Zaczęło się jeszcze w marcu, gdy pewnej nocy do przepisów wprowadzono możliwość głosowania korespondencyjnego dla osób starszych lub chorych na COVID-19, choć trzy lata wcześniej PiS radykalnie ograniczył taką możliwość, twierdząc, że to furtka do oszustw i fałszerstw na wielką skalę. Oczywiście pandemia czyli zewnętrzne okoliczności, niezależne od polityków, sprawiają, ze trzeba czasem zmienić poglądy. I nie ma w tym nic nagannego. Tylko trzeba to powiedzieć wprost, a nie udawać, że nic się nie stało. PiS jednak uznał, że tylko słaby się tłumaczy i brnął w kolejne ustawy.
Tak samo było z ustawą z 6 kwietnia o głosowaniu korespondencyjnym. PiS oburzał się, że z winy opozycji utknęła w Senacie na 29 dni i przez to nie można było przeprowadzić wyborów 10 maja. Gdy ustawa wróciła z Senatu w ubiegły czwartek przeprowadzono w Sejmie głosowanie, które miało być testem lojalności Zjednoczonej Prawicy. Wcześniej politycy PiS pohukiwali na posłów Porozumienia, że kto nie zagłosuje za, zostanie wyrzucony z koalicji, a jeśli sprzeciwi się całe Porozumienie, dojdzie do zerwania koalicji. Obserwator musiał pomyśleć, że to bardzo ważna ustawa. Tyle tylko, że w projekcie zmian w prawie wyborczym przedstawionym w poniedziałek PiS zaproponował uchylenie tej strasznie ważnej ustawy, od której przecież zależała przyszłość koalicji. I znów, żadnego wyjaśnienia, partia rządząca uznała, że albo jej wyborca nie zauważy, jak strasznie ważna ustawa ląduje w koszu, albo uzna, że skoro tak każe robić Jarosław Kaczyński, jest to na pewno słuszne.
Wydawało się też, że PiS zrozumiał też, że pójście na totalne zwarcie z opozycją po raz kolejny doprowadzi do katastrofy. Kalendarz wyborczy jest nieubłagany. Marszałek Sejmu musi rozpisać nowe wybory w ciągu 14 dni od uchwały PKW stwierdzającej, że poprzednie wybory nie mogły się odbyć. Tyle tylko, że Senat ma 30 dni na rozpatrzenie nowej ustawy, którą Sejm przyjął we wtorek w nocy. Jeśli więc izba wyższa skorzysta ze swoich prerogatyw, Marszałek rozpisze wybory według przepisów dających pełny czas na rejestrację list itp. Więc wybory musiałby się odbyć gdzieś pod koniec wakacji lub we wrześniu.
Jeśli PiS chce przyspieszenia, musi się z opozycją dogadać. Zapowiadał więc pełną współpracę, ale jak już zaczął dokument w Sejmie procedować, cały zapał do współpracy mu przeszedł, ustawę przepchnięto jak zwykle bez prac w komisji kolanem. Efekt będzie taki jak zawsze, czyli opłakany. Wbrew temu, co zdają się uważać politycy PiS, prace w komisji nie służą parlamentarnej obstrukcji, lecz naprawie błędów, które przy pisaniu przepisów na kolanie zawsze się pojawiają. Zresztą PiS we wtorek zgłosił cały szereg autopoprawek do ustawy, którą złożył raptem dzień wcześniej. To pokazuje, że sam zdał sobie sprawę, że w ustawie było sporo dziur. A ile jeszcze zostało?
Może więc warto było dopuścić opozycję do prac, wspólnie wyeliminować złe rozwiązania kosztem opóźnienia prac w Sejmie o dwa dni, po to, by ustawa szybciej przeszła przez Senat? Tak wskazywałaby logika. Ale natura PiS jest silniejsza. Jak pisał Fryderyk Nietzche nie można prosić wilka by był owcą, bo taka jego natura. Tak samo współpraca, konsensus, porozumienie, to pojęcia sprzeczne z naturą Prawa i Sprawiedliwości. Zamiast więc współpracy nad zasadami, na podstawie których mają być przeprowadzone wybory, zapowiada się kolejna awantura i kolejny kryzys. A karawana absurdów toczy się dalej.
RP.PL