Dopóki Zachód nie przyzna się do odpowiedzialności za ukraiński kryzys. Polska jest podzielona w tej kwestii i musi wykazać się przywództwem w poszukiwaniu pokojowego wyjścia z tego bagna, zanim będzie za późno. To sąsiedztwo Polski, a nie Waszyngtonu czy Brukseli – podkreśla prof. Gordon Hahn, członka Geostrategic Forecasting Corporation w Chicago, w rozmowie z portalem Kresy.pl.
Michał Krupa (Kresy.pl): Jaka jest Pana opinia w kwestii budowy stałej amerykańskiej bazy w Polsce, który to pomysł został zasugerowany podczas ostatniej wizyty polskiego prezydenta w Białym Domu?
Propozycja polskiego prezydenta jest złym pomysłem i tylko zintensyfikuje tak zwaną „nową zimną wojnę”. To złe rozwiązanie dla Polski, ponieważ uczyni z Polski cel w wojnie NATO-Rosja o Ukrainę. Reżim w Kijowie przeżywa w narastający kryzys, w którym radykalni ultranacjonaliści i neofaszyści, którzy spowodowali walki na Majdanie, strzelając do demonstrantów i policji 20 lutego 2014 r.,stopniowo zwiększają chaos i oddzielają zachodnią Ukrainę od reszty kraju . To sprawia, że zakończenie wojny domowej w Donbasie staje się coraz trudniejsze, a perspektywa wznowienia intensywnych walk staje się coraz bardziej nieuchronna.
Ponadto reżim kijowski jest następcą banderyzmu oraz OUN i UPA, odpowiedzialnych za rzeź dziesiątków tysięcy Polaków w czasie II wojny światowej. Ideologia ich następców i ich sojuszników, takich jak Prawy Sektor, C14, partia Swoboda i innych, jest identyczna w swojej ksenofobii. [Wstyd, że przecwelowanym władzom warszawskim, warszawskim od miejsca urzędowania, pomijając wyjazdowe posiedzenia w Izraelu – bo przecież nie polskim z ducha – przypominać o tym musi amerykański profesor.McG], Zachód jest zniewolony przez własną propagandę i biurokratyczną kontrolę, jaką NATO sprawuje nad zachodnimi rządami, domagając się ekspansji, w celu uzasadnienia swojego istnienia.
To uniemożliwiło Zachodowi uznanie swojej roli w rozpaleniu kryzysu ukraińskiego, w szczególności poprzez: – porozumienie stowarzyszeniowe między UE a Ukrainą, wraz z klauzulami o współpracy wojskowej (zerwane w listopadzie 2013 r. przez Wiktora Janukowycza); finansowanie przez USA i inne kraje Zachodu ukraińskich partii opozycyjnych tylko wtedy, gdy rządzi prorosyjski prezydent (niezależnie od korupcji obecnej we wszystkich siłach politycznych na Ukrainie); poparcie ze strony administracji Obamy i innych zachodnich rządów dla nielegalnego przejęcia władzy 20 lutego 2014 roku oraz dalsze zachodnie i ukraińskie tuszowanie prawdy o masakrze z tego samego dnia, która została popełniona przez neofaszystowskie grupy (takie jak Prawy Sektor, Swoboda, Społeczne Zgromadzenie Narodowe) i zorganizowana przez Parubija, obecnego przewodniczącego parlamentu Ukrainy. Dopóki Zachód nie przyzna się do odpowiedzialności za ukraiński kryzys i nie przestanie zrzucać całej winy za jego wywołanie na Rosję i Władimira Putina, prawdopodobieństwo wojny o Ukrainę może tylko wzrosnąć. Polska jest podzielona w tej kwestii i musi wykazać się przywództwem w poszukiwaniu pokojowego wyjścia z tego bagna, zanim będzie za późno. To sąsiedztwo Polski, a nie Waszyngtonu czy Brukseli.
Ostatnio dużo mówiono o rewizji w amerykańskiej strategii. Obecnie Chiny są najwyraźniej traktowane jako główny przeciwnik. Czy to według Pana znacząca zmiana, czy po prostu kolejny przedwyborczy ruch dla nacjonalistycznych wyborców w USA?
Nie ma żadnej nadrzędnej strategii amerykańskiej polityki zagranicznej pod rządami Donalda Trumpa. Prezydent nie ma wiodącej strategii geopolitycznej. Cele i akcenty widoczne w jego polityce zagranicznej są reaktywne, epizodyczne i niespójne, a nie proaktywne, równomierne i spójne. Chiny w sposób ogólny są celem ze względu na rosnącą siłę i sojusz z Rosją. Na początku kadencji Trumpa była mowa o próbie rozbicia rozrastającego się sojuszu chińsko-rosyjskiego. Niestety, poszukiwanie tej nowej strategii spełzło na niczym. Są problemy, z powodu których USA mają uzasadnione pretensje związane z Pekinem: protekcjonizm handlowy, manipulacje walutowe i jednostronne działania na Morzu Południowochińskim, które naruszają interesy sojuszników USA, takich jak Japonia. Ale Waszyngton działa (choć mniej skutecznie) pod wpływem złudzenia, że USA są jedynym światowym supermocarstwem. Dlatego też nie ma świadomości potrzeby, szczególnie w przypadku Trumpa, biorąc pod uwagę jego osobowość, roztropnego wybierania pojedynków, maksymalnego wsparcia sojuszniczego i zminimalizowania opozycji przeciwników poprzez szczegółowe kompromisy.
Jaką rolę może odegrać Rosja w ewentualnej wojnie słów, która może wkrótce nastąpić między Turcją a Arabią Saudyjską?
Wygląda na to, że Rosja wymyśliła co najmniej krótkoterminowe rozwiązanie dla wojny syryjskiej, odkładając w czasie ostateczną ofensywę przeciwko dżihadystom i islamistom w Idlib. To uspokaja obawy Ankary przed kryzysem uchodźczym i saudyjskie obawy, że ich sprzymierzeńcy zostaną całkowicie zniszczeni, demolując tym samym prestiż królestwa. Rozwiązanie oddala w czasie ostateczny cios przeciwko Idlibowi w celu przeprowadzenia rozmów, dzięki którym będzie można uniknąć lub zminimalizować ostateczną ofensywę.
Niedawno dowiedzieliśmy się, że w administracji Trumpa jest wielu przeciwników agendy „America First”. Czy to, Pana zdaniem głównie z tego powodu nie nastąpiła normalizacja stosunków między Moskwą a Waszyngtonem?
To prawdopodobne. Mówiąc dokładniej, brak doświadczenia Trumpa w polityce zagranicznej czyni go niezwykle podatnym na wpływy w obliczu bardzo doświadczonych polityków oraz elit i instytucji bezpieczeństwa narodowego. Są w stanie przedstawić dobre argumenty, wykorzystać biurokratyczne przeszkody i bodźce oraz manipulować takim prezydentem. Rosjanie, nie będąc już w nastroju do poważnych kompromisów i gotowi zareagować na każde wykroczenie, nie ułatwili Trumpowi walki z establishmentem. Historia postzimnowojennych stosunków amerykańsko-rosyjskich zawęziła opcje dla wszystkich stron, w tym dla Trumpa, i brakuje mu geostrategicznej wiedzy, wizji i doświadczenia, aby przełamać te ograniczenia.
Czy uważa Pan, że administracja Trumpa co do zasady dąży do tego, aby Ukraina stała się członkiem NATO?
Nie ulega wątpliwości, że ta administracja, podobnie jak każda administracja od zakończenia zimnej wojny, wspiera ekspansję NATO. Nieistotne jest, jak to niedawno powiedział jeden z byłych ambasadorów USA w Moskwie, czy dana administracja agresywnie dąży, czy też nie, do wejścia Ukrainy do NATO w czasie swojej kadencji. Liczy się, jak wskazałem w mojej książce „Ukraine over the edge”, że każda administracja amerykańska nadal wspiera ogromne programy NATO na Ukrainie i u innych potencjalnych członków, które w danym kraju tworzą networking dla NATO, budują światopogląd NATO, zależności od programów NATO i tym podobne, aby politycznie pokonać tych, którzy sprzeciwiają się członkostwu w Sojuszu i politycznie wzmocnić poparcie dla członkostwa. Członkostwo w UE, wraz z umowami stowarzyszeniowymi i innymi umowami, określającymi kontakty między siłami zbrojnymi i wspólne programy, pomaga także przygotować grunt pod ekspansję NATO.
Dziekuję za rozmowę.
Rozmawiał Michał Krupa (Kresy.pl)
ŹRÓDŁO: KRESY.PL