Był maj 2015 roku i szczyt kampanii wyborczej, gdy ujawniono kolejną taśmę z restauracji Sowa i Przyjaciele. A na niej była wicepremier Elżbieta Bieńkowska w rozmowie z byłym szefem CBA opowiadała, że 6000 zł to nie są duże pieniądze u władzy. PiS było oburzone! – Dla wielu młodych ludzi w Polsce i dla wielu w ogóle ludzi w Polsce, w przeciwieństwie do minister rządu Platformy i PSL, praca za 6 tys. zł jest naprawdę marzeniem – mówiła kandydatka na premiera Beata Szydło.
Kolejna faza oburzenia nastąpiła w lutym 2017 roku. I Prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Gersdorf przyznała w wywiadzie, że za 10 tys. zł można wyżyć tylko na prowincji. I znów politycy PiS ruszyli z komentarzami pełnymi oburzenia o oderwaniu się sędziów od ludzi, o nadzwyczajnej kaście…
– Nie lubię używania ostrych słów, więc nie chcę używać przymiotnika, że ta wypowiedź jest skandaliczna. Ale ona niestety potwierdza sposób, w jaki spora część środowiska sędziowskiego myśli o sobie – mówił wówczas wicepremier Jarosław Gowin.
W lipcu tego roku oburzenie było już cichutkie. Bo chodziło o słowa prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Nagle, po trzech latach zawłaszczania posad w spółkach Skarbu Państwa, szefa partii oburzyło (czytaj: przeraziły go wyniki sondaży), że jego podwładni z partii dorabiają się na polityce. I zapewnił, że kto ma wysoką pensję ten będzie musiał wybrać: kandydowanie albo fucha. W partii zawrzało, u prezesa lobbowali najważniejsi politycy z władz PiS i… swoje wywalczyli.
Nieoficjalnie wiadomo, że PiS ustalił, iż wysoka pensja to będzie 15 tys. zł brutto! W dodatku nawet wyższe zarobki mają nie stać w sprzeczności z kandydowaniem na prezydenta miasta! Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia…