Tysiące osób figuruje na tzw. listach wrogów Niemiec, prowadzonych przez prawicowych ekstremistów. MSW nie widzi w tym większego zagrożenia, ale wielu z listy czuje się nieswojo. Jak duże jest rzeczywiste zagrożenie?
Ruben Neugebauer zdążył się już przyzwyczaić do pogróżek śmierci. Jest on pracownikiem organizacji pozarządowej „Sea Watch”, która ratuje przed utonięciem uchodźców na Morzu Śródziemnym i dowozi ich na ląd do Europy. Nie wszystkim to zaangażowanie Rubena się podoba. − Od lat otrzymujemy pogróżki śmierci, także całkiem konkretne i z tym musimy żyć − mówi działacz w rozmowie z Deutsche Welle (DW). I dlatego wcale go nie dziwi, że jego nazwisko pojawiło się na listach „wrogów Niemiec” prowadzonych przez skrajnych prawicowców.
Mark Heinrich* jest wyraźnie zszokowany, że na tej liście znalazło się także jego nazwisko. Dowiedział się o tym jednak nie od policji, tylko od DW. Poczuł się jak uderzony obuchem. − Natychmiast przyszło mi do głowy, że muszę teraz nosić przy sobie gaz pieprzowy czy może chronić się w inny sposób? Mark Heinrich jest nauczycielem i niewiele miał dotąd do czynienia z prawicowymi ekstremistami. Jednak na swoim blogu opowiedział się jasno przeciwko prawico-populistycznej partii AfD i dostał po tym nienawistne komentarze. To może być powodem, dlaczego zaliczany jest teraz do wrogów− przypuszcza nauczyciel, który z obawy przed dalszymi szykanami nie chce podać swojego prawdziwego nazwiska.
Cel: sianie strachu
Politolog Hajo Funke zajmuje się od lat badaniem prawicowego ekstremizmu. Jego zdaniem, autorzy takich list zakładają sobie kilka celów. − Celowo szerzą oni w ten sposób strach − uważa. Listy mogą też służyć temu, by „wedrzeć się na konkretny obszar”, jak w przypadku polityka Waltera Lübckego. Polityk CDU i szef prezydium rejencji Kassel figurował na takiej liście wrogów i został kilka miesięcy temu zastrzelony prawdopodobnie przez prawicowego ekstremistę. Wg Hajo Funkego takie listy mogą służyć także przygotowaniu tzw, „dnia X”, tj. „dnia w którym zgodnie z nadziejami prawicowej ekstremy przejmie ona władzę, i wtedy listy wrogów służyłby do ich namierzenia i aresztowania”.
Lista, na której znalazły się nazwiska Marka Heinricha i Rubena Neugebauera jest zatytułowana: „Wszystkich-was-złapiemy” (Wirkriegeneuchalle) i zawiera dane 200 osób. Autor tej listy jest nieznany i była ona dostępna w Internecie tylko przez kilka godzin.
DW jest w posiadaniu tej listy. Oprócz nazwisk w większości aktywistów, dziennikarzy oraz polityków Lewicy i Zielonych znajdują się na niej także adresy oraz komentarze i zniewagi, z których zieje nienawiść. List takich jest wiele.
Dla przykładu skrajnie prawicowa grupa „Nordkreuz” zhakowała stronę internetową lewicowej punk-rockowej platformy handlowej i pozyskane tym sposobem 25 tys. adresów umieściła na jednej z list. Już od dłuższego czasu istnieje także strona internetowa „judas.watch”, która specjalizuje się w osobach wyznania mojżeszowego. Wymieniani na niej są nie tylko domniemani „wrogowie”, którzy podzieleni są na grupy od A (szczególnie znienawidzeni) do C, lecz także osoby żydowskiego pochodzenia oznaczone żółtą gwiazdą Dawida.
Nie ma zagrożenia
Ministerstwo Spraw Wewnętrznych Niemiec przyznaje, że zbadane zostało już zagrożenie wynikające z tego typu list. W komunikacie prasowym oświadczono, że „jak dotąd zasadniczo nie znalezione zostały żadne poszlaki, które wskazywałyby na istnienienie konkretnego zagrożenia dla osób, instytucji czy organizacji z tych list”. Dlatego do tej pory pozostawiono do dyspozycji landowych urzędów kryminalnych decyzję, czy skontaktują się one z tymi osobami czy też nie. Ponieważ nie ma w Niemczech jednolitej regulacji, mieszkaniec Monachium dowie się prędzej niż mieszkaniec Berlina, że znajduje się na liście wrogów Niemiec.
Zdaniem Helgi Seyb z berlińskiej poradni „Reachout” podejście policji oraz resortu spraw wewnętrznych do tego typu list jest nieodpowiedzialne. W jej ocenie listy stwarzają faktyczne zagrożenie. − Ktoś zbiera dane przecież w celu, by kiedyś je wykorzystać. Być może nie stanowi to obecnie zagrożenia, ale może stać się niebezpieczne w innym momencie − uważa Helga Seyb.
Jak bardzo niebezpieczne?
W opinii politologa Hajo Funke ryzyko jest zróżnicowane i zależy od listy i osób figurujących na niej. W przypadku listy z danymi 25 tys. osób zhakowanymi na lewicowej stronie internetowej, nie wszyscy są zagrożeni. Ale zagrożenie jest większe, jeśli chodzi np. o małą listę „Wszystkich-was-złapiemy”, do której wyszukane celowo adresy osób i instytucji, a które ujawnione zostały w sieci. − Te osoby są teraz tym bardziej zagrożone. Dobra praca policji polegałaby na tym, żeby w ten sposób to ocenić i sprawę nagłośnić – uważa ekspert.
Ludzie figurujący na tych listach teraz po prostu zaczęlii się bać. Są rozczarowani i oburzeni. Ruben Neugebauer czuje się przez władze pozostawiony na lodzie. – Ministerstwo spraw wewnętrznych nie rozpoznało zagrożenia wynikającego z tych list i nadal mu zaprzecza, co jest ogromnym skandalem − oburza się aktywista „Sea Watch”. Obecnie, podobnie jak Mark Heinrich, szuka on na własną rękę kontaktów do innych zagrożonych osób, znajdujących się na listach prawicowej ekstremy. Wzajemne wsparcie jest dla niego największą pomocą.
RUTH KRAUSE