Pensje rosną, inflacja nieduża, a w kieszeni pusto? Wiemy, dlaczego tak się dzieje

Przez ostatnią dekadę wynagrodzenia rosły szybciej niż inflacja. Ale czy to znaczy, że mamy w portfelach więcej pieniędzy? Większość ludzi raczej tego nie doświadczyła. Chodzi nie o to, o ile wzrosła inflacja, ale o to, co zdrożało.

W ekonomii funkcjonuje prawo Engla, niezbyt często przywoływane, ale dość istotne. Chodzi o to, że wraz ze wzrostem dochodów procentowy udział wydatków na żywność maleje. A więc jeśli zarabiamy więcej, to może i nawet kupujemy droższe produkty, ale znaczą one coraz mniej w domowym budżecie.

Tymczasem mimo niewielkiej w sumie inflacji, mamy przekonanie, że w kieszeni zostaje nam coraz mniej pieniędzy. To niestety prawda i łatwo to uzasadnić. Dlaczego? Jak mówi Bartosz Turek z HRE Investments w rozmowie z Gazetą Wyborczą, to dlatego, że jedne z największych wzrostów dotyczą produktów, których kupujemy najwięcej – najczęściej żywności.

Według danych GUS w latach 2010-17 ceny wzrosły przeciętnie o 12 proc. Tymczasem coraz więcej pieniędzy zostawiamy w warzywniaku czy piekarni. We wspomnianym okresie żywność drożała dużo szybciej niż inne rachunki – o prawie 19 proc. HRE Investments sprawdził zmiany w cenach w ciągu ostatnich 10 lat (2009-19, kiedy poziom inflacji wyniósł 17 proc.) i wnioski są podobne.

Co podrożało?

Sporo drożej kosztuje zrobienie sobie zwykłej kanapki: chleb zdrożał o 41 proc., bułka o 20 proc., masło o 73 proc., ser o 30 proc., szynka o 28 proc. Pijecie herbatę z cytryną? Zdrożały oba składniki – o 152 i 45 proc. Wolicie kawę? Też będzie drogo – wzrost ceny o 28 proc. Co prawda cukier staniał o 26 proc., ale wizyta u lekarza specjalisty kosztuje 77 proc. więcej niż 10 lat temu. Bardzo zdrożały też warzywa.

Zimna woda w kranie zdrożała o 42 proc., a ciepła o 35 proc. W górę poszły koszty transportu – bilet na autobus jest droższy o 26 proc., benzyna – o 25 proc. Obuwie też jest droższe – o blisko 30 proc. – wylicza Wyborcza.

Wiele osób podejrzewa, że rząd ukrywa prawdziwą inflację. W rzeczywistości byłoby to możliwe, ale bardzo ryzykowne i działające na krótką metę. Główny Urząd Statystyczny musi liczyć inflację według ogólnounijnych zasad. Pod uwagę bierze wirtualny koszyk zakupowy. Jego część to żywność, inna część to np. obuwie i ubrania, jeszcze inna to usługi czy samochody.

Manipulacje są możliwe, ale złamanie unijnej zasady byłoby dla naszego rządu poważnym problemem, podważającym zaufanie do wszystkich podawanych przez Polskę danych.

KONRAD BAGIŃSKI

Więcej postów