NATO rozpoczęło w czwartek największe manewry od końca zimnej wojny. Mają odstraszyć Kreml.
Ćwiczenia z udziałem 50 tys. żołnierzy będą prowadzone przez dwa tygodnie w Norwegii, ale dla wszystkich jest jasne, że chodzi o pokazanie, iż pakt jest w stanie odbić od Rosjan inne państwa sojuszu: Litwę, Łotwę i Estonię. Właśnie dlatego jeszcze przed formalnym rozpoczęciem operacji NATO już stanęło na wysokości zadania, bo zdołało w ciągu 30 dni sprowadzić 30 batalionów piechoty, 30 eskadr lotnictwa i 30 okrętów.
Teren wybrano przy tym wyjątkowo trudny o tej porze roku. W północnej Norwegii panuje już mróz i wieją silne wiatry, co ma przypominać warunki klimatyczne Rosji. O ile okręty będą przede wszystkim ćwiczyć w północnym Atlantyku, to działania lotnictwa zaplanowano także w północnej Finlandii, tuż przy rosyjskiej granicy.
– Poprzez „Trident Juncture” chcemy wysłać jasne przesłanie naszym krajom sojuszniczym, ale także jakiemukolwiek potencjalnemu agresorowi. NATO nie szuka konfrontacji, ale jest gotowe obronić swoich aliantów – powiedział sekretarz generalny paktu Jens Stoltenberg.
W operacji bierze udział aż 10 tys. pojazdów wojskowych, 250 samolotów i 65 okrętów, w tym lotniskowiec „Harry Truman” z jednostkami towarzyszącymi – łącznie 6 tys. marynarzy. To jest odpowiedź na podobnej skali ćwiczenia „Zapad”, przeprowadzone wiosną przez Rosjan na terenie Białorusi. Wówczas Kreml chciał pokazać, że jest w stanie zająć Polskę, kraje bałtyckie, ale także część Skandynawii.
Jeszcze w 2002 r. kraje NATO wysłały 40 tys. żołnierzy na ćwiczenia na terenie Polski i Norwegii. Później sojusz zaniechał takich kosztownych operacji. Wszystko zmieniło jednak zajęcie przez Rosjan Krymu i wschodniej Ukrainy. W Brukseli zrozumiano, że sojusz musi znów szykować się na przeprowadzenie możliwie szybkiego desantu, aby zapobiec przeprowadzeniu zmian terytorialnych na zasadzie faktów dokonanych.
Ale operacja „Trident Juncture” ma też szerszy kontekst. Na początku tego tygodnia doradca ds. bezpieczeństwa narodowego USA John Bolton poleciał do Moskwy, aby poinformować Kreml o wypowiedzeniu przez Waszyngton umowy o ograniczeniu rakiet średniego zasięgu INF.
W czwartkowym wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” były sekretarz generalny NATO Anders Fogh Rasmussen powiedział, że taka twarda postawa może skłonić Władimira Putina do ustępstw i zawarcia nowego porozumienia o kontroli zbrojeń, który, w przeciwieństwie do INF, będzie respektował. Ćwiczenia w Norwegii są dodatkowym sygnałem, który ma pokazać determinację sojuszu.
Przed rozpoczęciem manewrów Jens Stoltenberg podkreślił jednak, że sojusz na razie nie planuje rozlokowania atomowych rakiet średniego zasięgu w europejskich krajach NATO.
Operacja jest też testem dla sprawności logistycznej pięciomilionowej Norwegii, jej dróg i systemu transportu. W ramach obrony terytorialnej ogromna część ludności przechodzi jednak szkolenia wojskowe, co powinno bardzo ułatwić współdziałanie z siłami NATO.
Poza 29 krajami sojuszu w operacji biorą udział także Szwecja i Finlandia. Sztokholm wysłał aż 1,9 tys. żołnierzy i dwie korwety. To część strategii wzmacniania obronności kraju po zajęciu przez Rosję Krymu. Władze przywróciły obowiązkowy pobór, ponownie zmilitaryzowały strategicznie położoną Gotlandię. W listopadzie ub.r. kraj kupił za 1,3 mld USD amerykański system obrony rakietowej Patriot. Szwedzi uczestniczą także w operacjach wojskowych NATO, m.in. w Afganistanie.
Wyraźnie rośnie poparcie dla przystąpienia kraju do sojuszu i porzucenia tradycyjnej neutralności. Z sondażu „Dagens Nyheter” wynika, że za takim rozwiązaniem opowiada się już 31 proc. społeczeństwa, 44 proc. jest przeciw. W szczególności akcesję do paktu wspierają partie prawicowe. Socjaldemokratyczny premier Stefan Lofven jest w tej sprawie bardziej ostrożny, choć i on opowiada się za ścisłą współpracą w NATO.
Podobne nastroje panują także w Finlandii, gdzie również ok. 1/3 społeczeństwa jest za członkostwem kraju z sojuszu. Połowa pozostaje temu przeciwna.