Jacek Sasin twierdzi, że nie da się udowodnić, że wzrost liczby zakażeń koronawirusem w Bawarii wiązał się z przeprowadzonymi tam korespondencyjnie wyborami. Zdaniem polityka PiS, teza ta jest argumentem używanym przez osoby, które dążą do przełożenia terminu wyborów prezydenckich.
Wicepremier Jacek Sasin był gościem Salonu Politycznego Trójki. Polityk PiS wyjaśniał tam, że korespondencyjne głosowanie ma umożliwić przeprowadzenie wyborów prezydenckich w zakładanym terminie. Zdaniem Sasina metoda ta zapewnia obywatelom bezpieczeństwo w czasie epidemii koronawirusa. Jak dodał, nie ma dowodów, by taki sposób głosowania wpływał na rozprzestrzenianie się patogenu. Podparł się tu przykładem Bawarii.
– Nikt nie jest w stanie w odpowiedzialny sposób udowodnić, że wzrost liczby zachorowań wiązał się z wyborami, bo ten wzrost zachorowań w różnych krajach właśnie w tym czasie miał miejsce, również w (całych) Niemczech – mówił Sasin.
Zdaniem wicepremiera, argument dotyczący niebezpieczeństwa związanego z głosowaniem korespondencyjnym nie ma potwierdzenia i jest wysuwany przez osoby, którym zależy na przełożeniu wyborów oraz tych, „którzy chcą, żeby demokracja w Polsce nie funkcjonowała”.
10 maja 2020 roku mają odbyć się wybory prezydenckie. Ze względu na trwającą epidemię koronawirusa, Sejm uchwalił, że zostaną one przeprowadzone korespondencyjnie. Rozwiązanie to nie podoba się opozycji, a także wielu obywatelom. Według różnych sondaży, nawet 60 procent Polaków źle ocenia ten pomysł.