Stopa bezrobocia w kwietniu wzrosła o 0,3 pkt proc. – z 5,4 proc. w marcu do 5,7 proc. Wydawać by się mogło, że to relatywnie niski wzrost, a Polska nie odczuła „fali zwolnień”, tak jak dzieje się to np. w USA. Minister pracy zapewniła zaś, że rząd robi wszystko, by walczyć o miejsca pracy. Kwietniowy wynik nie jest jednak zasługą rządu – to cisza przed burzą. – Skutki wypowiedzeń ujawnią się dopiero za jakiś czas, z dużym opóźnieniem – ocenia w rozmowie z BI Polska dr Sławomir Dudek, główny ekonomista Pracodawców RP
Gdy rząd pokazał wstępne dane o bezrobociu za kwiecień, minister pracy Marlena Maląg podkreślała: rząd robi wszystko, by stopa bezrobocia była jak najmniejsza. – Walczymy o każde miejsce pracy. Wszystkie nasze działania są temu podporządkowane – przekonywała.I wskazywała: tarcza antykryzysowa daje firmom narzędzia do walki z negatywnymi skutkami pandemii. Według niej, do przedsiębiorców trafiło już ponad 5,7 mld zł z tarczy.
Wbrew jednak tej narracji, relatywnie niski wzrost bezrobocia w kwietniu nie jest zasługą tarczy antykryzysowej. Co więcej, niektóre jej instrumenty mogą sprawić, że za kilka miesięcy nadejdzie kolejna fala zwolnień.
Wypowiedzenia umów o pracę dopiero za kilka miesięcy
Przede wszystkim trzeba zwrócić uwagę, że pracownicy zwalniani w ramach umów o pracę realnie stracą ją dopiero wraz z końcem okresów wypowiedzenia. – Na pewno to nie odbywa się tak gwałtownie jak na przykład w USA. Rynek pracy w Europie i Polsce jest tak uregulowany, że zwolnienia nie odbywają się z dnia na dzień, tak jak w Stanach, gdzie liczba bezrobotnych poszybowała – komentuje dane MRPiPS dr Sławomir Dudek, główny ekonomista Pracodawców RP.
Ekonomista wskazuje przede wszystkim, że “formuła zatrudnienia jest zróżnicowana” w poszczególnych branżach, co utrudnia wyciąganie wniosków z danych o bezrobociu. – Są umowy czasowe na krótki okres, są umowy cywilnoprawne, ale dominują umowy o pracę z trzymiesięcznym okresem wypowiedzenia i skutki tych wypowiedzeń ujawnią się dopiero za jakiś czas, z dużym opóźnieniem – wyjaśnia.
Jak dodaje, musimy poczekać jeszcze kilka miesięcy, by zobaczyć ostateczny kształt rynku pracy po epidemii. – Samo ministerstwo pracy w prognozach mówiło, że stopa bezrobocia rejestrowanego może wzrosnąć nawet do 10 proc. – podkreśla. Zdaniem dr Dudka, scenariusz 10 proc. stopy bezrobocia jest realistyczny:
Pytanie, jak to się rozłoży w czasie. Polski rynek jest dość specyficzny, bo mamy duży udział samozatrudnionych, nie wiemy tak naprawdę, ile z tych osób prowadzi działalność dla jednego kontrahenta. Zawieszeń działalność było już bardzo dużo, a nie wiemy, czy te osoby rejestrują się jako bezrobotni.
– W tej chwili niemożliwe jest oceniane tendencji, jeśli chodzi o stopę bezrobocia. Z badań prowadzonych przez organizacje pracodawców, w ramach centrum monitoringu sytuacji gospodarczej, wiemy, że w pierwszej połowie kwietnia niemal połowa firm zapowiedziała zmniejszenie zatrudnienia. Oczywiście skala tych zwolnień była zróżnicowana w zależności od branży. Niemniej musimy pamiętać, że firmy też cały czas czekają na instrumenty pomocowe. Wiemy, że wnioski są składane, ale nie wiemy do ilu firm i w jakich kwotach popłynęła pomoc – zaznacza ekonomista.
Z kolei według Grzegorza Sikory, rzecznika Forum Związków Zawodowych, obecnie gospodarka wciąż jest „znacząco uśpiona” i niemożliwa jest ocena faktycznej kondycji przedsiębiorstw. – Jesteśmy dalecy od bycia zakładnikami liczb, na podstawie których strona rządowa tworzy narracje o sukcesie realizowanych programów.Prawdziwe oblicze recesji poznamy na przełomie trzeciego i czwartego kwartału bieżącego roku, gdy wszyscy wrócimy do pełnej aktywności – komentuje Sikora.
Pomoc z tarczy może sprawić, że za kilka miesięcy będzie czekać nas fala zwolnień
Sławomir Dudek wskazuje też nieoczywisty efekt korzystania przez firmy z pomocy tarczy antykryzysowej. Według ekonomisty większość instrumentów pomocowych powoduje utrzymywanie zatrudnienia “na siłę”. – To może powodować, że braki efektywności tego zatrudnienia pojawią się z opóźnieniem. I może nadejść fala restrukturyzacji firm – przestrzega dr Dudek i dodaje:.
Akurat tarcza finansowa jest tak skonstruowana, że firma może wybrać różne scenariusze przetrwania i restrukturyzacji – nie utraci pomocy całkowicie z powodu zwolnień, ale np. ta pomoc będzie proporcjonalnie mniejsza. Ale są firmy, w których popyt spadnie trwale, np. w branży turystycznej. Nawet jeśli minie ten pierwotny kryzys wywołany zamrożeniem z powodu epidemii, to te firmy wrócą do innych rozmiarów produkcji i usług, a więc i innego poziomu zatrudnienia. Tymczasem instrumenty pomocowe wymagają obecnie zachowania tych miejsc pracy.
Scenariusz ten jest tym bardziej prawdopodobny, że – jak podkreśla dr Dudek – obecny kryzys nie jest wywoływany tylko przez zamrożenie gospodarek z powodu epidemii, ale też przez spadek popytu. – Mamy zamrożenie gospodarek, dystansowanie społeczne, a więc i mniejszy popyt na wszelkiego rodzaju dobra i usługi. Akurat w tym czynniku nie widzę szybkiego powrotu do normalności. Nawet jeśli otworzymy np. zakłady fryzjerskie czy restauracje zaraz, to ludzie nie rzucą się na ich usługi. To otwieranie będzie wolniejsze niż dla branż produkcyjnych, zaufanie klientów też będzie wracać powoli. Nie wiemy też, jak będą otwierane szkoły czy uczelnie, z którymi powiązanych jest wiele biznesów – wyjaśnia ekspert.
– Uważam, że skutki epidemii na rynku pracy będziemy odczuwać jeszcze w pierwszej połowie 2021 roku. Zakładając, że ziści się optymistyczny scenariusz i nie zrobimy jakiegoś kroku w tył – podsumowuje dr Dudek.
Rząd musi zdecydować, jak pomóc pracownikom
Według Grzegorza Sikory z FZZ, fala zwolnień może przyjść „za chwilę albo nigdy”. – Trzeba sobie zdawać sprawę, że znacząca większość przedsiębiorstw chce jak najszybciej wrócić do normalnego funkcjonowania na rynku. I to jest dobra wiadomość dla pracowników, bez których nie da się konkurować w sposób efektywny. Powstaje pytanie: co z tym potencjałem uczyni strona rządowa w momencie zakończenia programów wsparcia? – wskazuje Sikora. I tłumaczy:
Istnieją przynajmniej dwa rozwiązania – kolejne programy stymulujące, chociażby poprzez szerokie wdrażanie ponad zakładowych układów zbiorowych pracy, albo całkowita deregulacja. To rząd musi się dziś określić, jak państwo polskie potraktuje pracownice i pracowników. Albo pójdziemy do przodu, utrzymamy europejskie standardy zatrudnienia albo powrócimy do zamierzchłych czasów, w których zatrudnieni byli traktowani wyłącznie jako koszt. To jest scenariusz, którego za wszelką cenę należy uniknąć.
Według rzecznika FZZ największy problem z tarczą antykryzysową, z punktu widzenia związków zawodowych, jest jeden: „w swej filozofii nie równoważy interesu pracowników i pracodawców”.
– Jej istota polega na tym, że pracownik jest wręcz uwiązany do pracodawcy i jego woli czy możliwości przetrwania. Nie wszyscy pracodawcy zdecydowali się na pozyskanie pomocy, zresztą, dla znaczącej większości okazuje się ona niewystarczająca. A więc ostatecznie pracownicy są jedynie kolejnym ogniwem pomocy, która najpierw trafia do przedsiębiorców. Jako Forum Związków Zawodowych proponowaliśmy, aby uruchomić osobne transfery kapitału, w których pracownicy otrzymują środki bez względu na to co uczyni pracodawca – wskazuje Sikora.
Zarówno więc potencjalna fala zwolnień, jak i ich skutki, zależą w dużej mierze od decyzji rządu. Warto tutaj zaznaczyć, że nie tylko związki zawodowe postulują „transfery kapitału” otrzymywane przez pracowników. W rozmowie z BI Polska dr Jakub Sawulski, ekonomista SGH i szef zespołu makroekonomii Polskiego Instytutu Ekonomicznego, proponował, by rząd wypłacał specjalny zasiłek bezwarunkowo wszystkim, którzy stracili dochód przez epidemię. Świadczenie takie miałoby – według dr Sawulskiego – objąć nie tylko osoby tracące zatrudnienie na podstawie umowy o pracę, ale też przedsiębiorców czy samozatrudnionych.