Federico Pieraccini o szczycie NATO w Brukseli i szczycie Putin-Trump w Helsinkach na łamach Strategic Culture Foundation.
Chaos, który ogarnął szczyt NATO, jest kolejnym potwierdzeniem przejścia świata z porządku jednobiegunowego na wielobiegunowy, oraz powrotu rywalizacji mocarstw i walki różnych państw o hegemonię. Trump dostosowuje się do tego klimatu, starając się przetrwać politycznie w nieprzyjaznym środowisku.
Spotkanie państw NATO w Brukseli (11-12 lipca) podkreśliło wyraźne intencje prezydenta USA wobec jego sojuszników i organizacji atlantyckiej. Strategia Trumpa zobowiązuje kraje europejskie do powstrzymania się od importu energii z Moskwy i zastąpienia ich skroplonym gazem ziemnym (LNG) z USA po cenie, która oczywiście nie jest niższa. Gaz taki przypływałby z USA statkami, co pociągałoby za sobą ogromne koszty logistyczne, które nie występują w przypadku fizycznych rurociągów między Europą a Rosją. Ta kwestia dotyczy bezpośrednio Niemiec i projektu Nord Stream II, wartego miliardy euro.
Przyczyny zachowania Trumpa są dwojakie. Z jednej strony mamy politykę „America First”, z zamiarem zwiększenia eksportu LNG, chwaląc się przy tym „sukcesami”wobec własnych wyborców. Innym celem słów Trumpa jest podkreślenie, sotto voce, niespójności postaw krajów UE, które pomimo uznawania Rosji za zagrożenie egzystencjalne, są jednak silnie uzależnione od eksportu energii z Rosji.
Aby być sprawiedliwym wobec Trumpa, te same kraje UE – obawiając się Moskwy, ale będąc gotowymi do prowadzenia z nią interesów – nie wydają nawet 2% swojego PKB na obronę, podczas gdy USA zobowiązują się do blisko 4%. Dla Trumpa jest to absurd i nie do zniesienia. Szczyt NATO rozpoczął się mniej więcej od tak wyakcentowanej uwagi, otwarcie przekazanej przez Trumpa przed kamerami Jensowi Stoltenbergowi, Sekretarzowi Generalnemu NATO. Trump miał po swoich bokach Mike’a Pompeo i ambasadora USA w NATO, co miało wydatnie wzmocnić groźny przekaz. Fotografia Trumpa z Merkel też nie wypadła lepiej.
Nie trzeba dodawać, że amerykańskie media wpadają w amok. Nagłówki alarnują: „Trump zdradza sojuszników”; „Koniec NATO” itp. CNN jest w żałobie. Córka Brzezińskiego (tak, tego Brzezińskiego) o mało się nie porzygała wskutek napięcia w programie porannym MSNBC „Morning Joe”.
W rzeczywistości Trump angażuje się w wiele akcji PR. Kiedy występuje przed kamerami, przemawia bezpośrednio do swojej bazy wyborczej, pokazując, że dotrzymuje obietnic, umieszczając swoje hasło „America First”. Szczerze mówiąc, bardziej odpowiednie byłoby głoszenie: „Ameryko, ty k…!”
Aby poprzeć swoje słowa działaniami, Trump narzucił swoim sojusznikom cła i sankcje przeciwko Rosji, a teraz i Iranu, co rodzi ogromne straty dla Europy. Szydzi on publicznie z takich przywódców jak Merkel i Trudeau, a także upokorzył Macrona przed całym światem.
W praktyce, Trump nie dba jednak o to, czy Niemcy kupują LNG ze Stanów Zjednoczonych. Wie bowiem, że jeśli ma to kiedykolwiek wystąpić, to zajmie to 20 lat, biorąc pod uwagę koszt i czas potrzebny na zbudowanie dziesiątek instalacji LNG na wybrzeżu europejskim i amerykańskim.
Szczyt Trumpa z Putinem w Helsinkach mógłby doprowadzić do jeszcze większego dramatu, gdyby Trump chciał poprowadzić media, liberałów, neokonserwatystów i europejskich sojuszników do dalszych sporów i trwałego zatargu z Rosją. Ale to zależy od kwestii na liście kontrolnej, z którą Trump musi się zmierzyć przed wyborami uzupełniającymi w listopadzie, w połowie jego pierwszej kadencji prezydenckiej. Nie wykluczam, że wcześniej zobaczymy Kim Jong-una w Waszyngtonie albo szczyt pomiędzy USA, Izraelem i Palestyną – wszystko, co będzie grało według pożądanej optyki. Problem polega na tym, że byłoby to tylko na pokaz, bez żadnej treści.
Trump koncentruje się teraz głównie na sukcesie w tychże listopadowych wyborach uzupełniających, ale w tym celu musi już wcześniej wyglądać jak zwycięzca. Będzie on też usilnie dążył do tego, by nadal płynęły hojnie strumienie dotacji od izraelskiego lobby i Arabii Saudyjskiej. W ten sposób prawdopodobnie wygra także następne wybory prezydenckie. Zawsze istnieje jednak możliwość, że Bank Rezerwy Federalnej i inne konglomeraty finansowe zdecydują się popełnić harakiri i wysadzić gospodarkę nowym kryzysem finansowym, aby pozbyć się Trumpa. Byłby to zasłużony koniec amerykańskiego imperium.
Europejscy politycy również oczekują z wielką niecierpliwością na wybory w listopadzie, mając nadzieję, że to będzie koniec koszmaru Trumpa. Nadal żyją oni w tym samym świecie marzeń co Hillary Clinton, wierząc, że zwycięstwo demokratów jest wciąż możliwe, a wybór Trumpa był po prostu jakąś anomalią. Nie obudzą się ze swego koszmaru, kiedy zdadzą sobie sprawę, że Trump zwiększył liczbę Republikanów w Izbie i Senacie. Być może w tym momencie, z sankcjami przeciwko Rosji i Iranowi i z ogromnymi stratami ekonomicznymi a także z perspektywą kolejnych sześciu lat z Trumpem, los wyznaczy kogoś w Europie, dla kogo Trump będzie postrzegany jako wygodny katalizator do zerwania więzi z Waszyngtonem i zwrócenia się na wschód w kierunku nowych sojuszy z Chinami i Rosją.
Podsumowując, odczuwamy już pełne skutki prezydentury Trumpa, niszczącej dla neoliberalnego porządku światowego. Jak powiedziałem co najmniej na rok przed jego wyborem, Trump przyspiesza upadek Stanów Zjednoczonych jako gwiazdy przewodniej dla Zachodu, wykonując łabędzią pieśń Waszyngtonu w roli jedynego supermocarstwa.
To nie jest bowiem „America First”, to jest Trump First. Nie ma w tym żadnej strategii ani logiki. Są tylko przyjaźnie, jego osobiste ego i potrzeba pozostania w siodle przez kolejne sześć lat. Tymczasem przygotuj sobie porcję popcornu w oczekiwaniu na szczyt w Helsinkach.