W 2018 r. na nowy sprzęt wydaliśmy rekordowe ponad 11 mld zł. Większość tej kwoty popłynęła do koncernów zbrojeniowych z USA. Do polskich producentów, jak co roku, trafiło ok. 4 mld zł.
11,1 mld zł. Tyle w ramach realizacji centralnych planów rzeczowych wydał w ubiegłym roku Inspektorat Uzbrojenia. Nie licząc zakupu samolotów F-16, to wydatki rekordowe. Jeszcze w 2017 r. IU wydał na nowe uzbrojenie nieco ponad 7 mld zł. Zgodnie z przyjętą w 2017 r. ustawą wydatki na obronność muszą wynosić co najmniej 2 proc. PKB. To ponad 40 mld zł rocznie. Dodatkowo pod koniec ubiegłego roku przekazano na ten cel prawie 2 mld zł. Część tej kwoty jest przeznaczana np. na remonty dróg lokalnych czy samoloty dla najważniejszych osób w państwie.
Według informacji przekazanych DGP przez resort obrony z pieniędzy wydanych przez IU w 2018 r. kontrahenci zagraniczni dostarczą sprzęt wart prawie 7,2 mld zł, czyli ok. 65 proc. tej kwoty. Do polskich firm trafiły niecałe 4 mld zł.
Najwięcej, bo ponad 5,4 mld zł, wydaliśmy na program „Wisła”, czyli tarczę rakietową średniego zasięgu. System Patriot dostarczyć ma nam amerykański koncern Raytheon. Duża część tej kwoty trafi do największego dostawcy uzbrojenia na świecie – również mającej siedzibę w USA – firmy Lockheed Martin. To ona produkuje zakontraktowane przez polski resort obrony pociski PAC-3 MSE. Wartość podpisanej w marcu ubiegłego roku umowy na zakup pierwszej fazy programu „Wisła” to ponad 16 mld zł.
Dostawy są przewidziane na rok 2022. To, że już w pierwszym roku podpisania umowy wydaliśmy na nią ponad 30 proc., wynika z tego, że… istnieje taka formalna możliwość. A ponieważ inne postępowania nie zostały zamknięte na czas, zamiast zwracać środki do budżetu centralnego, MON może każdą „niewydaną” złotówkę skierować do programu „Wisła”. I w ten sposób realizować swój budżet w stu procentach.
– To nie jest złe, że te pieniądze tak upychamy, bo dzięki temu MON ich nie traci. Z drugiej strony nie ma presji w Inspektoracie Uzbrojenia, żeby podpisywać kontrakty na nowe uzbrojenie, bo i tak wszystko można wrzucić w „Wisłę”. Kiedyś takim buforem były tzw. niewygasy, czyli umowy, które można było zawrzeć do końca marca kolejnego roku budżetowego. Ale przy uzyskaniu na nie zgody, trzeba się było nagimnastykować, potrzebna była zgoda Rady Ministrów. To nie było proste. A przekierowanie środków na „Wisłę” jest łatwe – opowiada oficer, który niedawno odszedł z Wojska Polskiego i dobrze zna temat zakupów zbrojeniowych.
Na te 7 mld zł wydanych w koncernach zagranicznych składają się również płatności za zakup amerykańskich samolotów Boeing dla najważniejszych osób w państwie (według portalu DziennikZbrojny.pl, który przedstawił dokładne informacje o wydatkach, prawie 700 mln zł), samolotów szkoleniowych M-346 od włoskiego koncernu Leonardo (ponad 250 mln zł) czy pocisków dla Nadbrzeżnego Dywizjonu Rakietowego od norweskiego Konsberga (150 mln zł). Z uzbrojenia kupowanego za granicą co najmniej 85 proc. kwoty wydajemy w Stanach Zjednoczonych. Jeśli chodzi o całość wydatków Inspektoratu Uzbrojenia w 2018 r., to do USA popłynęło prawie 60 proc. pieniędzy.
Z kolei do polskiego przemysłu obronnego, podobnie jak w latach 2014–2017, popłynęły z Inspektoratu Uzbrojenia niecałe 4 mld zł. Choć procentowo do polskich firm zbrojeniowych trafia mniej, to sama kwota się nie zmienia. Po prostu zwiększamy środki na zakupy, ale nie trafiają one do polskiego przemysłu. To efekt tego, że kupujemy coraz bardziej zaawansowane systemy uzbrojenia (jak choćby wspominany Patriot czy zaawansowane technologicznie pociski), którego nasze firmy nie są, i w przewidywalnej przyszłości nie będą w stanie wyprodukować.
Na co poszły pieniądze wydane w Polsce? 80 proc. tej kwoty (prawie 3,2 mld zł) trafiło do Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Ponad 1,2 mld zł przelano do będącej częścią PGZ Huty Stalowa Wola na samobieżne moździerze Rak i armatohaubice Krab. Prawie 300 mln zł resort zapłacił za transportery Rosomak i wozy dowodzenia oparte o ich podwozia. Około 200 mln zł wydano z kolei na ciężarówki Jelcz (w większości dla Wojsk Obrony Terytorialnej), prawie 100 mln zł na bezzałogowe statki powietrzne Orlik. Przy tych zamówieniach warto jednak pamiętać, że chodzi o tzw. pierwszego kontraktora. Tak więc nawet jeśli za produkt odpowiada polski zakład, to często wiele komponentów kupowanych jest za granicą. Pieniędzy, które zostają w polskich zakładach, jest tak naprawdę jeszcze mniej.
Zdecydowanie lepiej wskaźnik wydatków w polskim przemyśle obronnym wypada w Inspektoracie Wsparcia Sił Zbrojnych, który nie kupuje nowego sprzętu, za to odpowiada m.in. za remonty i modernizacje. I tak na remonty uzbrojenia w ramach Planu Modernizacji Technicznej ta jednostka wydała w 2018 r. ponad 1,1 mld zł. Praktycznie 100 proc. tej kwoty trafiło do polskich podmiotów, z tego ok. 850 mln zł uzyskały podmioty z Polskiej Grupy Zbrojeniowej.
Jak sytuacja będzie wyglądać w 2019 r. i latach kolejnych? Prawdopodobnie polskie środki wydawane na uzbrojenie w Stanach Zjednoczonych będą rosły. W tym roku podpisaliśmy wartą 1,5 mld zł umowę na dostawę jednego dywizjonu systemu artylerii dalekiego zasięgu Himars. W najbliższych latach planowany jest zakup kolejnych.
Według deklaracji MON tempa nabierają również rozmowy o zakupie samolotów bojowych piątej generacji F-35. Przynajmniej na poziomie deklaracji przyspieszony został również programu zakupu śmigłowca bojowego, gdzie faworytem także są Amerykanie. Jeśli faktycznie doszłoby do podpisania umowy na drugą fazę zakupu systemu „Wisła”, to w najbliższych latach na uzbrojenie z USA wydamy co najmniej kilkadziesiąt miliardów złotych.
MACIEJ MIŁOSZ