1 lipca Petro Poroszenko złożył najlepsze życzenia państwu, które uznał za „najbardziej szczerego przyjaciela Ukrainy”. Cóż to jest za państwo? Może to najbliższy zachodni sąsiad Ukrainy? Tak mogłoby się wydawać zważywszy, że władze w Warszawie od 1991 roku nieustannie wspierają Ukrainę.
A to poprzez „pożyczki spreadowe” z rezerwy Narodowego Banku Polskiego, a to wyrażając sprzeciw wobec gazociągu jamalskiego, a teraz Nord Stream 2, ponieważ godzą one w interesy Ukrainy, a to żądając na forum UE w interesie Ukrainy nowych sankcji wobec Rosji itd. Nie mówiąc już o utrzymywaniu ekonomicznym Ukrainy przez Polskę – w tym finansowaniu przez polski budżet ukraińskiego systemu emerytalnego – oraz przyjmowaniu w Polsce ogromnej imigracji ukraińskiej, której daje się pracę i mieszkania, zapewnia bezpłatne studia, a nawet bezpłatne przejazdy komunikacją miejską. Tak wygląda polityka III RP wobec Ukrainy. Można ją podsumować znanym sloganem Tadeusza Mazowieckiego o „postawie służebnej”.
Ale to niestety nie Polskę miał na myśli władający Ukrainą oligarcha Poroszenko. „Nie ma na świecie drugiego tak szczerego przyjaciela Ukrainy jak Kanada” – napisał Poroszenko z okazji przypadającego 1 lipca święta narodowego tego państwa. W związku z tym życzył Kanadzie, „w której żyją tacy wspaniali ludzie”, przede wszystkim „szczęścia i rozkwitu” [1].
To zupełnie oczywiste. Kanada przyjęła po drugiej wojnie światowej prawie całą banderowską diasporę – większość zbrodniarzy z OUN, UPA i dywizji Waffen-SS „Galizien”, którzy dzięki wstawiennictwu za nimi u aliantów gen. Władysława Andersa uniknęli wydania w ręce ZSRR. Dzięki wsparciu Kanady wielu z nich mogło robić kariery naukowe historyków i politologów, pisać i rozpowszechniać w języku angielskim publikacje o UPA jako „ruchu wyzwoleńczym” i „armii nieśmiertelnych”, negujące jej kolaborację z III Rzeszą i jej ludobójcze zbrodnie. Banderowski skansen w Kanadzie odegrał kluczową rolę w przeszczepieniu dżumy nacjonalizmu Doncowa i Bandery na niepodległą Ukrainę po 1991 roku i sprowadzeniu tego kraju na polityczne manowce w wyniku przewrotów z 2004 i 2014 roku.
Pielęgnująca na swojej ziemi banderowskie chwasty Kanada jako pierwsza wprowadziła w 2014 roku antyrosyjskie sankcje, ubiegając tym krokiem USA i UE. Jako pierwsza rozpoczęła też dostawy broni na pomajdanową Ukrainę. Z ukraińskiej diaspory – liczącej tam 1,3 mln osób – rekrutowali się także liczni ochotnicy do banderowskich bojówek na Majdanie i paramilitarnych formacji pacyfikujących Donbas. Z kolei ukraińska ambasada w Kanadzie zamieszczała w Internecie mapy, na których południowo-wschodnie tereny Polski były zaznaczone jako ziemie ukraińskie. Oczywiście bez reakcji ze strony władz kanadyjskich.
Wdzięczność oligarchy Poroszenki wobec Kanady jest więc całkowicie zrozumiała. Ostentacyjna manifestacja tej wdzięczności ze strony Poroszenki pokazuje, że pamajdanowa Ukraina ma na świecie większych i możniejszych przyjaciół niż Polska i dlatego na polskiej przyjaźni nie musi jej zależeć. I nie zależy.
Oligarcha Poroszenko bynajmniej nie zapomniał w tych dniach także o Polsce. 75. rocznica banderowskiego ludobójstwa na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej oraz zapowiedziane w Warszawie podniosłe społeczne obchody tej rocznicy skłoniły reżim w Kijowie do działania. Rząd Ukrainy zapowiedział zorganizowanie 6 lipca uroczystości, która ma być przeciwwagą dla uroczystości wołyńskich w Warszawie. Wicepremier Ukrainy Pawło Rozenko oraz szef Ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej Wołodymyr Wiatrowycz wybierają się 6 lipca do miejscowości Rudka Kozińska na Wołyniu, by uczcić rzekome wymordowanie w tej wsi 17 Ukraińców przez „300 uzbrojonych ludzi, przeważnie Polaków” 9 lipca 1943 roku. Ukraina będzie więc czcić na wołyńskiej ziemi w rocznicę ludobójstwa banderowskiego na narodzie polskim rzekomy mord polski na 17 Ukraińcach. Na tak bezczelną ukraińską prowokację w przededniu rocznicy Krwawej Niedzieli, prowokację w typowo banderowskim stylu, ze strony władz w Warszawie nie ma tradycyjnie żadnej reakcji [2].
To na władzach w Warszawie – nie tylko zresztą na władzach, ale też na opozycji, na całej „klasie politycznej” – spoczywa obowiązek ultymatywnego żądania od Ukrainy zaprzestania negacji ludobójstwa OUN-UPA na Polakach i gloryfikacji jego sprawców. Dopóki Ukraina nie zmieni swojej polityki historycznej, powinna być ze strony polskiej izolowana na arenie międzynarodowej. Państwo nazywające się Rzeczpospolitą Polską ma moralny obowiązek ze względu na co najmniej 130 tys. Polaków wymordowanych w latach 1943-1944 przez banderowców na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej, którym pomajdanowa Ukraina odmawia do tej pory chrześcijańskiego pochówku i upamiętnienia, domagać się na arenie międzynarodowej politycznego i gospodarczego bojkotu reżimu w Kijowie.
Państwo nazywające się Rzeczpospolitą Polską ma także moralny obowiązek ostrzegać społeczność międzynarodową przed demonami przeszłości, które doszły do głosu na Ukrainie po 2004 i 2014 roku. A co robi to państwo? Kogo wspierają, kogo reprezentują i komu służą jego elity? Tak rządowe, jak i opozycyjne?
Polityka polska ponosi ogromną odpowiedzialność za – trzeba to nazwać po imieniu – nazyfikację Ukrainy, jaka ma miejsce od przewrotu kijowskiego w 2014 roku. Oczywiście osoby takie jak Jerzy Targalski czy Przemysław Żurawski vel Grajewski stanowczo zaprzeczają takiemu nazwaniu rzeczy po imieniu, a każdego kto tak nazywa rzecz po imieniu mianują od razu „agentem Rosji”. To jednak w niczym nie zmienia stanu rzeczy. A stan rzeczy jest taki, że Ukraina brunatnieje.
Przykładów tego jak demony przeszłości, wyciągnięte z trumien w 2004 i 2014 roku, hulają sobie po Ukrainie można podać wiele. Odwołam się do najnowszych przykładów ze Lwowa.
W marcu tego roku departament oświaty i nauki Lwowskiej Obwodowej Państwowej Administracji (a więc centralnej administracji rządowej, nie lokalnego samorządu) zorganizował konkurs plastyczny dla młodzieży na temat „Ukraińscy ochotnicy w szeregach dywizji Galicja 1943-1945”. Oczywiście chodzi – czego w nazwie konkursu kłamliwie nie podano – o ukraińską dywizję Waffen-SS „Galizien” („Hałyczyna”), odpowiedzialną za zbrodnie na ludności polskiej oraz udział w tłumieniu Słowackiego Powstania Narodowego (1944) i walki z partyzantką jugosłowiańską. Uczeń lub student, który zdobył pierwsze miejsce w tym konkursie mógł wygrać trzy tysiące hrywien. Dla pozostałych przewidziano nagrody po dwa tysiące i tysiąc hrywien, dyplomy, książki i koszulki.
Wręczenie nagród odbyło się 28 kwietnia podczas dorocznego marszu nacjonalistów i neonazistów ukraińskich we Lwowie ku czci rocznicy – w tym roku 75-tej – powstania dywizji Waffen-SS „Galizien”. Dotychczas obchody tej rocznicy organizowały różne formacje postbanderowskie, neobanderowska partia „Swoboda” i zdominowany przez nią samorząd Lwowa. W tym roku po raz pierwszy w obchody rocznicy powstania galicyjskiej dywizji SS włączyły się władze państwowe Ukrainy, które ambasador Jan Piekło, polski rząd i polskie media mainstreamowe bronią do upadłego przed oskarżeniami o związki z nacjonalizmem ukraińskim, a co dopiero z nazizmem.
Z inicjatywy Lwowskiej Obwodowej Państwowej Administracji – czyli administracji podległej „demokratycznemu” rządowi Wołodymyra Hrojsmana – zorganizowano w tym roku wystawę ku czci dywizji Waffen-SS „Galizien”. „Ponad 80 tysięcy ochotników z Zachodniej Ukrainy zgłosiło się do naboru do dywizji, która w perspektywie miała stać się główną armią niezależnej Ukrainy” – napisała w anonsie owej wystawy ukraińska administracja państwowa we Lwowie3. Miała stać się nazistowską armią nazistowskiej Ukrainy u boku Niemiec hitlerowskich – taka jest prawda historyczna.
Na wystawie tej, otwartej z wielką pompą w samym centrum Lwowa, zaprezentowano umundurowanie i uzbrojenie dywizji Waffen-SS „Galizien” oraz przedstawiono jej kłamliwie spreparowaną historią. Nie było oczywiście ani słowa o zbrodniach ukraińskich esesmanów. Partnerami administracji państwowej we Lwowie w uczczeniu 75. rocznicy powstania dywizji Waffen-SS „Galizien” były Korpus Narodowy – neobanderowska, a właściwie neonazistowska partia polityczna utworzona przez weteranów pułku ochotniczego „Azow” (tego, który używa jako emblematu „wilczego haka” dywizji Waffen-SS „Das Reich”) – oraz neobanderowski batalion „Ajdar”, który swego czasu spotkał się z wielką sympatią ze strony „Gazety Polskiej” oraz posłanki PiS Małgorzaty Gosiewskiej [4]. Warto przypomnieć, że brytyjski dziennik „Guardian” już trzy lata temu potwierdził, że batalion „Ajdar” odwoływał się do symboliki nazistowskiej – m.in. używając emblematu 36. Dywizji Grenadierów Waffen-SS „Dirlewanger” [5].
Setki ludzi paradowały 28 kwietnia 2018 roku po ulicach Lwowa w mundurach SS – formacji uznanej przez Trybunał Norymberski za zbrodniczą, której wychwalanie jest karane w wielu krajach świata. Tego w Warszawie, Waszyngtonie, Brukseli, Londynie, Berlinie i Paryżu nikt nie widzi? Czy jest do pomyślenia, żeby np. władze państwowe Niemiec zorganizowały obchody rocznicy powstania jakiejś dywizji SS, żeby uczciły ją konkursem plastycznym dla młodzieży i wystawą plenerową oraz marszem ludzi w mundurach SS w centrum jakiegoś dużego niemieckiego miasta? Jaka wtedy byłaby reakcja świata? W wypadku Ukrainy takiej reakcji niema. Dlaczego? Dlatego, że Ukraina dostała koncesję na rehabilitację nazizmu? Jeśli tak, to od kogo ją dostała? Od USA, czy także od RFN? No i po co ją dostała? Jaki jest cel perspektywiczny instalowania neonazistowskiego skansenu na Ukrainie przy dyskretnym milczeniu Zachodu?
Nikt nie zastanawia się też, zwłaszcza w Warszawie, jaki wpływ na wychowanie, osobowość i świadomość ukraińskiej młodzieży będzie miało formowanie jej charakterów na tego typu treściach? Przecież tak zindoktrynowana młodzież ukraińska – wychowana na kłamstwie historycznym, negacji i trywializacji zbrodni oraz ideologii nienawiści opakowanej w papierek „patriotyzmu”– masowo przyjeżdża do Polski. Nikt nie zastanawia się do czego ta młodzież może zostać użyta, na Ukrainie lub gdziekolwiek indziej? Przecież to jest doskonały materiał dla wszelkich organizacji terrorystycznych i ruchów ekstremistycznych.
Jak wygląda wychowanie współczesnej młodzieży ukraińskiej, pokazała afera Marjany Batiuk. Pani Marjana Batiuk ma tylko 28 lat, ale do niedawna była nauczycielką historii i wicedyrektorką szkoły miejskiej nr 100 we Lwowie. Taki awans zawdzięczała w tak młodym wieku niewątpliwie przynależności do neobanderowskiej partii „Swoboda”, z której ramienia zasiada w Radzie Miasta Lwowa. Jako radna lwowskiego samorządu pani Batiuk zasłynęła dotychczas inicjatywą w sprawie wywieszania flagi OUN-UPA na równi z flagą państwową, projektem uchwały w sprawie zakazu śpiewania piosenek po rosyjsku, czy przyozdobieniem mównicy w lwowskim ratuszu wraz z innymi radnymi „Swobody” flagą banderowską. 20 kwietnia br. – w 129. rocznicę urodzin Adolfa Hitlera – pani Batiuk zamieściła na swoim koncie na Facebooku zdjęcie wodza III Rzeszy z podpisem: „Wielki człowiek, jakby nie patrzeć…”. Dołączyła do tego symbol serca i dwa cytaty z „Mein Kampf” [6].
Jej wpis na Facebooku został bardzo szybko rozpowszechniony przez internautów na całym świecie i wywołał międzynarodowy skandal. To spowodowało, że mer Lwowa Andrij Sadowy zwolnił po kilku dniach panią Marjanę Batiuk z pracy. „Nie dopuścimy do tego, by we lwowskich szkołach pracowali ludzie, którzy chwalą tych, którzy zabili miliony Ukraińców” – ogłosił publicznie mer Lwowa i zarazem przywódca „umiarkowanie nacjonalistycznej” partii „Samopomoc” [7].
Oczywiście pan Andrij Sadowy wykazał się wielką obłudą, ponieważ pani Marjana Batiuk zamieszczała tego typu treści na Facebooku od wielu lat. Internauci udostępnili screeny innych wpisów na tym portalu społecznościowym, w których radna „Swobody” wyrażała się pozytywnie o III Rzeszy lub wyciągała rękę w hitlerowskim pozdrowieniu. Jakoś nie budziło to wtedy sprzeciwu pana mera Sadowego ani władz szkolnych we Lwowie. Nie było też ich sprzeciwu jak Batiuk pochwalała na Facebooku neonazistowską symbolikę pułku „Azow” i Korpusu Narodowego, ani jak chwaliła się, że jej uczniowie bawili się w akcję rekrutacyjną do dywizji Waffen-SS „Galizien”, ani jak zamieściła swoją fotografię z podpisem: „Jestem banderowcem, czym się szczycę”. To wszystko było w porządku, dopóki nie wybuchła afera międzynarodowa z powodu jej wpisu z okazji rocznicy urodzin Hitlera.
Ale przecież dwa dni wcześniej – 18 kwietnia – pani Batiuk oficjalnie uczestniczyła razem ze swoimi uczniami w prezentacji umundurowania i broni dywizji Waffen-SS „Galizien” na wspomnianej wystawie plenerowej, którą zorganizowała lwowska administracja państwowa. W otwarciu tej wystawy uczestniczył także pan mer Andrij Sadowy. Może zatem siebie powinien zwolnić on w pierwszej kolejności. O tym, jakie panują nastroje wśród Ukraińców we Lwowie najlepiej świadczy fakt, że 27 kwietnia w obronie Marjany Batiuk „spontanicznie” demonstrowało w tym mieście około 200 osób – jej uczniów, rodziców tych uczniów i działaczy neobanderowskiej „Swobody” [8].
Zachowało się w Internecie zdjęcie z wizyty Marjany Batiuk i jej uczniów na wystawie plenerowej ku czci dywizji Waffen-SS „Galizien”. Widzimy na nim pięciu chłopców w wieku 10-14 lat, którzy pozują z niemiecką bronią z okresu drugiej wojny światowej. Za nimi stoi ich koleżanka oraz czterech mężczyzn w mundurach esesmańskich. Obok uśmiecha się młoda kobieta o ciemnoblond włosach, w czerwonej kurtce i dżinsach. To Marjana Batiuk. Na innym zdjęciu z jej konta na Facebooku widzimy czterech jej uczniów, którzy mają chyba niewiele ponad 10 lat, stojących z wykonanymi przez siebie emblematami dywizji Waffen-SS „Galizien” oraz z rękami wyciągniętymi w hitlerowskim pozdrowieniu. Tak Marjana Batiuk uczyła ich historii. Tak się na Ukrainie – państwie stowarzyszonym z Unią Europejską – uczy młodzież historii.
Musi się tutaj zrodzić pytanie o to kim będą w przyszłości uczniowie Marjany Batiuk. Co wyrośnie z tych dzieci zatrutych kultem kolaboracyjnej, hitlerowskiej i zbrodniczej formacji, wychowanych na kłamstwie oraz relatywizacji dobra i zła? Do czego ci chłopcy zostaną użyci, gdy jako dorośli otrzymają broń do ręki od epigonów Stepana Bandery i Romana Szuchewycza?
Tych pytań nikt sobie w Warszawie nie stawia, bo w Warszawie miarodajne są tylko pytania stawiane przez ambasadę USA. Przypadek pani Batjuk nie jest odosobniony i nie dotyczy tylko sytemu edukacji na Ukrainie. W połowie maja tego roku wyszło na jaw, że konsul Ukrainy w Hamburgu Wasyl Maruszczyneć od lat zamieszczał na swoim profilu na Facebooku skrajnie szowinistyczne treści wobec Polaków, Żydów, Węgrów, Romów i innych narodowości. Zapowiadał wyzwolenie siłą ziem ukraińskich aż „do Warty. Albo nawet do Odry-Nysy!”.
Twierdził, że Aryjczycy to „najbardziej starodawna nazwa dawnych Ukraińców, która jest nam znana. Pierwsi oracze świata. Udomowili konia, wynaleźli koło i pług. Pierwsi na świecie uprawiali żyto, pszenicę i proso. Swoje umiejętności uprawy roli i rzemiosła zanieśli do Chin, Indii, Mezopotamii, Palestyny, Egiptu, Północnych Włoch, na Bałkany, do Zachodniej Europy i Skandynawii” (to jest parafraza tekstu z „Mein Kampf” Hitlera, jakby ktoś nie wiedział). Maruszczyneć zamieścił też mapę przyszłego aryjskiego imperium ukraińskiego, które będzie graniczyć z Niemcami po podziale ziem polskich. „Niech żyje teutońsko-aryjska (dzisiaj niemiecko-ukraińska) przyjaźń!” – podpisał tę mapę Maruszczyneć [9].
To nie jest kolejny odosobniony przypadek. To jest oblicze ideowo-polityczne ludzi, którzy doszli do władzy na Ukrainie w wyniku brutalnego przewrotu z 2014 roku, wspieranego przez USA i Zachód. Tak wyglądają ludzie, którzy stoją za plecami Poroszenki i Hrojsmana. To są partnerzy polityczni i antyrosyjscy sojusznicy polskiej „klasy politycznej”. Zarówno tej jej części, której patronuje „Gazeta Polska”, jak i tej, której patronuje „Gazeta Wyborcza”. Ideowo-politycznego oblicza tych partnerów nie da się ukryć, choćby nie wiem jak głośno polska „klasa polityczna” wyzywała od „agentów Rosji” każdego kto to upiorne oblicze jej ukraińskich partnerów odsłoni.
Rodzi się pytanie, czy polska „klasa polityczna” rzeczywiście nie rozumie, że jej ukraińscy partnerzy nie zamierzają budować razem z nią żadnego „Trójmorza” ani czegokolwiek innego. To nie był, nie jest i nigdy nie będzie ich cel polityczny.
Pisałem już kiedyś, że z nacjonalizmem ukraińskim w wersji banderowskiej, czyli nazistowskiej, żartów nie ma. Dlatego rodzi się też pytanie o to, kto zdenazyfikuje Ukrainę. Na pewno nie zrobią tego Stany Zjednoczone Ameryki, które nigdy nie troszczyły się, nie troszczą i nie będą się troszczyć o wielowymiarowe skutki swojej polityki destabilizacji kolejnych państw i obszarów geopolitycznych.
Kto zdenazyfikuje Ukrainę i ile ofiar będzie to kosztować, w tym też ofiar polskich?