Ułatwienia w dostępie do broni w USA. Choroba psychiczna już nie będzie przeszkodą

Republikańska Izba Reprezentantów uchyliła dekret o zakazie sprzedaży broni palnej osobom chorym psychicznie.

Za czasów Obamy do bazy danych, którą muszą sprawdzać przed transakcją sprzedawcy broni, FBI włączyło nazwiska 75 tys. osób figurujących w kartotece Social Security jako ubezwłasnowolnione z powodu stwierdzonej przez lekarzy niepoczytalności. Teraz to się zmieni.

 Lobby strzeleckie

Ograniczeniom sprzeciwiało się jedno z trzech najpotężniejszych amerykańskich lobby – Narodowe Stowarzyszenie Strzeleckie (NRA). Po zabójstwach prezydenta Johna F. Kennedy’ego, jego brata Roberta i Martina Luthera Kinga, Kongres w 1968 roku zdołał przyjąć ustawę zwaną GCA. Wprowadziła ona licencje na handel bronią i utrudniła przewożenie jej przez granice stanów zwykłym obywatelom.

Wtedy w NRA do głosu doszli radykalni działacze pod wodzą Harlona Cartera – skazanego w wieku 17 lat za morderstwo 15-letniego Ramona Casiano, a następnie uniewinnionego z powodu proceduralnej omyłki sądu. Bractwo kurkowe przekształciło się w grupę politycznego nacisku. Strasząc właścicieli broni perspektywą jej utraty i rozsiewając spiskowe teorie na temat rządu federalnego, NRA urosło w potęgę, a naturalnym sojusznikiem stowarzyszenia stała się Partia Republikańska.

Według Law Center to Prevent Gun Violence, magazynki o dużej pojemności kupuje ponad połowa sprawców masakr.

W roku 1994 prezydent Clinton przeforsował ustawę o zakazie sprzedaży karabinów automatycznych typu wojskowego, i w rezultacie wielu kongresmenów, którzy mu pomogli, nie wróciło na Kapitol, bo wyborcy uznali ich za zdrajców. Zakaz wygasł 13 lat temu, Barack Obama w czasie pierwszej kampanii obiecywał, że wprowadzi go ponownie, lecz poświęcił się reformowaniu opieki medycznej. Poza tym demokraci woleli, by nie stawiał ich pod murem tuż przed ryzykownymi wyborami środka kadencji. Bali się, że w wyniku przyjęcia ograniczeń stracą większość w Izbie Reprezentantów, którą zresztą i tak stracili.

Magazynek na 100 nabojów

Bezwład układu politycznego uniemożliwia przegłosowanie nawet najbardziej zdroworozsądkowych obostrzeń, jak choćby zakaz reklamowania broni, ujednolicenie przepisów o pozwoleniach na noszenie pistoletu czy rewolweru w miejscach publicznych, czy wycofanie z rynku magazynków bębnowych na sto nabojów. Taki właśnie magazynek (plus pistolet Glock 22, karabin Smith & Wesson M&P15 – odpowiednik wojskowego M16, śrutówkę Remington 870 Express Tactical i 6350 tys. sztuk amunicji) kupił bez problemu 24-letni student James Holmes. 20 lipca 2012 roku wszedł do kina w miasteczku Aurora (Kolorado) na premierę nowego „Batmana”, zabił 12 osób a ponad 70 ranił.

Według Law Center to Prevent Gun Violence, magazynki o dużej pojemności kupuje ponad połowa sprawców masakr. Używali ich zabójcy z liceum Columbine – Eric Harris i Dylan Klebold, Adam Lanza, który zabił 20 dzieci i 6 dorosłych w Newtown, major Nidal Malik Hasan odpowiedzialny za śmierć 13 osób w Fort Hood. Harris, Klebold, Holmes i Lanza, podobnie jak większość Amerykanów winnych masowych rzezi, leczyli się u psychiatrów, a jednak bez problemu zdobyli broń.

W 2007 roku, gdy 23-letni Seung-Hui Cho zastrzelił 32 osoby na Politechnice Wirginii, Kongres zmusił stany do rejestrowania osób leczonych psychiatrycznie w federalnej kartotece, na podstawie której sprzedawcy broni sprawdzają przeszłość nabywcy. Ale lobbyści szybko rozmyli te przepisy.

Broń- kto tu jest chory?

W myśl nowej definicji, chory psychicznie to wyłącznie osoba przymusowo zamknięta w szpitalu lub uznana za niepoczytalną przez sąd. Kupna broni nie wolno utrudniać nawet tym pacjentom, których uważają za niebezpiecznych ich lekarze. Początkowo ludzie, u których zdiagnozowano chorobę zgodnie z ustawą, mieli dożywotni zakaz posiadania broni. Teraz, po wyjściu ze szpitala mogą wnioskować o zniesienie restrykcji. Pojawia się pytanie czy przypadkiem badań psychiatrycznych nie powinni przechodzić kandydaci do władz NRA?

Procedury sprzedaży broni to też kpina

Sklepikarz żąda od klienta dokumentu tożsamości oraz wypełnienia deklaracji, że kupuje on broń na własny użytek i nie jest przestępcą, narkomanem ani zbiegłym więźniem. Informacje te weryfikowane są na stronie internetowej FBI i po upływie terminu określonego prawem lokalnym (parę minut do 2 tygodni) sprzedawca finalizuje transakcję. Tyle, że fałszywe prawo jazdy można kupić za 50 dolarów, a w interesie handlarza nie leży sprawdzanie czy jest prawdziwe. Co więcej połowa broni zmienia właścicieli w wyniku sprzedaży prywatnych, przy których sprzedający nie musi weryfikować karalności i zdrowia psychicznego nabywcy.

Barack Obama miał rację mówiąc, że wyborcy, którzy popierają zaostrzenie przepisów, winni pod tym właśnie kątem oceniać kandydatów. Większość zwykłych Amerykanów z obu stron barykady opowiada się przecież za utrudnieniem dostępu do broni. Jednak w praktyce polityczne podziały są zbyt ostre, by niszowa kwestia przesądzała o wyborczych decyzjach.

Republikanin nie wybierze demokraty obiecującego ukrócić anarchię na rynku śmiercionośnych narzędzi. Wariaci zatem nadal kupować będą karabiny z magazynkami większymi niż używane przez żołnierzy, media pokazywać będą kolejne pogrzeby, a politycy z kamienną twarzą przeczyć niezbitym dowodom na zależność między ilością broni w rękach obywateli i liczbą morderstw.

NEWSWEEK.PL

Więcej postów