Kibicowanie staraniom obecnej administracji o osłabienie UE i NATO może trafić rykoszetem w Warszawę. Ze Stephenem Sestanovichem rozmawia Emilia Świętochowska.
Jakie znaczenie w polityce zagranicznej USA ma dzisiaj Polska?
W ciągu ostatnich kilku lat wasz kraj stracił część renomy, którą długo cieszył się w Stanach Zjednoczonych. W świadomości Amerykanów nie zajmuje już tego samego miejsca, co kiedyś wśród państw, których postrzegają jako swoich największych przyjaciół na świecie. Przez niemal 30 lat Polska miała wizerunek pioniera demokratyzacji, kraju, który po upadku komunizmu odniósł sukces w budowie stabilnych rządów prawa i instytucji. I choć relacje polsko-amerykańskie wciąż pozostają silne, zmiany, jakie przeprowadziła w ostatnim okresie Warszawa, spowodowały, że Ameryka zrewidowała swoje poglądy na jej temat. Zaczęła podawać w wątpliwość, czy aby na pewno wasz kraj zmierza we właściwym kierunku. Ci, którzy to kwestionują, widząc aktywne poparcie rządu w Warszawie dla polityki międzynarodowej prezydenta Donalda Trumpa, umacniają się tylko w przekonaniu, że wybrał on złą drogę. Pod pewnymi względami przypomina to nasz sposób postrzegania Izraela.
Pod jakimi względami?
Rządzący w Polsce i izraelscy politycy są bardzo przychylni Trumpowi i dobrze oceniają jego prezydenturę. To spowodowało, że wielu krytycznych wobec prezydenta Amerykanów zaczęło zmieniać swój – pozytywny dotąd – stosunek do Izraela. A skoro Polacy też lubią Trumpa, to spora część moich rodaków myśli sobie: co z nimi nie tak? Oczywiście zwolennicy prezydenta mogą mieć zupełnie inne zdanie. To nie zmienia faktu, że ogólnie autorytet Polski i jej pozycja w USA, które w przeszłości były przedmiotem ponadpartyjnego porozumienia, teraz stały się kwestiami politycznymi.
Demokraci i liberalni komentatorzy w Stanach koncentrują się na naruszeniach praworządności czy zawłaszczeniu mediów publicznych, konserwatyści widzą natomiast w Warszawie kandydata na zajęcie w strategii USA miejsca Niemiec i Francji, dziś największych krytyków polityki Trumpa – od spraw handlu i, Iranu, po klimat i Nord Stream 2.
Zgadza się. Jest jednak zasadniczy problem z tą atrakcyjnością Polski dla amerykańskich konserwatystów i innych zwolenników Trumpa: Warszawa w pewnej mierze stała się narzędziem w rękach osób z kręgów, które chcą osłabienia amerykańskiego sojuszu z Europą. Trump jest wrogiem zarówno UE, jak i NATO. Swojemu elektoratowi mówi, że Ameryka nie ma już dzisiaj takich interesów w tym rejonie świata, jakie miała w przeszłości. A zatem nie ma powodów, aby angażować się tam w takim samym stopniu co kiedyś. Moim zdaniem dla Polski jest to bardzo niebezpieczny zwrot, bo w rzeczywistości administracja Trumpa podkopuje sojusz z europejskimi demokracjami, na którym przecież polega Warszawa. Wydaje mi się, że mądrzejszą strategią z polskiej perspektywy byłaby próba przekonania prezydenta USA, że popełnia błąd, kwestionując amerykańskie więzi z Europą i NATO. Ale wiadomo, nie można nakazać politykom, aby zrobili coś, czego nie chcą.
Czyli polski rząd robi źle, stawiając na wzmocnienie sojuszu z USA, jednocześnie pozwalając na to, aby problemy w relacjach z europejskimi sojusznikami narastały.
GAZETAPRAWNA.PL