Niszczą czołgi, ciężarówki, działa i systemy, które miały przed nimi bronić. Izraelskie i tureckie drony używane przez Azerbejdżan podczas wojny z Armenią pokazują się jako bardzo skuteczne uzbrojenie. Są nawet używane do polowania na żołnierzy, próbujących kryć się w bunkrach. Tymczasem w polskim wojsku drony właściwie się ignoruje. Występują w śladowych ilościach, choć jest w Polsce firma, które potrafi je produkować.
Wojna w Górskim Karabachu trwa już drugi tydzień. Wojsko Azerbejdżanu próbuje odbić, chociaż część terenów utraconych w 1994 roku na rzecz Armenii i kontrolowanej przez nią separatystycznej enklawy Górskiego Karabachu.
Z braku wiarygodnych i bezstronnych informacji trudno określić, jak naprawdę przebiegają działania zbrojne. Wydaje się jednak, że wojsko azerbejdżańskie uczyniło pewne postępy i zajęło kilka przygranicznych miejscowości. Jednak nic nie wskazuje na poważne przełomy. Trwa raczej brutalna wojna na wyniszczenie.
Skuteczne użycie małych dronów
Z chaosu informacyjnego wyłania się jednak jedno wyraziste przesłanie – ta wojna jest kolejnym pokazem możliwości dronów. Azerbejdżan od lat intensywnie inwestował w izraelskie bezzałogowce i ma ich całą, różnorodną, flotę. Od dużych rozpoznawczych w rodzaju IAI Heron, czy Elbit Hermes 900, startujących normalnie z lotnisk, po niewielkie Orbitery startujące z katapult. Do tego cała gama dronów-kamikadze, również pochodzenia izraelskiego. Zwłaszcza IAI Harpy i IAI Harop. Dodatkowo w ostatnich miesiącach Azerbejdżan zakupił nieznaną liczbę, ale rzekomo sięgającą kilkudziesięciu (30-40), tureckich dronów Bayraktar TB2. Mogą one przenosić lekkie rakiety kierowane, pozwalające atakować z dystansu rzędu ośmiu kilometrów.
Azerowie sięgnęli również po bardzo niesztampowe rozwiązanie. Mianowicie wszystko wskazuje na to, że przerobili stare dwupłatowe samoloty An-2 na maszyny bezzałogowe. Na azerbejdżańskim lotnisku Jewłach, położonym około 50 kilometrów od Górskiego Karabachu, satelity wykryły w pierwszych dniach konfliktu około 50 An-2. Po nieco ponad dwóch tygodniach była ich tam połowa. Jednocześnie strona armeńska pokazuje nagrania i zdjęcia świadczące o zestrzeleniu przynajmniej kilku An-2. W ich wrakach nie znaleziono śladu po załodze. Jest bardzo prawdopodobne, że stare maszyny mają za zadanie wlecieć nad front i skłonić wroga do otwarcia do nich ognia. Trzymające się w bezpiecznej odległości drony w rodzaju herona, czy hermesa, mają wówczas ułatwione zadanie w wykrywaniu pozycji wroga.
Dzięki tym wszystkim inwestycjom Azerbejdżan ma poważny potencjał, jeśli chodzi o bezzałogowce. Znacznie większy niż Armenia. Azerowie nie zawahali się i użyli go w obecnym konflikcie. Wszystko wskazuje na to, że odnosząc duży sukces. Zdecydowana większość propagandowych nagrań publikowanych przez azerbejdżańskie ministerstwo obrony, to nagrania wykonane przez systemy celownicze dronów. Widać na nich już około 40 trafień w czołgi i transportery opancerzone, do tego podobna liczba trafień w różne działa i wyrzutnie rakiet. Ponadto 12 zniszczonych systemów przeciwlotniczych Osa i Strzała-10.
Dodatkowo drony polują na samych żołnierzy. Azerowie pokazali choćby nagranie, jak prawdopodobnie jakiegoś typu dron-kamikadze wlatuje w wejście do bunkra, w którym chwilę wcześniej schroniła się obsługa działa. Służą też do ataków na składy amunicji.
Nie wiadomo jakie straty w dronach Azerowie musieli ponieść, żeby odnieść takie sukcesy. Ormianie twierdzą, że zestrzelili ich dobrze ponad setkę, jednak wydaje się to być jedynie myśleniem życzeniowym. Na zdjęciach i nagraniach z rejonu walk doliczono się dotychczas szczątek zaledwie 12 bezzałogowców. Nie wiadomo też, jaki procent azerskich dronów zawiódł w wyniku usterek, czy po prostu nie trafił. Takimi wypadkami propaganda oczywiście się nie chwali.
Niezależnie od tego, sama ilość różnych nagrań trafień pozwala stwierdzić, że użycie dronów było sukcesem. Prawie niekorzystający z takie sprzętu Ormianie mają dowody na zniszczenie, zaledwie połowy tego, czym chwalą się Azerowie. – Gdybyśmy nie rozwinęli takich możliwości, jeśli chodzi o drony, to byłoby nam znacznie trudniej zniszczyć efekty 30 lat ormiańskich zbrojeń – twierdził w wywiadzie dla tureckiej telewizji prezydent Azerbejdżanu, Ilham Alijew. Czy sukcesy w użyciu dronów dadzą wojsku Azerbejdżanu ogólny sukces w wojnie, tego jeszcze nie wiadomo. Teren, w którym toczą się walki, jest górzysty i bardzo sprzyja broniącym się Ormianom.
Jednak na pewno wygrywają Turcy i Izraelczycy. Ich drony zostały zaprezentowane jako wyjątkowo skuteczny sprzęt. Co do tych izraelskich to już od lat nie było większych wątpliwości, bo świetnie radzi sobie on choćby nad Syrią. Jednak Turcy do niedawna w ogóle nie byli traktowani jako państwo z istotnym potencjałem w zakresie bezzałgowoców. Jednak od 2018 roku drony Bayraktar TB2 kupili już Azerowie, Katarczycy i Ukraińcy. Ci ostatni dopiero co ogłosili chęć zakupienia dużej dodatkowej partii tych maszyn i umieszczenia ich produkcji w swoim kraju. Dodatkowo chęć złożenia zamówienia wyraziła Serbia, która tradycyjnie ma raczej złe stosunki z Turcją.
W Polsce trwa letarg
Dla polskiego wojska można z tego konfliktu wysnuć dwojakie wnioski. Niestety oba mało optymistyczne. Po pierwsze jak wielkie znaczenie ma posiadanie kompleksowego, wielowarstwowego, systemu obrony przeciwlotniczej. Ormianie mieli w rejonie walk głównie sprzęt do obrony na najkrótszych dystansach maksymalnie dziesięciu kilometrów. Azerowie najwyraźniej łatwo go pokonali w pierwszej fazie walk, wykrywając go dronami działającymi w bezpiecznej odległości, a potem wypuszczając do ataku trudne do wykrycia bezzałogowce-kamikadze. Efekt to wspomniane liczne zniszczone systemy przeciwlotnicze Osa i Strzała-10. Jednak gdyby wspierał je system obrony krótkiego zasięgu, rzędu 10-20 kilometrów, to Azerowie mieliby znacznie trudniejsze zadanie, ponieważ ich drony rozpoznawcze nie mogłyby działać spokojnie. Ormianie nie mają jednak takiego sprzętu.
Podobnie polskie wojsko, gdzie właśnie w zakresie obrony przeciwlotniczej krótkiego zasięgu jest najpoważniejsza luka. Mamy tylko systemy Osa, czyli te, które w Górskim Karabachu się nie wykazały. Zakup nowoczesnych systemów obrony przeciwlotniczej Narew, o większym zasięgu, utknął już kilka lat temu w miejscu i nie ma informacji o tym, kiedy mógłby ruszyć.
Drugim wnioskiem jest przydatność masowo używanych małych dronów. Są świetnym narzędziem do obserwacji i wykonywania samobójczych ataków. Ze względu na swoje rozmiary są trudne do wykrycia, oraz zniszczenia, przez obronę przeciwlotniczą. Na dodatek są stosunkowo tanie i nie narażają życia obsługi, więc można je stosować masowo, akceptując wysokie straty. W zamian bowiem można zadać przeciwnikowi bolesne ciosy, niszcząc klasyczny sprzęt, obsługiwany przez ludzi.
W tym zakresie polskie wojsko również jest mocno zapóźnione. Choć mamy w Polsce producenta tego rodzaju sprzętu, firmę WB Electronics. Na razie sprzedaje ona jednak głównie na eksport. W 2016 roku ówczesny minister obrony Antoni Macierewicz zapowiadał zakup w WB Electronics tysiąca małych dronów rozpoznawczo-uderzeniowych Warmate dla WOT, ale skończyło się na setce. Wojsko zawodowe na razie nie wyraziło zainteresowania takim sprzętem. Ma jedynie niewielką ilość większych maszyn bezzałogowych Flyeye, służących do rozpoznania. Również produkcji WB Electronics. Używa ich jednak niemal wyłącznie artyleria i to nie korzystając z pełni ich możliwości. Dodatkowo w 2018 roku podpisano kontrakt na 40 dronów rozpoznawczych krótkiego zasięgu w ramach programu Orlik. Za niecałe 800 mln złotych ma je wyprodukować państwowy koncern PGZ. Na razie program ma już jednak około roku opóźnienia i dostawy może rozpoczną się w 2022 roku.
W relacji do swoich rozmiarów i budżetu polskie wojsko pozostaje dronową pustynią. Pomimo kolejnych konfliktów udowadniających, że odpowiednio użyte, małe i proste bezzałogowce mają rację bytu nie tylko w walce z partyzantką w rodzaju tej afgańskiej.