Absurdalny upór Kaczyńskiego

Absurdalny upór Kaczyńskiego

Władze, uchylając się od zalegalizowania realnie funkcjonującego stanu nadzwyczajnego, mogą wywołać poważny kryzys polityczny – pisze socjolog.

Kategoryczność wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego w sprawie wyborów lokalnych z niedzieli wyraźnie kontrastuje z jego orientacją w sprawie, o której mówi. Twierdzenie, że „frekwencja była, jak na wybory uzupełniające, bardzo dobra” jest kompletnym rozminięciem się z faktami.

Słaba frekwencja w wyborach uzupełniających jest bez wątpienia normą, tyle że w wyborach do Senatu. Głosuje w nich zwykle ułamek tych, którzy biorą udział w wyborach parlamentarnych. Dzieje się tak, bo uzupełniające wybory z reguły nie są w stanie zmienić tego, kto sprawuje władzę w kraju. Jednak w przedterminowych (!) wyborach samorządowych włodarzy rozstrzygają się sprawy takiej samej wagi, jak w wyborach regularnych – przywództwo i władza w lokalnej społeczności. Dlatego frekwencja jest w nich z reguły zbliżona do tej zwykłej, gdy wybory przeprowadzane są jednocześnie w całym kraju.

W tej kadencji samorządu przeprowadzono przedterminowe wybory w sześciu gminach – Przedborzu, Ozimku, Stawiszynie, Rudnej, Stubnie i Miasteczku Krajeńskim. Średnia frekwencja wynosiła w nich 52,5 proc. wobec 57,4 proc. wyborców, którzy w tych samych gminach poszli głosować w październiku 2018 r. Odpuścił sobie zatem takie wybory tylko jeden na dwunastu z tych, którzy zwykle głosują.

Sprawdzona, pogłębiona i kompleksowa wiedza dla MŚP

Stąd, jeśli chodzi o skalę i wagę wyborów, z niedzielnych głosowań najważniejszym punktem odniesienia są wybory w gminie – nomen omen – Jarosław. Wybierano tam wójta, a nie tylko radnych, o urząd ten toczyła się zaś wyrównana walka. Pierwsza tura odbyła się 6 marca, tuż przed decyzją o zamknięciu szkół i uczelni. Głosowała w niej prawie połowa dorosłych mieszkańców. Bo wybory wójta to ważna sprawa – w jarosławskiej gminie odpuścił je tylko jeden na piętnastu z tych, którzy dali Andrzejowi Dudzie prezydenturę w 2015 r.

Dopiero na tym tle trzeba oceniać wydarzenia z niedzieli. Bo w gminie Jarosław w ponownym głosowaniu frekwencja spadła drastycznie. Tu już nie ma niczego typowego. Owszem, w drugiej turze średnio co dziesiąty wyborca zostaje w domu, gdy odpada jego kandydat. Tak zdarzyło się w Rudnej – jedynej gminie z wymienionej szóstki, gdzie konieczne było powtórne głosowanie. Lecz jeśli odliczyć typowy spadek, to epidemia skłoniła do zostania w domu co trzeciego wyborcę z podjarosławskich wsi – licząc tylko tych, którzy głosowali dwa tygodnie wcześniej.

Spadek frekwencji o jedną trzecią to rzeczywista skala zagrożenia w oczach obywateli. Zagrożenia odczuwanego dziś, jeszcze zanim liczba chorych wzrośnie wielokrotnie, co na najbliższy tydzień zapowiada minister zdrowia; co zaś wynika niestety z przebiegu zdarzeń w krajach, gdzie koronawirus dotarł wcześniej.

Odbyło się to wszystko jeszcze zanim ogłoszono ograniczenie wychodzenia z domu do absolutnego minimum. Gdyby jednak jak najbardziej uzasadniona obawa o zdrowie utrzymała się tylko na takim poziomie, jak w ostatnią niedzielę, to należy się spodziewać, że 10 maja nie zagłosuje 6 mln obywateli z tych, którzy zrobiliby to w normalnych warunkach.

To byłby kryzys o skali nieporównywalnej nawet z wydarzeniami z jesieni 2014 r., kiedy dziesięciokrotnie większa liczba wyborców, zmylona nowym formatem karty do głosowania, oddała w wyborach sejmikowych nieważne głosy. Tamte wydarzenia były jednym z wstrząsów, które podkopały poparcie dla ówczesnej koalicji i wyniosły PiS do władzy w kolejnym roku. Choć przecież i wtedy obóz rządzący na wyścigi przekonywał, że z wyborami wszystko było w najlepszym porządku. Dziś wygląda to tak, że ani premier, ani prezydent, uchylając się od zalegalizowania realnie funkcjonującego stanu nadzwyczajnego, nie biorą pod uwagę, że mogą wywołać kryzys polityczny o nieprzewidywalnych skutkach i przebiegu. Nie sposób uciec od wniosku, że decydujące jest tu zdanie „naczelnika państwa”.

Autorytet, który prezes PiS zbudował sobie we własnym środowisku – przy niemałym udziale demonizujących go przeciwników – wykorzystywany jest teraz w sprawie równie szkodliwej co beznadziejnej. Lista strat jest długa. Spór o termin wyborów pochłania czas i uwagę, których rządzący nie mają dziś w nadmiarze. Rodzi napięcia właśnie w chwili, gdy naturalne w obliczu kryzysu jednoczenie się obywateli wokół władzy mogłoby posłużyć do złagodzenia sporów, rozgrzanych ponad wszelką potrzebę w minionych pięciu latach. Możliwe, że Polska traci właśnie szansę na realny reset polityczny, który nawet partii rządzącej mógłby przynieść długoterminowe korzyści.

Dla osób próbujących przez minione lata zachować jakiś dystans wobec politycznego sporu surrealistyczny upór Kaczyńskiego potwierdza wszystkie najgorsze oskarżenia rzucane pod jego adresem przez zacietrzewionych przeciwników. Nie ma jak z nimi polemizować.

Apodyktyczny ton i zarzucanie przeciwnikom partykularnych motywacji, które samemu się prezentuje w tej samej wypowiedzi, nie przynosiłyby chwały w sprawach znacznie mniejszej wagi. Podobnie jak mylenie wyborów senackich z samorządowymi. Wszystko to wskazuje na całkowite upojenie władzą – do poziomu utraty kontaktu z rzeczywistością. Otoczenie prezesa rezonuje jego pogląd z intensywnością proporcjonalną do uzależnienia własnej pozycji od jego widzimisię. Nikt nie chce być okpiony i sponiewierany jak prezydent w sprawie Kurskiego. Nikogo poza prezydentem nie chroni konstytucyjny status zajmowanego stanowiska.

Tylko jedna osoba w całym rządzie najwyraźniej dystansuje się od oczywistości prezesa, bo dzięki koronawirusowi jest nie do ruszenia. To – skądinąd najbardziej zainteresowany krótkoterminowymi skutkami ewentualnych wyborów – minister zdrowia. Jeśli mówi on: „Poczekajmy dwa tygodnie”, to sens tej wypowiedzi jest jednoznaczny. Odczytywać ją trzeba tak: wtedy nawet największy idiota zrozumie, że wyborów w maju przeprowadzić się nie da…

Podobny upór Kaczyński przejawiał w 2017 r. w sprawie drugiej kadencji Tuska. Skończyło się porażką 1:27 i sondażowym dołem. Bo europejscy przywódcy i koronawirus mają jedną cechę wspólną – pełną odporność na determinację Jarosława Kaczyńskiego. Dziś na szali jest coś więcej niż międzynarodowa reputacja Polski. Powaga sytuacji dotarła już do wyborców w gminie Jarosław. Jeśli państwowi liderzy są na nią ślepi, to ciśnie się na usta nazwa nieodległej miejscowości: Medyka!

JAROSŁAW FLIS, RP.PL

Więcej postów

1 Komentarz

Komentowanie jest wyłączone.