Trump obraził się na Danię, bo nie sprzeda Grenlandii. Zaoferujmy mu San Escobar

Donald Trump z dnia na dzień odwołał wizytę w Danii, bo premier kraju nie chciała mu sprzedać Grenlandii. Co jeśli z jakiegoś powodu odwoła także i wizytę u nas? Lepiej zadziałać prewencyjne i zaoferować mu San Escobar.

Prezydentura Donalda Trumpa obfitowała dotąd w tyle absurdalnych i surrealistycznych epizodów, że nie sposób jest wybrać ten najbardziej szokujący. Z pewnością jednak wtorkowy tweet prezydenta USA kwalifikuje się do czołówki takich momentów.

„Dania to bardzo wyjątkowy kraj z niesamowitymi ludźmi, ale bazując na komentarzach premier Mette Frederiksen, że nie byłaby zainteresowana dyskusją na temat zakupu Grenlandii, przełożę nasze spotkanie zaplanowane za dwa tygodnie na inny czas” – napisał Trump. Dodał też z przekąsem, że jest wdzięczny Dunce za to, że dzięki swojej szczerości oboje zaszczędzą swój czas i pieniędze.

O jakie komentarze duńskiej premier chodziło? Frederiksen stwierdziła, że „na szczęście, czasy, kiedy sprzedawało się i kupowało inne kraje i ich ludność się już skończyły” i dodała, że Grenlandia „nie jest duńska, lecz grenlandzka”.

Czym udobruchać Trumpa?

Można sobie tylko wyobrazić niepokój, jaki po tym tweecie Trumpa zapanował w Pałacu Prezydenckim i na Nowogrodzkiej. W końcu Trump miał się udać do Danii bezpośrednio po wizycie w Polsce. Co jeśli nagle „bardzo stabilny geniusz” (tak, to jego własne słowa) w Białym Domu stwierdzi, że jednak Polska za mało zapłaci za „Fort Trump”? Co jeśli odkryje, że z tą nazwą „Fortu Trump” to jednak był tylko żart i podstęp mający na celu wkręcenie go w ten pomysł? Co jeśli nie spodoba mu się, że uroczystości rocznicowe wybuchu II wojny światowej nie będą skupiać się na nim?

Możliwości naruszenia delikatnego ego prezydenta supermocarstwa jest wiele, a wizyta dla partii rządzącej jest zbyt ważna, by móc to ryzyko zlekceważyć. W końcu prezydent i działacze PiS walczyli o tę wizytę przez ponad rok i miała ona być jednym z głównych kampanijnych wydarzeń przed wyborami.

Dlatego rządzący muszą dmuchać na zimne i wziąć sprawy w swoje ręce. Najlepiej zaoferować to, czego odmówiła mu niewdzięczna Dania: dobry deal na nieruchomościach.

Tylko co może sprzedać Polska? Niektórzy podpowiadają, że wzorem Zagłoby trzeba by zaoferować Niderlandy. Ale to to już chyba nie te czasy.

Jeden z zagranicznych historyków zajmujących się Polską zasugerował Gdańsk. I pod pewnym względem pomysł ten mógłby wydawać się rządzącym kuszący: w końcu to bastion opozycji i mała ojczyzna tego drugiego Donalda. A poza tym ciągłe źródło problemów. Ale biorąc pod uwagę pewne historyczne konotacje – szczególnie w kontekście zbliżającej się rocznicy – może to być zbyt niesmaczne.

Innym rozwiązaniem mogłaby być jakaś wyspa. Nie mamy ich wiele, więc oczywistym celem wydaje się być Wolin. Wyspa ma tu wiele zalet. Mamy tam jeden z najbardziej reprezentacyjnych kurortów, idealne miejsce do postawienia tam kolejnej Trump Tower a nawet kilku kasyn. Kto wie, być może Polska przyniesie mu szczęście i tym razem jego kasyna nie zbankrutują.

Wolin to też strategicznie korzystne miejsce nadające się na bazę wypadowa do przypuszczenia karnej ekspedycji amerykańskich marines przeciwko Danii lub Szwecji (która również od dawna irytuje amerykańskiego prezydenta – m.in. przez fakt że ma niezależne sądy).

Ale Wolin ma też wady: czy Trumpowi nie będą przeszkadzać niemieccy sąsiedzi z wyspy Uznam? Nie zapominajmy też, że Pomorze Zachodnie to rodzinne strony Joachima Brudzińskiego.

Dał nam przykład Waszczykowski

Na szczęście jest rozwiązanie idealne. To San Escobar, słynna mityczna kraina wynaleziona przez jednego z naszych najwybitniejszych dyplomatów. Sprzedaż ezgotycznej wyspy ma same zalety i żadnych wad. San Escobar brzmi jak miejsce wręcz stworzone do obstawienia nim – jak na planszy „Monopolu” – hoteli obrandowanych nazwiskiem amerykańskiego prezydenta. To, że miejsce nie istnieje nie jest wielką przeszkodą, bo wiedza geograficzna (i w ogóle wiedza) nie jest najmocniejszym punktem przywódcy USA.

Poza tym, ciekawy zbieg okoliczności: populacja Saint Kitts and Nevis (hiszp. San Cristobal y Nieves) – karaibskiego państwa, którego nazwę pomylił eks-minister Waszyczykowski liczy 50 tys. osób – czyli tyle, co Grenlandii. To też jeden z najsłynniejszych rajów podatkowych, za pomocą którego bogacze tego świata ukrywają swój majątek i piorą pieniądze z występków (kto wie, może korzystał z niego sam Trump?).

A że San Escobar nie należy do nas? To sprawa całkowicie drugorzędna. Bo czy ktoś – poza duńską premier – w całej dyskusji o Grenlandii zapytał, co o sprzedaży wyspy sądzą sami Grenlandczycy?

Śmiać się czy płakać?

Niektórych czytelników może zdziwić żartobliwy ton tego tekstu. Problem w tym, że prezydenta nie sposób brać na poważnie. Niektórzy doszukują się w odwołaniu duńskiej wizyty drugiego dna, „prawdziwego powodu”. Ale Trump to postać groteskowa, przerysowana, niemożliwa do sparodiowania, wzięta wprost z kreskówki lub bajki o szalonym królu. To człowiek o przerośniętym ego, zapierającej dech ignorancji i całkowitym braku poczucia wstydu. Wcale nietrudno więc uwierzyć w to, że prezydent USA doprowadził do dyplomatycznego incydentu z sojuszniczym państwem, bo premier małego państwa – i to kobieta! – bezceremonialnie odrzuciła jego absurdalną propozycję.

Oczywiście, mimo komicznego aspektu tej prezydentury, ma ona swoje poważne konsekwencje. Idę o zakład, że w Pałacu Prezydenckim po tweecie Trumpa wcale nie jest do śmiechu. Nam też – mimo wszystko – nie powinno być. Bo w gruncie rzeczy cały epizod w bardzo jaskrawych barwach pokazuje trumpowską wizję świata.

W niej mali gracze kompletnie się nie liczą. Nawet jeśli są sojusznikami, zostaną brutalnie potraktowani przy najmniejszym geście sprzeciwu. Silnym, nawet wrogim i despotycznym państwom – Rosji, Chinom, Korei Północnej – można więcej. A ich liderzy mogą liczyć na wylewne pochwały. Warto pamiętać, że my – mimo narracji o wstawaniu z kolan i „strategicznym” sojuszu z USA – zaliczamy się do tych małych.

OSKAR GÓRZYŃSKI

Więcej postów