Co Błaszczak zrobił z wojskiem? Jest więcej pieniędzy, ale zabrakło odwagi na “dobrą zmianę” i jest strach przed światem

Co Błaszczak zrobił z wojskiem

Gdyby patrzeć na ogólnikowe dane, to wojsko pod rządami PiS ma się coraz lepiej. Więcej jest pieniędzy, żołnierzy i kontraktów zbrojeniowych. Jednak, gdy tylko podrapać warstwę farby, to wychodzi rdza, a raczej przysłowiowy “beton”. Na dodatek, wszystko co niewygodne jest skrywane za absurdalnie rozdętą tajemnicą.

PiS kieruje polskim wojskiem już od czterech lat. Najpierw u sterów był owładnięty rewolucyjnym zapałem Antoni Macierewicz (którego strategia brzmiała “wchodzimy i rozwalamy”), a teraz znacznie bardziej stonowany Mariusz Błaszczak, czyli minister-słońce, który w wywiadach notorycznie mówi o tym, jak to on “kupił”, “doprowadził” i “przygotował”, podczas gdy tak naprawdę na “jego” sukcesy pracują całe sztaby ludzi.

Niewątpliwie są sukcesy

Nie ma przy tym wątpliwości, że w pewnych sprawach PiS ma osiągnięcia godne pochwały. Zwłaszcza jeśli chodzi o ogólniki i liczby. 

Dzięki ustawie z 2017 roku, MON dostaje coraz więcej pieniędzy. Wszystkie są wydawane, co wbrew pozorom jest osiągnięciem, ponieważ za poprzedniego rządu do budżetu systematycznie zwracano niewykorzystane miliardy. Zawierane jest więcej kontraktów zbrojeniowych. Trwają dostawy nowego sprzętu, zwłaszcza w Wojskach Rakietowych i Artylerii, które otrzymują polskie armatohaubice Krab i moździerze Rak. Do pozytywnego finału zbliża się program przeniesienia szkolenia pilotów w XXI wiek, za sprawą zakupu samolotów M-346 Master, trwają dostawy systemów przeciwlotniczych Poprad czy karabinków Grot (wszystkie te programy gwoli prawdy zostały rozpoczęte wiele lat przed rządami PiS, które absolutnie nie może sobie przypisywać całej zasługi).

Część pieniędzy przeznaczono na istotne podwyżki uposażeń żołnierzy, które w te cztery lata urosły średnio o ponad tysiąc złotych i mają rosnąć nadal. Dodatkowo zwiększono o kilka tysięcy liczbę żołnierzy zawodowych, pojawiły się liczące dzisiaj około 20 tysięcy ludzi Wojska Obrony Terytorialnej oraz zwiększono kilkukrotnie liczbę szkolonych rezerwistów. W Polsce pojawiło się na niemal stałe prawie pięć tysięcy żołnierzy wojska USA a Warszawa usilnie i z sukcesami stara się o to, aby mieli jak największy potencjał.

Jednak takie pozytywne ogólniki przykrywają masę problemów, których część PiS samo spowodowało a wielu po prostu nie miało odwagi spróbować naprawić.

Zakupy homeopatyczne

Prawdą jest, że budżet wojska systematycznie rośnie. Problemem jest jednak to, w jaki sposób ta coraz większa pula pieniędzy jest wydawana. Bo samo jej wydanie to ograniczony sukces. Ważne, żeby to jeszcze robić z sensem.

Tymczasem za PiS w budżecie MON pojawiły się wydatki mało związane z obronnością. Zakupiono samoloty dla polityków, przekazano pieniądze na sprzęt dla Policji i Lotniczego Pogotowia Ratunkowego czy zaczęto finansować remonty dróg lokalnych “ważnych dla obronności”. Jak podsumowuje Tomasz Dmitruk z miesięcznika “Nowa Technika Wojskowa”, to łącznie 4,2 miliarda złotych w trzy ostatnie lata. Oznacza to formalnie “tylko” około 2,5 procenta budżetu MON rocznie, jednak razem daje to kwotę zbliżoną do największego w historii zamówienia wojska w polskiej zbrojeniówce, czyli niemal stu armatohaubic Krab za 4,6 miliarda złotych.

Dzięki PiS do słownika dziennikarzy branżowych weszło pojęcie “modernizacji homeopatycznej” czy “zakupów defiladowych”. Opisują one to, że wszystkie ambitnie rozplanowane zakupy najdroższego zagranicznego uzbrojenia, które miały na wiele dekad rozwiązywać największe bolączki sprzętowe wojska i dawać potężny zastrzyk technologii przemysłowi zbrojeniowemu, zredukowano do ogryzków lub odsunięto na kiedyś. – Marnujemy wyjątkową okazję rozwoju, jaką dają nam wielomiliardowe zakupu w zagranicznych koncernach – mówi Mariusz Cielma, redaktor naczelny miesięcznika “Nowa Technika Wojskowa”.

Zamiast kompleksowej modernizacji floty śmigłowców, jest zakup czterech ubogo wyposażonych S-70i i czterech drogich AW-101. Zamiast zakupu trzech dywizjonów polsko-amerykańskich wyrzutni rakiet Homar, jest zakup jednego dywizjonu amerykańskich wyrzutni HIMARS. Zamiast ośmiu baterii systemów Patriot z bogatym offsetem, są na razie dwie baterie z symbolicznym offsetem a reszta odłożona na później. Z zakupu trzech nowoczesnych okrętów podwodnych przeszliśmy do być może leasingu jednego używanego. Zakup nowych okrętów nawodnych odsunięto na “po 2026 roku”. Zakupy śmigłowców bojowych Kruk i systemów obrony przeciwlotniczej krótkiego zasięgu Narew utknęły w niebycie.

Taki obrót spraw to nie tylko wina PiS. Odziedziczone po PO wieloletnie programy modernizacyjne były bardzo ambitne, żeby nie powiedzieć nierealistyczne. Koszty okazały się niedoszacowane o połowę. Siłą rzeczy trzeba było z czegoś zrezygnować. Problem w tym, że zamiast ograniczyć się do kilku priorytetów i je realizować w pełni, MON rozprasza swoje ograniczone środki. Jednym z ulubionych powiedzeń ministra Błaszczaka stało się “z niczego nie rezygnujemy”.

– Lista zakupów MON prezentuje się bardzo ładnie na slajdach i w przekazie do mediów. Problem w tym, że to bardziej walka o wydawanie pieniędzy i wizerunek, niż działanie na rzecz systemowej zmiany wojska. Tworzymy kolejne wyspy nowoczesności a nie sprawnie działający system – mówi Cielma.

Więcej tej samej bylejakości

Wojsko mogłoby się szybciej zmieniać, gdyby politycy PiS nie zdecydowali się dodatkowo rozpraszać środków, brnąc w kontrowersyjny pomysł zwiększania jego liczebności. Teoretycznie do 2030 roku żołnierzy zawodowych ma być dwa razy więcej. Do tego ma być 50 tysięcy żołnierzy Wojsk Obrony Terytorialnej. Startowali od niecałych stu tysięcy zawodowych. Taki rozrost oznacza wielki wysiłek organizacyjny i finansowy. Elementarną regułą jest przy tym, że nie da się na raz iść w kierunku ilości jak i jakości bez drastycznego zwiększenia wydatków na wojsko. Siłą rzeczy decyzja o kierunku rozwoju zarządzona przez PiS oznacza więc zabetonowanie stanu “wysp nowoczesności”. Po prostu na kompleksowe unowocześnienie i reformę nie będzie środków.

Pisaliśmy o tym szeroko w tekście z okazji 20 lat Polski w NATO.

– Teraz tylko rozwadniamy to co już mieliśmy. Nie budujemy nowej jakości. Nie szykujemy się na przyszłość. Będzie więcej tego co już było, czyli słabe wojska operacyjne przygotowane na wojnę z przeszłości. Od upadku PRL nikt nie miał odwagi poważnie ich zreformować – mówi Cielma.

Powołanie WOT taką reformą nie jest, bo to ma być jedynie pomoc i uzupełnienie dla regularnych wojsk operacyjnych. “Terytorialsi” sami w sobie nie są przy tym złym pomysłem. – Jak najbardziej WOT mają plusy. Moim zdaniem największą korzyścią z nich jest to, że w sytuacji poważnego kryzysu będą pokazywać, iż państwo działa, na tym najniższym lokalnym szczeblu – mówi Cielma. “Terytorialsi” zbliżają też wojsko do lokalnych społeczności i przydają się na wypadek katastrof naturalnych. – Tylko szkoda, że zabraliśmy się za ich tworzenie zanim naprawiliśmy sytuację tego podstawowego wojska. Co więcej WOT wysysa zeń środki i ludzi – dodaje Cielma.

Co znamienne, MON pod rządami PiS idzie w kierunku ilości, kiedy ogólnoświatowym trendem jest raczej stawianie na jakość. Swoje wojsko ograniczyli w ostatnich latach nawet Chińczycy i Rosjanie, stereotypowo od zawsze stawiający na ilość a nie jakość. Amerykanie odmieniają natomiast przez wszystkie przypadki konieczność dokonania rewolucyjnych zmian w wojskowości, ponieważ rywalizowanie z Chinami i Rosją na dotychczasowych warunkach nie gwarantuje zwycięstwa. Kluczem do przyszłości ma być sztuczna inteligencja, tanie i liczne drony, zdolność do przetwarzania wielkich ilości informacji, maksymalna świadomość tego co się dzieje na polu bitwy, zdolność do działania w rozproszeniu i przeprowadzania precyzyjnych uderzeń na dużych dystansach.

MON jak oblężona twierdza

Amerykański system jest jednak oparty na daleko idącej otwartości i przejrzystości. Istniejący system się krytykuje, obnaża jego słabości a potem próbuje się z tego wyciągać wnioski i coś zmieniać. Oczywiście towarzyszy temu potężny bezwład i rozdęta biurokracja, jednak zmiany są nieustanne. W polskim wojsku pod rządami PiS, zwłaszcza w osobie ministra Błaszczaka, jest wręcz odwrotnie. Trwa “betonowanie” (synonim zatwardziałej wrogości wobec zmian, nowego i ogólnie rozsądku). MON zamienił się w oblężoną twierdzę, która jak tylko może broni się przed niezależną kontrolą z zewnątrz.

Najbardziej wymowne jest drastyczne ograniczenie informowania społeczeństwa o sytuacji w wojsku. Symbolem tego jest fakt niepowołania nowego rzecznika prasowego MON po objęciu kierownictwa w resorcie przez Błaszczaka. Za kontakty z mediami odpowiada anonimowe biuro prasowe, którego pracownicy odmawiają przedstawiania się, unikając odpowiedzialności za swoje słowa. Konkretne pytania są zazwyczaj zbywane twierdzeniami o tajemnicy lub udzielane są ogólnikowe odpowiedzi w rodzaju “trwają analizy”. Często odpowiedzi nie ma w ogóle. Ścisłą kontrolę rozciągnięto też na rzeczników prasowych poszczególnych jednostek czy dowództw. Choć są profesjonalistami i od lat generalnie dziennikarzom dobrze się z nimi współpracowało, to dzisiaj praktycznie wszystko muszą konsultować z Warszawą, która poddaje ich działalność cenzurze. Czuwa nad tym szefowa Centrum Operacyjnego MON i zaufana ministra, Agnieszka Glapiak.

Podobne traktowanie rozciągnięto na posłów. Niektóre ich interpelacje są wprost ignorowane i pomimo konstytucyjnego nakazu przez lata nie ma na nie odpowiedzi. W innych wypadkach odpowiedzi są wręcz komicznie ogólnikowe lub nieprofesjonalne. Stosowany jest też wybieg o “tajemnicy”, choćby dotyczyło to takich spraw, które jeszcze kilka lat temu były jawne.

Prowadzi to do sytuacji, że właściwie nie wiadomo, dlaczego coś MON robi i dlaczego wydaje, lub planuje wydawać, na to pieniądze. Na przykład głośny obecnie zakup amerykańskich myśliwców F-35, który jest dokonywany bez żadnej konkurencji a może być najdroższym w historii III RP. Ot pewnego dnia Błaszczak ogłosił, że kupimy te samoloty i tyle. Co więcej robimy to błyskawicznie i jest to absolutny priorytet, choć jeszcze rok temu nim nie był. Dlaczego F-35? Dlaczego na wczoraj? Nie wiadomo, poza ogólnikami o tym jakie są nowoczesne i o konieczności zastąpienia starych myśliwców MiG-29. Choć o tym, że są stare, zużyte i że trzeba je zastąpić w najbliższych latach, mówi się od ponad dekady.

Towarzyszy temu duży chaos i traktowanie zasad planowania po macoszemu. Nie przygotowano nowej Strategii Bezpieczeństwa Narodowego, choć ostatnia jest z 2014 roku i nie uwzględnia istotnej zmiany jaką była agresja Rosji na Ukrainę. Pomimo tego w tym roku przyjęto dokumenty “Główne kierunki rozwoju Sił Zbrojnych RP” oraz “Polityczno-Strategiczna Dyrektywa Obronna RP”, które powinny się opierać na Strategii Bezpieczeństwa Narodowego. Opierają się więc na tej średnio aktualnej z 2014 roku? Dodatkowo Plan Modernizacji Technicznej na lata 2017-2026 przyjęto z ponad dwuletnim opóźnieniem, dezorganizując zakupy sprzętu.

W międzyczasie pod egidą Macierewicza przeprowadzono “Strategiczny Przegląd Obronny”, który miał być świeżym spojrzeniem na sytuację bezpieczeństwa Polski i wyznaczyć plany na przyszłość. Zrobiono to jednak w tradycyjnym macierewiczowskim duchu rewolucyjnym, czyli bez osadzenia w przepisach i braku pewności co właściwie ma dalej zrobić z tym dokumentem wojsko.

Zamiast porządnej naprawy, jest łatanie

Chaos w modernizacji wojska można by istotnie zmniejszyć, gdyby Błaszczak zdobył się na realizację swojej obietnicy, którą złożył przy okazji objęcia urzędu na początku 2018 roku. Oznajmił wówczas, że jednym z jego priorytetów będzie utworzenie Agencji Uzbrojenia a co za tym idzie gruntowna reforma procesu tworzenia i kupowania uzbrojenia dla polskiego wojska. Jest to coś, za czym wzdychają praktycznie wszyscy eksperci i wielu wojskowych. Obecny system jest bowiem zupełnie niewydolny i wiedzą to wszyscy (na przykład wyzwaniem jest zakup łopatek czy samochodów terenowych). Niestety na początku 2018 roku powołano pełnomocnika ds. utworzenia AU i na tym temat się skończył. Oficjalnie prace trwają. Zbliża się jednak druga rocznica ich rozpoczęcia a nie ma ani grama konkretu. W zamian MON wyspecjalizował się w prowizorycznym omijaniu obecnych niedoskonałych przepisów. Przy co ważniejszych zakupach rezygnuje się ze skomplikowanych przetargów motywując to “istotnym interesem bezpieczeństwa państwa” i po prostu wybiera się jedną firmę do rozmów. Że może to oznaczać droższy zakup i na gorszych warunkach? No cóż…

Chaos można by też zmniejszyć, gdyby nie kadrowe trzęsienie ziemi, wywołane przez Macierewicza. Podczas dwóch lat jego rządów w MON, w najważniejszych dowództwach wymieniono 80-90 procent oficerów na najwyższych stanowiskach. Wielu nie wiedziało nawet za co zostało usuniętych, inni za rozpoczęcie służby w czasach PRL i radzieckie uczelnie, a część po prostu za niezgadzanie się z ministrem i jego współpracownikami. Efektem była duża próżnia na szczytach Wojska Polskiego, która wytworzyła “ssanie” i przyśpieszone awanse. Siłą rzeczy na najwyższe stanowiska trafili ludzie z mniejszym doświadczeniem a na dole drabiny pojawiły się braki kadrowe, które nie tak łatwo uzupełnić, ponieważ dobre przeszkolenie nowego młodego oficera czy podoficera wymaga kilku lat. Dodatkowo kilka tysięcy z nich zassały tworzone pod politycznym parasolem ministra WOT. To jeden z powodów, przez które dzisiaj wojsko ma około pięciu tysięcy wakatów. Swoje dokłada niewydolny system awansów i promowania (tudzież “zniechęcania do”) rozwoju. Po zmianach w uposażeniach w ostatnich latach, wielu żołnierzom nie opłaca się awansować. W nieoficjalnych rozmowach narzeka na to wielu wojskowych, ale nic z tym się nie robi.

Podobne zjawisko ciągłych wstrząsów kadrowych miało miejsce w Polskiej Grupie Zbrojeniowej. Od początku rządów PiS były już cztery zmiany na stanowisku jej dyrektora. Przy okazji zaszła kilkukrotna wymiana obsady stanowisk dyrektorskich w centrali oraz w spółkach zależnych. Każdej wymianie kadr towarzyszył trwający od kilku tygodni do nawet kilku miesięcy paraliż decyzyjny. Często na stanowiska trafiały osoby bez żadnych kompetencji. Siłą rzeczy musiało się to odcisnąć na wynikach PGZ. NIK w swoim najnowszym raporcie obejmującym lata 2015-2018, ocenia działalność PGZ negatywnie. Zwłaszcza “sposób zarządzania i brak strategii działania”. Dopiero w 2018 roku grupa wykazała zysk.

Nie jest źle, ale gromadzą się chmury

Podsumowując to wszystko, można stwierdzić, że ostatnie cztery lata zdecydowanie nie były dla wojska katastrofą. Nie były jednak też “dobrą zmianą”. Pomimo szumnych deklaracji, nie zdobyto się na konieczne reformy i zmiany. To co się najlepiej udało, to zdobyć na wojsko większe fundusze i wyraźnie podnieść zarobki żołnierzy. Problem w tym, że dosypywanie pieniędzy do niewydolnego systemu wymagającego reform, oznacza ich częściowe marnowanie. Co więcej, zawsze będzie ich za mało. Do połowy przyszłej dekady większość poradzieckiego sprzętu się rozsypie do końca i nie ma szans na jego zastąpienie na czas. Prowizorki w rodzaju remontu czołgów T-72 nie zmienią faktu, że to sprzęt reprezentujący standard lat 70. Uciekając dzisiaj od trudnych zadań PiS skazuje wojsko na jeszcze bardziej bolesne zderzenie ze ścianą w bliskiej przyszłości.

– Choć wydatki na siły zbrojne rosną, to i tak są one za małe, aby naprawdę szybko je przebudować i unowocześnić. Na podstawowym poziome wojsko ciągle przysłowiowo “klepie biedę” – mówi Cielma.

Dodatkowo PiS zapoczątkował niebezpieczny trend upolitycznienia wojska. Czystki Macierewicza stworzyły podział na oficerów “ich” i “naszych”. Jest ryzyko, że po dojściu do władzy (kiedykolwiek to nastąpi) opozycja nie powstrzyma się od swoistej kontrrewolucji i ponownych czystek, bo “ci mianowani za PiS są źli”. Podziały tego rodzaju nie powinny istnieć i mieć znaczenia, bo mogą mieć katastrofalny wpływ na jakość kadry oficerskiej, wstrząsanej czystkami i muszącej głaskać ego polityków. Takie warunki nie zachęcają do wyrażania konstruktywnej krytyki. Jednocześnie rozdęta tajemnica ogranicza kontrolę cywilną nad wojskiem, ponieważ nie trzeba się tłumaczyć ze swoich działań dziennikarzom oraz społeczeństwu. Razem daje to niebezpieczną mieszankę.

W czasie, kiedy na świecie trwają poważne zmiany w wojskowości, wykształca się nowa rywalizacja mocarstw, kiedy polskie wojsko znajduje się w sytuacji podbramkowej jeśli chodzi o sprzęt to polski MON zamyka się w swojej oblężonej twierdzy. Odcina się od debaty i konstruktywnej krytyki. To przepis na katastrofę. – Mam wątpliwość, czy nasze wojsko zdałoby egzamin, gdyby ktoś teraz powiedział “sprawdzam” – stwierdza Cielma.

MACIEJ KUCHARCZYK, WIADOMOSCI.GAZETA.PL

Więcej postów