Za to co spotkało kraje Południa Europy w związku z kryzysem migracyjnym, należała im się pomoc ze strony budżetu Unii Europejskiej, szczególnie, że zabrakło solidarności ze strony krajów Wschodu, w tym Polski, która dotąd uchodziła za symbol solidarności – mówi europoseł Janusz Lewandowski.
Maciej Sandecki: Zamieścił Pan na facebooku infografikę pokazującą, że strata budżetowa Polski może być większa niż podają media – nie 20, ale nawet 28 miliardów euro w stosunku do poprzedniego budżetu UE. Z czego to wynika?
Janusz Lewandowski, w latach 2010-2014 komisarz UE ds. budżetu, obecnie europoseł PO: – Z tego, że w tej chwili możemy porównywać tylko wyjściowe propozycje. Komisja Europejska położyła na stół swoją propozycję. Pokazałem, że to dużo mniejsza propozycja niż media podają, bo porównałem swoją propozycję dla Polski z 2011 roku, z tą którą mamy teraz. Wtedy ta propozycja wynosiła 92,4 miliardy euro, a dzisiaj wynosi 64,4 mld euro. Suma sumarum, po dwóch latach negocjacji i drastycznemu obniżeniu całości budżetu UE, Polska koperta wtedy wzrosła w stosunku do tych cięć i zatrzymała się na poziomie 83,9 miliarda euro. Wyniku negocjacji nowego budżetu nie znamy, ale pokazałem rozpiętość tych propozycji wyjściowych, bo to można porównać.
Widzimy w tym budżecie duże cięcia środków dla krajów Europy Środkowo-Wschodniej, a zwiększenie dla krajów Europy Południowej. Czy ten budżet może się jeszcze przesunąć w jedną lub w drugą stronę?
– Są kraje które domagają się zmniejszenia budżetu Unii Europejskiej jako całości, to m.in. Holandia, Dania, Szwecja, Finlandia i Austria. Ale nie wyobrażam sobie żeby utrzymało się tak bardzo duże zróżnicowanie budżetów krajów Południa i Wschodu Europy. Myślę, że ta luka nie powinna być ostatecznie tak rażąca, bo nikt tak rażących cięć się nie spodziewał. A wynikają one z nowej metodologii obliczania budżetów poszczególnych krajów.
Co się zmieniło w tej metodologii odkąd pan kształtował budżet europejski?
– Doszły nowe wskaźniki, jak na przykład „liczba zintegrowanych imigrantów”. To wskaźnik, który premiuje kraje Południa, które zmagają się z wyzwaniem migracyjnym, a nie premiuje Polski, która nie przyjmuje w ogóle migrantów. Inny nowy wskaźnik – „poziom wykształcenia” – premiuje Rumunię i Bułgarię, a z kolei wskaźnik „stopy bezrobocia młodzieżowego” – Grecję czy Hiszpanię.
Widzimy więc wyraźnie, że na taki kształt budżetu miał wpływ problem migracyjny na południu Europy, a co za tym idzie rosnące w Europie nastroje nacjonalistyczne, populistyczne.
– Budżet musiał odpowiedzieć na nowe wyzwania, które zdarzyły się w Grecji, Włoszech, Hiszpanii, na Cyprze czy Malcie. Za to co te kraje spotkało taka pomoc ze strony Unii Europejskiej im się po prostu należała, szczególnie, że zabrakło solidarności ze strony krajów Wschodu, w tym Polski, która uchodziła za symbol solidarności. Dzisiaj Polska z perspektywy Południa Europy jest najbardziej egoistycznym krajem w Unii i w związku z tym ma niską zdolność koalicyjną. W przyszłości bardzo trudno będzie nam pozyskać sojuszników w tak szerokim wymiarze, jak mieliśmy wcześniej. Polska traktowana jest dzisiaj jako kraj, który na własne życzenie wyłamuje się z solidarności europejskiej. Rząd PiS ma z tego powodu pewne korzyści polityczne w kraju, ale w tym budżecie ujawnił się koszt europejski.
Przedstawiciele PiS mówią, że ten budżet to zemsta Zachodu na krajach Wschodu za to, że „prowadzą samodzielną politykę” i zapowiadają jego weto.
– Na pewno czynnik polityczny jest zawarty w tym budżecie. Nazywam ten budżet budżetem solidarności z krajami Południa, a nie krajami Wschodu, tak jak dotychczas miało to miejsce. W budżecie ujęto też słynny czynnik praworządności, który odbija się negatywnie na Polsce oraz Węgrzech, które łamią zasady klubu europejskiego, a rykoszetem uderzył także w kraje bałtyckie. To wszystko wpłynęło na zmianę liczenia budżetu i przesunięcia pieniędzy w stronę Południa.
Jak ujęto w budżecie ten czynnik praworządności, przeciwko któremu protestuje rząd PiS?
– Zostało to skonstruowane tak, że nawet gdy Unia zdecyduje się np. Polsce zamrozić wypłatę środków unijnych ze względu na łamanie praworządności, to nie ucierpią na tym beneficjenci projektów. Wtedy rząd narodowy zostanie zmuszony do wypłacenia tych zamrożonych środków beneficjentom, a jeśli nie będzie tego robił to stanie przed Trybunałem w Strasburgu. Na wniosek Parlamentu Europejskiego uznano bowiem, że beneficjenci projektów nie ponoszą winy za to, że ich rząd łamie zasady praworządności.
Czy widzi pan zagrożenie, że cała kwota środków dla Polski – te 64,4 mld euro – zostanie zamrożona?
– To jest wykluczone. Będzie rządziła zasada proporcjonalności. Myślę, że jakiś procent środków, niektóre fundusze mogą zostać Polsce zamrożone, ale całość byłaby nieprawdopodobnym przypadkiem.
Co polski rząd musiałby zrobić, żeby do tego nie dopuścić?
– Przydałby się odwrót od tzw. reform sądownictwa czyli przywrócenie prawdziwego Trybunału Konstytucyjnego, Sądu Najwyższego, KRS etc. Poważne kroki, a nie kosmetyka, którą do tej pory uprawia premier Morawiecki. Komisja Europejska nie dała się nabrać na takie pozorowane zabiegi. Ocena tego co stało w Polsce jest w Unii bardzo krytyczna i ofensywa wdzięków i uśmiechów nic tu nie pomoże. Polska była liderem nowych krajów UE, a dzisiaj budzi niechęć i niemal codzienną krytykę za konfliktowy styl uprawiania polityki rządu PiS.
Na jakiej kwocie Polska zakończy negocjacje – wyższej niż 64,4 mld euro czy niższej?
– Kalendarz negocjacji jest bardzo ambitny, mają się one zakończyć za dziewięć miesięcy, a gdy ja negocjowałem budżet trwały one dwa lata. Te różnice między Wschodem i Południem nie ułatwiają szybkich negocjacji, ale sytuacja jest inna bo nie ma Wielkiej Brytanii, która często przedłużała negocjacje. Myślę, że ostateczna kwota dla Polski będzie trochę wyższa, bo w negocjacjach jest tak, że ci co najbardziej tracą muszą zostać zaspokojeni. Łatwiej to jednak pewnie przyjdzie Słowakom czy krajom Bałtyckim, niż Polsce, bo ona jest w tej chwili izolowana i panuje przekonanie, że można z nią bardziej przegrać niż wygrać.
WYBORCZA.PL