Dlaczego Niemcy nie wystąpią z programu Nuclear Sharing. Warto obserwować toczącą się w Niemczech dyskusję

Warto obserwować toczącą się w Niemczech dyskusję na temat obecności amerykańskich ładunków nuklearnych w Republice Federalnej. Argumenty, które w jej trakcie padają dotyczą również Polski, nie tylko dlatego, że amerykańska dyplomacja zaczyna rozpatrywać nasz kraj jako możliwe, w razie rezygnacji Niemiec, miejsce do którego mogą zostać przeniesione bomby. Ważniejsze jest poznanie rozumowania zwolenników pozostawienia arsenału jądrowego na niemieckiej ziemi. Z tej prostej przyczyny, że jeżeli uznać je za istotne w przypadku Berlina, to tym bardziej dotyczą one Polski, państwa, którego stolica położona jest 400 km na Wschód.

W tej sprawie wypowiedział się na łamach The American InterestJosef Joffe, niemiecki dziennikarz, wchodzący w skład kolegium redakcyjnego Die Zeit, wielkiego liberalnego dziennika a przy tym uznany analityk zajmujący się sprawami międzynarodowymi. Joffe jest zdecydowanym zwolennikiem pozostawienia w Niemczech amerykańskich ładunków jądrowych, a sformułowane niedawno przez kierownictwo socjaldemokratycznej frakcji w Bundestagu propozycje nazywa „szaleństwem” czy „bzikiem”. Jakie są jego argumenty?

Po pierwsze jest zdania, że socjaldemokraci wyciągnęli cała sprawę, mimo, że ładunki są w Niemczech od ponad 50 lat, z powodów doraźnych, tj. wyborczych rachub politycznych. Mając 15 % poparcie społeczne z niezadowoleniem spostrzegli, że chadecy i Angela Merkel bardzo się wzmocnili w oczach opinii publicznej i dziś partner koalicyjny SPD może liczyć na 40 % poparcie. Jest to oczywiście wynik sprawnego przywództwa w trakcie pandemii, ale zarzut, jaki formułuje Joffe jest jasny. Nie gra się w celach wyborczych strategicznymi interesami kraju. 

Drugi argument związany jest z decyzją Annegret Kramp-Karrenbauer, ministra obrony, która podjęła decyzję o zakupie 45 amerykańskich samolotów F/A 18 Hornet, będących w stanie zastąpić przestarzałe samoloty znajdujące się na wyposażeniu niemieckich sił zbrojnych, a ponadto, i to jest to co niemiecka opinia publiczna winna wziąć pod uwagę, są o 40 mln dolarów tańsze za sztukę niż samoloty Eurofaighter, konstruowane przez europejskie konsorcjum Airbus. Zdaniem Joffe blokowanie tej transakcji przez socjaldemokratów doprowadzi to tego, że „Niemcy staną się nuklearnym nikim”. Bo przyjdzie rok 2021 i może okazać się, że nowa koalicja nie będzie w stanie osiągnąć porozumienia w tej sprawie. Jego zdaniem strategia, która realizują niemieccy socjaldemokraci może być określona mianem „nie złoszczenia Rosjan”. Jak sarkastycznie pisze argumenty liderów SPD Rolfa Mützenich, oraz Norberta Walter-Borjansa, powołujących się na „strategiczną nieodpowiedzialność Donalda Trumpa”, który traktuje broń nuklearną nie tylko jako straszak ale w razie potrzeby realne narzędzie walki przypominają zachowanie„małych dzieci, które klaszczą dłońmi, zakrywają oczy i krzyczą: „Teraz mnie widzisz, a teraz nie”. Zamknięte oczy nie znoszą rzeczywistości.” Jaka jest rzeczywistość?

W opinii Joffe istotą amerykańskiej obecności wojskowej w Niemczech nie jest 20 ładunków jądrowych, ale system baz amerykańskich, takich jak Rammstein czy Spangdahlem oraz kilkanaście innych, które mogą być w razie konfliktu szybko wzmocnione. Rosyjscy stratedzy muszą zakładać w razie wojny wymierzenie tym celom uderzenia wyprzedzającego, nawet przy użyciu ładunków jądrowych. A zatem, jak argumentuje niemiecki dziennikarz i analityk, wycofanie ładunków jądrowych nie spowoduje, że amerykańskie obiekty wojskowe znajdujące się na niemieckiej ziemi przestaną być celami dla Rosji. „Amatorscy stratedzy” jak ich nazywa Joffe z kierownictwa niemieckiej socjaldemokracji chcąc być konsekwentni powinni doprowadzić do końca swój tok rozumowania. Bo to, nie ładunki jądrowe są zagrożeniem niemieckiego bezpieczeństwa w takim rozumowaniu. Jeśli Trump i jego arsenały są groźne, to należy się ich z niemieckiej ziemi pozbyć, ale to nazywa się neutralnością i najprawdopodobniej rozpadem NATO, bo po cóż Amerykanie mieliby pozostawać w Europie za linią Renu? Zwróćmy na tę tezę uwagę. Zdaniem Joffe, choć nie pisze tego wprost, wschodnia flanka jest bez Niemiec nie do obrony i decyzja Berlina, gdyby doprowadzić tok rozumowania kierownictwa socjaldemokracji do końca, oznacza wycofanie się wojsk NATO poza linię Renu. A może powierzyć ochronę strategiczną i odstraszanie nuklearne przyjaciołom z Francji? – Prowokuje Joffe. Tylko, że trzeba wiedzieć, odpowiada sobie na tak postawioną tezę, że odstraszanie nuklearne ma miejsce nie tylko dlatego, że się posiada ładunki jądrowe, które zresztą, gdyby przyjąć taki tok rozumowanie Francuzi musieliby i tak częściowo przenieść do Niemiec. 

Kluczem w polityce odstraszania jest możliwość sygnalizowania strategicznego, a to oznacza zdolność do wykonywania uderzenia odwetowego, jeśli zostanie się zaatakowanym. Na strategach w Rosji, jak lapidarnie ujmuje to Joffe, większe wrażenie robi liczony w tysiącach sztuk głowic arsenał amerykański, niźli 280 ładunków francuskich, o środkach przenoszenia nie wspominając. Zanim Niemcy zostały zaproszone do programu Nuclear Sharing istniała, jak przypomina Joffe, koncepcja w myśl której finansowanie zarówno broni jądrowej jak i środków przenoszenia znajdujących się w Europie miałoby być współfinansowane przez państwa kontynentu. Taka formuła została zarzucona, bo nie dawała państwom płacącym za arsenał nuklearny możliwości współdecydowania o użyciu ładunków jądrowych. Zdaniem Joffe wycofanie się Niemiec równałoby się powrotowi do tej właśnie formuły, ale jednocześnie Niemcy nie przestałyby być celem ewentualnego ataku Rosji. Co Niemcy w ten sposób zyskałyby? Dziś, za niewielką cenę nabycia amerykańskich F/A 18 Hornet mają wpływ w ramach programu Nuclear Sharing na atomowa strategię sojuszu, a po jego opuszczeniu straciłyby możliwość oddziaływania.

WPOLITYCE.PL

Więcej postów