Zbrojeniówka chciała wyciągnąć od państwa 2 mld zł, a utopiła Marynarkę Wojenną i polskie stocznie

utopiła Marynarkę Wojenną i polskie stocznie

Polska Grupa Zbrojeniowa (PGZ) wyceniła budowę i modernizację kilku okrętów na dwukrotnie więcej niż wojsko. Ujawniamy kulisy negocjacji pokazujących, jak ręczne sterowanie MON-u oraz pazerność zarządu państwowej spółki doprowadziły do tego, że żadna z tych jednostek nie trafiła do Marynarki Wojennej, a stocznie, choć mogły mieć miliardowe zlecenia, walczą dziś o przetrwanie.

Od 2014 r. Inspektorat Uzbrojenia – instytucja wojskowa, która zajmuje się zakupami sprzętu dla armii – prowadzi dialog techniczny i analizy związane z kupnem okrętu Supply dla Marynarki Wojennej. Sprawa wydaje się dość prosta, ponieważ nie jest to jednostka uzbrojona po zęby, a zwykły zbiornikowiec przeznaczony do przewozu paliwa i zaopatrzenia.

– Początkowo naciskano na nas, by przyspieszyć ten program, bo stocznie potrzebują pracy, a był to projekt o wartości 650 mln zł – mówi oficer, który zna kulisy negocjacji. – Opracowaliśmy studium wykonalności, wymagania techniczne, uzgodniliśmy je z wojskiem, a minister obrony zatwierdził plan, co równało się przyznaniu środków na jego realizację. Na koniec podpisał wniosek na pozyskanie okrętu, mogliśmy więc wysłać zaproszenia do potencjalnych wykonawców.

Ręczne sterowanie

Zanim to się stało, marynarze sprawdzą jeszcze, czy przy tym programie występują przesłanki do udzielenia zamówienia w trybie PiBP. Chodzi o decyzję MON nr 92 z 2014 r. w sprawie oceny występowania Podstawowego interesu Bezpieczeństwa Państwa przy zamówieniu dla wojska. W skrócie — PiBP. W tym trybie MON ma prawo zrezygnować z organizowania przetargów na kupno sprzętu i zlecić jego wykonanie konkretnemu podmiotowi. Musi być to jednak podmiot państwowy, uznany za strategiczny z punku widzenia bezpieczeństwa państwa i mieć zdolności do samodzielnej realizacji zadania.

– PiBP dla okrętów to jeden wielki przekręt. Na polecenie ministra w Departamencie Polityki Zbrojeniowej MON siada zespół ludzi i ignorując przesłanki gospodarcze, prawne oraz wojskowe, przygotowuje wniosek o skierowanie zaproszenia do Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Podstawą jest niesłuszne, moim zdaniem, przekonanie, że stocznie PGZ mają zdolności do budowy okrętów – mówi nasz rozmówca.

„Co wy tam odp…?”

Wróćmy do Supplya. Inspektorat Uzbrojenia, który pracuje nad tym programem, dostaje od wojska opinię, że przy budowie zbiornikowca nie ma przesłanek do zastosowania wyjątkowego trybu składania zamówienia.

W 2016 r. Inspektorat ogłasza więc przetarg konkurencyjny, w którym mogą wziąć udział również podmioty spoza Polski. Zaproszenie do negocjacji ma charakter zamknięty. Dostają je stocznia Nauta z Gdyni oraz Gryfia ze Szczecina należące wówczas do PGZ-u, ale też podmioty nie należące do holdingu zbrojeniowego, jak Stocznia Marynarki Wojennej (później PGZ Stocznia Wojenna) oraz jedyna prywatna stocznia Remontowa Shipbuilding z Gdańska.

W Planie Modernizacji Technicznej na lata 2016-2020 (czyli oficjalnym dokumencie Ministerstwa Obrony zawierającym to, jaki sprzęt wojsko chce kupić, kiedy zostanie dostarczony i ile będzie kosztował) na zbiornikowiec są zagwarantowane pieniądze – 650 mln zł. Procedura rusza.

Wszystko zmierza w dobrym kierunku, aż do 2016 r., kiedy do ówczesnego szefa Inspektoratu Uzbrojenia gen. Adama Dudy dzwoni wiceminister obrony Bartosz Kownacki, odpowiedzialny w MON za modernizację. W kontekście uruchomienia procedury zakupu zbiornikowca pyta: – Co wy tam odp…?

Generał odpowiada: – Realizujemy plan.

– Jaki plan? – docieka Kownacki. Generał mu go przedstawia. Na co Kownacki: – Niczego nie będziecie realizować – mówi i rzuca słuchawkę. Generał nie przejmuje się specjalnie słowami Kownackiego i każe podwładnym kontynuować prace.

– Po pięciu latach już nie pamiętam tej sytuacji. Uważam jednak, że tego typu okręty powinny być budowane w trybie PiBP w polskich stoczniach i zdania swojego nie zmienię – mówi dziś Kownacki, pytany o tamtą sytuację.

Mija kilka miesięcy. Nagle gestor, czyli zarządzający projektem – Inspektorat Marynarki Wojennej ponownie uruchamia procedurę oceny PiBP dla Supplya. Oficerów Inspektoratu Uzbrojenia dziwi to, tym bardziej że taka analiza została już wykonana, a jej konkluzją był brak przesłanek do budowy zaopatrzeniowca w wyjątkowym trybie.

Co się zmienia w ciągu kilku miesięcy? Wyjaśnia to jeden z naszych rozmówców: – Zarząd Polskiej Grupy Zbrojeniowej zorientował się, że wojsko zamiast skierować zamówienie do ich stoczni, ogłosiło przetarg konkurencyjny. Zaczęli więc naciskać na wiceministra Kownackiego, a ten na szefa Inspektoratu Uzbrojenia, Inspektora Marynarki Wojennej i Sztab Generalny.

Żonglerka bezpieczeństwem państwa

9 sierpnia 2017 r. Inspektorat Uzbrojenia unieważnia postępowanie na Supplya.

Oficjalnie: „w wyniku przeprowadzonej oceny wniosków o dopuszczenie do udziału w postępowaniu stwierdzono, że żaden wykonawca nie spełnia wymagań”. Tyle czytamy w wojskowym dokumencie.

Nieoficjalne. – Zamówienie miało trafić do PGZ-u, więc utrącono postępowanie – mówi nasz informator.

Mijają kolejne dwa tygodnie. Wojsko nagle stwierdza, że okręt zaopatrzeniowy Marynarce Wojennej jest jednak bardzo potrzebny. Tyle że należy go pozyskać w wyjątkowym, bezprzetargowym trybie. Procedura rusza od nowa.

Luty 2018 r. Inspektorat Uzbrojenia ponownie wszczyna postępowanie. Zaproszenie jednak kieruje już tylko do Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Cena za okręt też inna. Z naszych informacji wynika, że PGZ żąda za zbudowanie Supplya już ponad 200 mln zł więcej.

Dokumenty są jednak gotowe, pieniądze w budżecie MON zagwarantowane, negocjacje zakończone – budowę zbiornikowca można zaczynać. Tymczasem okręt znowu trafia na mieliznę. Tym razem polityczną.

Jest maj 2018 r. Mariusz Błaszczak, który w lutym 2018 r. zastępuje Antoniego Macierewicza na stanowisku szefa MON, nagle zabiera finansowanie na Supplya.

– W ciągu trzech miesięcy znikają z Planu Modernizacji Technicznej pieniądze na budowę tego okrętu. Nikt się z tego nie tłumaczy, nawet nie zamierza – mówi nasz informator.

„Unieważnienie kolejnego postępowania w tej sprawie było spowodowane istotną zmianą okoliczności” – czytamy w odpowiedzi resortu obrony na nasze pytania.

Plany budowy zbiornikowca znowu się oddalają, a przemysł stoczniowy traci kontrakt wart steki milionów złotych.

Nowy okręt ratowniczy na horyzoncie

Meandry budowy okrętów ratowniczych o kryptonimie Ratownik są jeszcze bardziej zawiłe. Gdyby wszystko odbyło się zgodnie z planem, w przyszłym roku marynarze odbieraliby już pierwszy tego typu okręt, a za dwa lata kolejny. Tymczasem realizacja kontraktu podpisanego w grudniu 2017 r. do dzisiaj nawet nie ruszyła.

Marynarka Wojenna dysponuje obecnie dwoma okrętami ratowniczymi: ORP Piast i ORP Lech, które weszły do linii 45 lat temu. Pomimo modernizacji są to przestarzałe jednostki. Od lat więc marynarze postulują potrzebę pozyskania nowoczesnych okrętów tego typu. Harmonogram ich budowy zapisano w Planie Modernizacji Technicznej na lata 2013–2022 i 2017–2026.

Ratownik to wyspecjalizowana jednostka, której głównym zadaniem jest ratowanie załóg uszkodzonych okrętów podwodnych. Ma też prowadzić prace nurkowe, nieść pomoc załogom okrętów i pasażerom cywilnych jednostek nawodnych. Do jego zadań należałoby też poszukiwanie i wydobywanie zatopionego sprzętu i uzbrojenia wojskowego.

Na pokładzie Ratownika muszą więc zostać zainstalowanie nowoczesne urządzenia służące nie tylko ratowaniu życia ludzkiego, ale także do obsługi oraz wsparcia pracy nurków i płetwonurków.

– Marynarka Wojenna może otrzymać od polskiego przemysłu jednostkę mogącą wspierać podmorskie instalacje w wyłącznej strefie ekonomicznej, a także uczestniczyć w programie budowy polskiej, morskiej energetyki wiatrowej na Bałtyku – uważa komandor Maksymilian Dura, ekspert i publicysta portalu Defence24.pl.

Ratownik ma ratować Stocznię Wojenną PGZ

Decyzję o budowie Ratownika, zdaniem naszych informatorów, podejmuje osobiście wiceminister obrony Bartosz Kownacki, który w ten sposób chce ratować Stocznię Marynarki Wojennej, po jej przejęciu w 2017 r. przez Polską Grupę Zbrojeniową i przemianowaniu w PGZ Stocznię Wojenną.

Nowe „dziecko” holdingu zbrojeniowego, choć dofinansowane kwotą 300 mln zł, nie ma zleceń. Zarząd PGZ-u pilnie szuka kontraktu. Wojsko zaś ma gotową dokumentację jedynie na okręty ratownicze.

Jak na ślimaczące się procesy modernizacyjne w MON decyzja o budowie Ratownika zapada wręcz błyskawicznie. 20 sierpnia 2017 r. wojsko kończy fazę analityczno-koncepcyjną, 5 września wszczyna postępowanie, a już 27 grudnia podpisuje umowę z PGZ-em.

– Tu już nie było zabawy. MON od razu zastosował tryb PiBP – mówi nasz informator. Liderem konsorcjum, które ma budować Ratownika zostaje PGZ. W jego skład wchodzą też PGZ Stocznia Wojenna, Stocznia Remontowa Nauta i Ośrodek Badawczo-Rozwojowy Centrum Techniki Morskiej.

– Po ciężkich, ale sprawnych negocjacjach, które prowadziliśmy głównie z zarządem stoczni Nauta, w grudniu 2017 r. podpisaliśmy umowę na dwa okręty ratownicze. Dostawa pierwszego została zaplanowana na 2022 r., a drugiego do 2024 r. – mówi nasz rozmówca.

Powstanie drugiego okrętu ratowniczego od początku stoi pod znakiem zapytania. – Decyzja w tej sprawie miała zapaść do grudnia 2018 r., ale wiedzieliśmy, że pieniędzy na drugi okręt raczej nie będzie – mówi nasze źródło. – Wszystko jednak wskazuje na to, że przynajmniej jeden Ratownik trafi wkrótce do Marynarki Wojennej.

Wartość zamówienia wojsko szacuje na 755 mln zł. PGZ, po podpisaniu umowy, żąda zaliczki w wysokości 25 proc. jej wartości. Pieniądze dostaje. Lądują na rachunku powierniczym jednego z polskich banków i mają służyć do rozpoczęcia prac nad Ratownikiem.

Zmiana reguł w trakcie gry

MON postanawia pochwalić się sukcesem i upublicznia informację o zamówieniu Ratownika. Zamiast oczekiwanego pozytywnego efektu PR dziennikarze i eksperci dopytują, czy kwota 755 mln zł nie jest zbyt wygórowana za jednostkę typu offshore, czyli taką o przeznaczeniu specjalistycznym, w tym przypadku poszukiwawczo-ratowniczym. Nie wiedzą, że PGZ, siadając do stołu negocjacyjnego, zażądał prawie dwukrotnie więcej.

– Była to kwota nie do przyjęcia. Przecież tyle wydaliśmy na ORP Ślązak w czasie 18 lat jego budowy – mówi marynarz. Chodzi o korwetę patrolową, średniej wielkości okręt obrony wybrzeża zwodowany latem 2015 r. w Stoczni Marynarki Wojennej.

Oficer, który uczestniczył w rozmowach, dodaje: – Podczas negocjacji z Nautą udało nam się ostatecznie zbić tę cenę. Wiedzieliśmy, ile kosztuje kadłub, podzespoły, wyposażenie itp. Nie było opcji, że ktoś wprowadziłby nas w błąd.

Morski komandos zajmie się budową okrętów

Cieniem na historię Ratownika, tak samo, jak wcześniej na historię Supplya, kładzie się polityka. Kiedy na początku stycznia 2018 r. szefem MON zostaje Błaszczak, instaluje własną ekipę.

Wiceministrem ds. zakupów, który zastąpi Bartosza Kownackiego, zostaje Sebastian Chwałek. Funkcję obejmuje w styczniu, ale już w październiku 2018 r. przechodzi na stanowisko wiceprezesa do PGZ-u, kiedy miotła kadrowa również tam dosięga ludzi Macierewicza.

Zaufanym człowiekiem Chwałka jest były żołnierz JW Formoza kmdr ppor. rez. Cezary Cierzan. We wrześniu 2014 r. rozstaje się z morską specjednostką po 10 latach służby. W cywilu pracuje jako konsultant ds. bezpieczeństwa statków i prowadzi szkolenia. Dzięki temu poznaje polityków, m.in. posła PiS Michała Jacha, przewodniczącego sejmowej Komisji Obrony Narodowej, i Dorotę Arciszewską-Mielewczyk, przewodniczącą sejmowej Komisji Gospodarki Morskiej.

Choć nie ma doświadczenia w zarządzaniu i budowie okrętów, to kontakty z politykami – jak mówią rozmówcy Onetu związani ze środowiskiem morskim – otwierają mu drogę do kariery w przemyśle stoczniowym.

W kwietniu 2017 r. Cierzan zostaje dyrektorem Biura Platform Morskich w PGZ, a w lipcu 2019 r. awansuje na stanowisko wiceprezesa PGZ Stoczni Wojennej, piastując jednocześnie funkcję koordynatora projektów morskich w holdingu zbrojeniowym. Zapytany przez Onet, jak tam trafił, odparł: – Trafiłem ze względu na kompetencje i potrzeby w tamtym czasie.

Wcześniej w wywiadzie dla portalu „2kariera” powiedział zaś, że znalazł pracę w Polskiej Grupie Zbrojeniowej, bo „zadzwonił kolega kolegi” i zaproponował mu posadę.

Ratownik ze złota

– Podpisaliśmy umowę na Ratownika i nagle, gdy Cierzan został wiceprezesem PGZ, Stocznia Wojenna zaczęła wieść prym w rozmowach z wojskiem, a nie Nauta, z którą uzgodniliśmy warunki i cenę budowy okrętu – mówi nasz rozmówca.

Wkrótce zresztą, jak mówią nasi informatorzy, PGZ odsuwa Nautę od projektu. „SR Nauta nigdy nie została usunięta z konsorcjum” – napisała Ilona Kachniarz, dyrektor departamentu komunikacji PGZ, w odpowiedzi na nasze pytanie.

Rzeczywiście usunięta nie została, lecz została odsunięta od rozmów z wojskiem. W tym czasie to wiceprezes Stoczni Wojennej Cezary Cierzan informuje armię, że PGZ Stocznia Wojenna przystępuje do uzgodnień tzw. projektu wykonawczego Ratownika. Powodem miały być szczegóły techniczne budowy okrętu wynikłe po podpisaniu umowy.

– Jeszcze wtedy nas to nie dziwiło, bo jest to standardowa procedura w przemyśle stoczniowym. Jednak szybko okazało się, że nie chodziło o względy techniczne, lecz finansowe. Stocznia Wojenna nagle uzgodnioną wcześniej kwotę 755 mln zł podniosła o 400 mln zł, bez podania przyczyny – mówi nasz rozmówca i dodaje, że podnoszenie ceny na tym etapie uzgodnień było niezgodne z prawem.

Na początku 2020 r. Inspektorat Uzbrojenia informuje ministra Błaszczaka o dodatkowych kwotach, jakie PGZ i stocznia zażądały w związku z budową Ratownika. Minister nie zgadza się na przesunięcie środków z budżetu na ten cel.

Pod koniec kwietnia 2020 r. rzecznik prasowy Inspektoratu Uzbrojenia płk Krzysztof Płatek wydaje komunikat, w którym informuje, że w związku z przedłużającym się procesem realizacji i wzrostem kosztów budowy Ratownika Inspektorat Uzbrojenia „odstąpił od realizacji kontraktu”.

Zdaniem naszych rozmówców, przepadła też zaliczka w wysokości 25 proc. wartości pierwotnego kontraktu. Zarówno MON, jak i PGZ w odpowiedzi na nasze pytania twierdzą jednak, że zaliczka „została zwrócona zamawiającemu, zgodnie z umową”.

– Ponieważ zamawiający nie wykonał zadania, to musiał zwrócić zaliczkę do MON, ale resort obrony z kolei musiał przekazał te środki Ministerstwu Finansów. Zatem z punktu widzenia wydatków obronnych są to pieniądze stracone – mówi poseł PO Czesław Mroczek, były wiceminister obrony.

– Kontrakt, który mieli w ręku, zaprzepaścili przez zwykłą pazerność, a siły morskie straciły bezpowrotnie prawie 200 mln zł – podkreśla marynarz.

Błaszczak tweetuje, Ratownik wraca

To jednak nie koniec tej historii. Zerwanie umowy na Ratownika wywołuje ostrą reakcję związkowców PGZ Stocznia Wojenna, gdyż nadal nie dostaje ona zamówień. Długi rosną, a kolejni stoczniowcy są zwalniani. Załoga grozi strajkiem. Presja stoczniowców przynosi efekt.

Jest maj 2020 r. Mijają dwa miesiące od zerwaniu umowy na Ratownika. Nagle minister Błaszczak na Twitterze informuje: „rozmawiałem z @prezydent o #MarynarkaWojenna i jej wzmocnieniu. Zatwierdziłem dokumenty o zamówieniu okrętu #Ratownik”.

Na polecenie szefa MON Inspektorat Uzbrojenia ponownie zaprasza PGZ do negocjacji w sprawie budowy tego okrętu. – Usiedliśmy do stołu. Tylko że teraz oferta wstępna, która wpłynęła do Inspektoratu Uzbrojenia, opiewa już na 1,6 mld zł – opowiada nasz informator.

– Wie pan, dlaczego zażądali takiej kwoty? – pytamy.

– Konsorcjum PGZ robiło narzuty do 50 proc., gdyż powoływali się na wysokie ceny budowy podobnych jednostek na świecie. Pomijając fakt, że tamte okręty były większe i inaczej wyposażone, to w polskiej stoczni koszt wybudowania jednostki typu offshore, jakim jest Ratownik, wynosi 200-300 mln zł. Reszta to koszty specjalistycznego wyposażenia. Z pewnością jednak nie jest to 1,6 mld zł. Za tyle to się już buduje korwety, czyli średniej klasy okręty – irytuje się marynarz.

Pytamy PGZ, dlaczego oferta wstępna konsorcjum na budowę Ratownika była tak wysoka? W odpowiedzi czytamy: „Oferta (…) miała charakter wariantowy. Wartość umowy zależy od wymagań zamawiającego i wyboru wariantu, a docelowa konfiguracja okrętu ma charakter niejawny. (…) Na marginesie należy zauważyć, że cena rynkowa podobnej klasy okrętu w analogicznych kontraktach na świecie wynosi od 700 mln do 2,6 mld zł brutto”.

Rozmowy na temat Ratownika nadal jednak trwają. W tym czasie Chwałek, jak mówią nasze źródła, próbuje naciskać na wojsko, aby zeszło z wymagań. Potwierdzają to też dokumenty.

– PGZ chciała jeszcze więcej zarobić na tym okręcie – mówi marynarz. – Chcieli na przykład wyciąć system nurkowy na Ratowniku za 300 mln zł i włożyć jakiś tańszy zamiennik bez certyfikatów.

Polska Grupa Zbrojeniowa nie odpowiada na nasze pytanie o system nurkowy na okręcie. Zasłania się tajemnicą.

Tym razem jednak marynarze mówią dość. Nie zgadzają się na jakiekolwiek zmiany we Wstępnych Założeniach Taktyczno-Technicznych. Dla dwóch z nich sprawa Ratownika kończy się przeniesieniem z Warszawy do Świnoujścia na osobiste polecenie ministra Błaszczaka.

Wojsko nadal negocjuje z PGZ-em budowę Ratownika. Pytanie, ile ten okręt będzie kosztował polskich podatników i czy będzie spełniał wymagania marynarzy?

Cierzan na dywaniku, Chwałek wraca do MON

Przełom 2019 i 2020 r. przynosi zmiany dla PGZ-u. Holding przechodzi spod nadzoru MON-u pod nadzór Ministerstwa Aktywów Państwowych, a Chwałek wraca na swoje poprzednie stanowisko do resortu obrony.

Stery w PGZ przejmuje Andrzej Kensbok. Nowy zarząd, jak mówią nasi informatorzy, zaczyna interesować się programem Ratownik. Na dywanik do Kensboka trafia wiceprezes Stoczni Wojennej Cezary Cierzan. Pytany, dlaczego odsunął Nautę z realizacji projektu, miał odpowiedzieć, że za nisko wynegocjowała kontrakt. Zarząd PGZ-u nie przyjmuje tego argumentu. Rusza wewnętrzne dochodzenie. W konsekwencji Cierzan traci w czerwcu 2020 r. stanowisko wiceprezesa stoczni.

Oficjalnie jednak PGZ twierdzi, że: „Cezary Cierzan przestał być członkiem zarządu w związku z wygaśnięciem mandatu, związanym z zakończeniem kadencji”.

– Zorientowali się, że przez brak kompetencji doprowadził on do upadku bardzo korzystnego dla stoczni kontraktu – mówi nasz informator.

Bezrobocie Cierzana nie trwa długo. W listopadzie 2020 r. zostaje zastępcą szefa Inspektoratu Uzbrojenia ds. Techniki Lądowej oraz Systemów Dowodzenia i Łączności.

Modernizacja okrętów rakietowych typu 151 Orkan

Duet Chwałek-Cierzan pojawia się też przy innym morskim programie – modernizacji okrętów rakietowych typu 151 Orkan. Chodzi o trzy małe jednostki: ORP Orkan, ORP Piorun i ORP Grom wprowadzane do służby w latach 1992 – 1995 r.

Obecnie są to jedyne okręty nawodne Marynarki Wojennej mające dużą wartość bojową wynikającą z wyposażenia je w dobry radar, dobry system dowodzenia oraz jedne z najlepszych rakiet woda-woda na świecie. Ze względu na wiek powinny jednak zostać zmodernizowane. Wojsko chciało na nich wymieć armaty, systemy walki i siłownie, czyli systemy napędowe.

– W tej sprawie wojsko prowadzi rozmowy techniczne od 2015 r. z kilkoma potencjalnymi dostawcami systemów, aby znaleźć odpowiednią konfigurację wyposażenia. Bez efektów – mówi marynarz.

Styczeń 2018 r. MON decyduje się znów na specjalny tryb bez przetargu, czyli PiBP. Zamówienie ma trafić do PGZ-u, które zostaje liderem konsorcjum. W jego skład wchodzą też PGZ Stocznia Wojenna i Ośrodek Badawczo-Rozwojowy Centrum Techniki Morskiej.

Październik 2018 r. Minister Błaszczak podpisuje wniosek o pozyskanie sprzętu. To oznacza pieniądze i zgodę na modernizację okrętów.

– Wyceniliśmy te prace od 270 mln zł do 300 mln zł za okręt, czyli cały koszt modernizacji miał się zamknąć kwotą 900 mln zł – mówi nasz rozmówca. Zdradza też, że za ich modernizację PGZ zażądała 1,8 mld zł.

Co na to PGZ? „Zakres zamówienia, w tym docelowa konfiguracja w oparciu o wymagania i priorytety MW RP, która ma przełożenie na cenę stanowią informację niejawną” – czytamy w odpowiedzi.

Nasi rozmówcy nie kryją irytacji. – Inspektorat Uzbrojenia zajmował się swego czasu naprawami tych okrętów. Zna koszty. Wiemy, za ile został zbudowany niszczyciel min Kormoran i okręt patrolowy Ślązak. Wiemy, ile co kosztuje – od instalacji okrętowych, radiostacji, po kompletny okręt. W tym przypadku PGZ, wykorzystując wpływy polityczne, chciało po prostu naciągnąć podatników – mówi oficer.

Holding zbrojeniowy obstaje jednak przy swoim i nadal prowadzi z wojskiem negocjacje cenowe. Na spotkaniach obecni są przedstawiciele Służby Kontrwywiadu Wojskowego i Żandarmerii Wojskowej.

– Wszystko jest robione pod pełną kontrolą służb, więc one dobrze wiedzą, co ludzie z PGZ oraz politycy wyprawiają z modernizacją Marynarki Wojennej. Nikt jednak nie reaguje – mówi marynarz.

– Pytań jest tu wiele. Na przykład o to, czy oficerowie służb piszą swoje opinie, a ktoś na górze je pomija – mówi płk Krzysztof Dusza, był wiceszef SKW.

W grudniu 2019 r. PGZ schodzi z ceny i proponuje „ugodowo” 1,5 mld zł za modernizację trzech Orkanów. Zdaniem wojskowych to nadal za dużo. Informują ministra Błaszczaka o przeszacowanym kontrakcie. Minister reaguje jak poprzednio – zabiera pieniądze, które prawdopodobnie trafiają na realizację projektu F-35.

MON nie odpowiada na nasze pytania dotyczące modernizacji Orkanów.

Dziś, jak twierdzą marynarze, rozmowy dotyczą już nie modernizacji, a jedynie napraw siłowni dwóch z trzech Orkanów. Najstarszy ORP Grom niebawem pójdzie na żyletki, a jego uzbrojenie zostanie przeniesione na Ślązaka.

ONET.PL

Więcej postów