmachu PKO przy Jasnej, a Bronisław Rachwał w piwnicy jednego z pobliskich domów. Julian Kozłowski poległ w czasie ataku na Pałac Wilanowski. Mirosław Kryszczukajtis został trafiony pociskiem moździerza. Michał Tajchman zginął, wychodząc razem z żoną i dzieckiem z płonącego budynku. Tadeusz Tomaszewski był ofiarą rzezi Woli. Cezary Nowodworski w ostatnich dniach września poległ, ewakuując się z Czerniakowa, przez Wisłę, na Pragę. Kazimierz Osuchowski zmarł od ran, jakie odniósł w ataku na bunkry koło Sejmu. To tylko część poległych.
Dalsza część tekstu znajduje się pod wideo.
Kolejny cichociemny, Adolf Pilch „Góra”, do kraju został zrzucony w lutym 1943 r. Trafił do wschodniej Polski, na Nowogródczyznę, gdzie wraz ze swoim oddziałem znalazł się w potrzasku. Wszędzie dookoła działali sowieccy partyzanci, bez litości rozprawiający się z Polakami. Ponieważ sytuacja stawała się tragiczna, Pilch zdecydował się napisać do Niemców, proponując im pewnego rodzaju „zawieszenie broni” – polscy „leśni” zachowają neutralność wobec jednostek Wehrmachtu, w zamian za to Niemcy dostarczą Polakom zaopatrzenie, broń i amunicję.
Niemcy wyrazili zgodę. Niecodzienny, taktyczny sojusz trwał, partyzanci otrzymywali kolejne dostawy i zajmowali się wyłącznie tępieniem oddziałów sowieckich. Dla Polaków na północno-wschodnich Kresach to właśnie był wróg numer jeden.
Zwycięskich potyczek z „czerwonymi” żołnierze „Góry” stoczyli ponad sto. Ale w obliczu nadchodzącej regularnej Armii Czerwonej, Pilch w czerwcu 1944 r. podjął decyzję o wycofaniu się na Zachód. Jego oddział trafił w okolice Warszawy. Tam, na wieść o taktycznej współpracy, jaką zawiązał na Kresach z Niemcami, dowództwo AK chciało Pilcha postawić przed sądem polowym, rozbroić jego ludzi i wysłać ich do Borów Tucholskich.
Do tego ostatecznie nie doszło. Pilch i jego ludzie trafili do Puszczy Kampinoskiej, skąd mieli prowadzić działania wspierające powstanie. Oddział podporządkował się warszawskiemu Okręgowi AK i rozpoczął walkę przeciw Niemcom, porzucając dawne porozumienie. 2 sierpnia zaatakował lotnisko na Bielanach, ponosząc bardzo duże straty. 3 września we wsi Truskaw kresowi partyzanci rozgromili za to kilkusetosobowe zgrupowanie zbrodniarzy z RONA (kolaborującej z Niemcami Rosyjskiej Wyzwoleńczej Armii Ludowej).
Ludzie „Doliny” (taki pseudonim przyjął w tym czasie Pilch) wykrwawiali się w kolejnych potyczkach, aż wreszcie pod koniec września on i pozostali przy życiu partyzanci opuścili okolice Warszawy. W 1945 r. Pilch wyjechał udał się na emigrację, a w 1980 r. na krótko odwiedził Polskę. Zmarł dwadzieścia lat później.
Zrzucony do kraju został też Leopold Okulicki „Kobra”, który przed wojną służył m.in. w sztabie głównym Wojska Polskiego, a w czasie okupacji został aresztowany przez NKWD we Lwowie i na wiele miesięcy uwięziony na Łubiance. Po pakcie Sikorski-Majski trafił do armii Andersa, z którą przedostał się na Zachód.
W maju 1944 r. został przerzucony do Polski na rozkaz Naczelnego Wodza gen. Kazimierza Sosnkowskiego. Sosnkowski był przeciwnikiem organizacji powstania i ujawniania się oddziałów AK przed wkraczającymi Sowietami. Zdawał sobie sprawę, że losów Polski nie da się już odwrócić, a otwarta walka z Niemcami w ówczesnej sytuacji nie miała najmniejszego sensu i mogła jedynie przynieść niewyobrażalną klęskę. W obliczu przegranej wojny i nadciągającej okupacji sowieckiej zdaniem Sosnkowskiego należało zachować jak najwięcej sił i ludzi.
Z takim zadaniem Okulicki trafił do Polski – zrobić wszystko, by nie dopuścić do wywołania powstania. Na miejscu jednak nie tylko nie wypełnił zaleceń Sosnkowskiego, ale zrobił coś wprost przeciwnego – przeprowadził kampanię mającą przekonać Komendę Główną AK do rozpoczęcia walk w Warszawie.
Gen. Tadeusz Pełczyński, szef Sztabu Komendy Głównej AK, również będący zwolennikiem otwartej walki, wspominał w powojennym wywiadzie: „Okulicki został przysłany z Londynu z dyrektywami hamującym nas w walce. Ale Okulicki na miejscu rozważywszy wszystko, miał takie stanowisko, o jakim pan mówi [że był „promotorem powstania” – red].
Okulicki, po przybyciu do kraju, okazał się zdecydowanym zwolennikiem zbrojnego wystąpienia. Naciskał, nieraz w sposób wręcz agresywny, na dowódcę AK gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego, który do ostatnich dni lipca wahał się, jaką podjąć decyzję. „Sposób, w jaki Okulicki mówił do »Bora«, pozwala wyobrażać sobie, na jaki nacisk biedny »Bór« był narażony” – pisał Jan Matłachowski. „Okulicki był tym, który wysunął projekt walki o Warszawę” – mówił po wojnie Komorowski.
„Kobra” w czasie narad Komendy Głównej AK nazywał „defetystami” tych, którzy nie byli przekonani, że wydanie Niemcom bitwy na ulicach miasta pełnego cywilów, jest czymś właściwym. Sugerował im tchórzostwo, odwoływał się polskiej historii i patriotyzmu. „Podejmiemy w sercu Polski walkę z taką mocą, by wstrząsnęła opinią świata. Krew będzie się lała potokami, a mury będą walić się w gruzy. I taka walka sprawi, że opinia świata wymusi na rządach przekreślenie decyzji teherańskiej, a Rzeczpospolita ocaleje” – takimi oto słowami Okulicki uzasadniał sens walki.
Decyzję o wybuchu powstania wymusił na komendancie 31 lipca, gdy wraz z Pełczyńskim przyszedł do niego, zjawiając się jeszcze przed zaplanowaną tego dnia naradą Komendy Głównej. „Bora” udało się ostatecznie przekonać, gdy w trakcie ich rozmowy do mieszkania wpadł Antoni Chruściel „Monter”, informując dowódcę o sowieckich czołgach, które rzekomo miały już wjeżdżać do Warszawy.
Okoliczności tej decyzji były dramatyczne. Kazimierz Iranek-Osmecki, inny z cichociemnych w Komendzie Głównej, zjawił się na miejscu później, dopiero na umówioną naradę. Zastał już jednak samego „Bora”. Ten oznajmił mu, że powstanie wybuchnie następnego dnia. Osmecki przekazał komendantowi, że decyzja została podjęta w fatalnym momencie, a Sowieci wcale nie wkraczają do Warszawy. Komorowski załamał się, ale uznał, że na odwołanie rozkazu jest już za późno.
Po klęsce powstania Okulicki został ostatnim komendantem AK. W 1945 r. został zaproszony na rozmowy z Sowietami i aresztowany wraz z 15 innymi przedstawicielami podziemia. Zeznawał: „W Komendzie Głównej to ja byłem motorem wcześniejszego rozpoczęcia walki o Warszawę”. Skazany w „procesie szesnastu”, zmarł – zgodnie z tym co przekazały służby ZSRR – w więzieniu, 24 grudnia 1946 r.
Cieszymy się, że jesteś z nami. Zapisz się na newsletter Onetu, aby otrzymywać od nas najbardziej wartościowe treści.