Już po Nowym Roku w woj. śląskim mogą pojawić się problemy z zapewnieniem obsady dyżurów ratowników medycznych na kontraktach – nie chcą pracować na dotychczasowych zasadach. Domagają się podwyżek i zmiany warunków zatrudnienia.
Większość ratowników medycznych Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Katowicach zatrudnionych na kontraktach zbojkotowała konkurs i nie złożyła ofert współpracy obowiązujących od nowego roku. Jak podaje Onet, nowy kontrakt przewiduje stawkę 30 zł za godzinę pracy. Do tej pory kontrakt przewidywał stawkę 28 zł za godzinę + 2 zł tzw. dodatku covidowego.
W Wojewódzkim Pogotowiu Ratunkowym w Katowicach zatrudnionych jest 376 ratowników etatowych i 436 na kontraktach, dlatego może to spowodować poważne problemy, a wręcz paraliż jednostki, która zabezpiecza blisko 3 mln mieszkańców woj. śląskiego.
Adam Piechnik, ratownik medyczny i pielęgniarz z Warszawy uważa, że koledzy z Katowic nie mieli innego wyjścia.
„Karetka bez ratownika to tylko auto”
„Naprawdę koledzy podjęli właściwą decyzję. Postanowili się trochę postawić w końcu i domagać się tego, co im się należy kolokwialnie. Dlatego, że nie można służyć społeczeństwu, jednocześnie będąc przez władze, które to społeczeństwo reprezentują, tak bardzo fatalnie traktowanym. To jest po prostu strasznie krótkowzroczne, bo na dłuższą metę także szkodzi społeczeństwu, bo jakość ratownictwa medycznego zależy od ratownika. Karetka bez ratownika to tylko auto. Nie można dłużej grać jakością tego wszystkiego. Ratownicy medyczni w ten sposób dbają nie tylko o siebie, dbają tak naprawdę także i o jakość świadczonych przez nich usług, ratując życie i zdrowie” – stwierdził w rozmowie ze Sputnikiem Adam Piechnik.
Dodał, że stawki ratowników medycznych są niskie, co w czasach pandemii koronawirusa rzuca się w oczy szczególnie.
„Ja mam okazję w tej chwili pracować w tak zwanym szpitalu covidowym z ludźmi, którzy są opiekunami medycznymi. Nie urażając nikogo absolutnie, powiem, że to jest zupełnie inny status zawodowy. Ratownik medyczny zajmuje się zupełnie innymi czynnościami na znacznie wyższym poziomie. I ci opiekunowie medyczni w szpitalach zarabiają po 50 zł za godzinę pracy! A stawka, proponowana ratownikowi medycznemu, człowiekowi, który samodzielnie ordynuje 49 leków, wykonuje takie procedury, jak umiarowienie serca, to jest kpina. Nie dziwię się kolegom, że postanowili właśnie tak zadbać o swoją godność. Mam nadzieję, że cała reszta polskich ratowników medycznych pójdzie za ich przykładem” – mówi ratownik medyczny i pielęgniarz Adam Piechnik. I dodaje:
„Jeżeli lokalnie pogotowie ratunkowe nie jest w stanie zapłacić, to jest urząd wojewódzki, i on też powinien negocjować stawki”.
Parę tysięcy pracowników z Ukrainy i Białorusi nic nie zmieniło
Rozmówca Sputnika nie wyklucza, że może nawet chodzić o paraliż Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Katowicach już na początku przyszłego roku.
Każdy zespół karetki, który nie wyjeżdża, to jest olbrzymie zagrożenie dla bezpieczeństwa całego rejonu, bo tych zespołów jest dramatycznie mało. Szczególnie dotyczy to dużych aglomeracji miejskich, gdzie jest niedoszacowanie tych zespołów. Bardzo dużo ludzi wyemigrowało za pracą. Mówi się, że w rejonie jest parę tysięcy pracowników z Ukrainy, Białorusi, co jednak nie zmieniło w ogóle ilości zespołów w tamtym rejonie – wyjaśnia Adam Piechnik.
Jak dodaje, grona wyjazdów pogotowia ratunkowego były związane ze stanami, które powinny należeć do gestii lekarza rodzinnego, na podstawie opieki zdrowotnej.
„To nie jest nasze zdanie, parę lat temu był audyt, przeprowadzony przez Najwyższą Izbę Kontroli, z którego wynikało, że blisko 80 proc. wyjazdów nie powinno mieć miejsca i nie powinno być realizowane przez pogotowie ratunkowe. Następstwem pandemii jest to, że ludzie dzwonią do pogotowia ratunkowego, czyli realizujemy wyjazdy tam, gdzie nie przyjedzie lekarz rodzinny. Mogę powiedzieć z pełną dumą, że my daliśmy radę. W tej chwili zbieramy ciężar tego kontaktu bezpośredniego z pacjentem. My od samego początku, cały czas i pewnie w przyszłości będziemy tymi, którzy przyjeżdżali, przyjeżdżają i będą przyjeżdżać, żeby fizycznie spotkać się z pacjentem, nie rozmawiać z nim przez telefon, zamknięte drzwi albo podawać badania drogą elektroniczną” – mówi Adam Piechnik.
„Jest to zawód, który nie do końca istnieje”
Pytanie, czy może tak być, że w czasie pandemii Covid-19 głos ratowników medycznych na kontraktach zostanie usłyszany, u rozmówcy Sputnika nie wywołuje optymizmu.
Przez lata byliśmy starannie ignorowani albo oszukiwani. Nie zrobiono praktycznie nic poza realizacją naprawdę niewielkiej części tych postulatów finansowych. Przypominam, że środowisko ratowników medycznych domagało się całego szeregu zmian w zakresie lokalizacji przepisów, ustaw. Nadal funkcjonujemy jako inny zawód medyczny. Ludzie, którzy w tej chwili przyjeżdżają do rodaków, do ich domów, czy jest tam Covid-19 czy nie ma tam Covidu-19, nawet nie mają ustawy o zawodzie, nie mają samorządu zawodowego. Jest to zawód, który nie do końca istnieje, dlatego, że nie określa go właściwy dokument prawny – taki, jak właśnie ustawa o zawodzie – tłumaczy Adam Piechnik.
I dodaje, że głos ratowników medycznych jest niesłyszalny również z powodu tego, że nikt ich nie reprezentuje.
„Przypomnę, że pełnomocnikiem ministra zdrowia do spraw ratownictwa medycznego był raz lekarz, raz pani pielęgniarka na zmianę. My jako grupa zawodowa nie mamy wpływu na swoją rzeczywistość, i tak dłużej być nie może” – podkreśla Adam Piechnik, ratownik medyczny i pielęgniarz z Warszawy.
Z kolei dyrekcja Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Katowicach uważa, że problemów z zapewnieniem obsady dyżurów ratowników medycznych po Nowym Roku nie będzie.
„Z symulacji wynika, że po Nowym Roku mieszkańcy Śląska nie muszą obawiać się, że zostaną bez opieki” – poinformowała Onet Iwona Wronka, rzeczniczka WPR w Katowicach.