Kochali się, pragnęli się pobrać, lecz na ich drodze stanęła śmierć. Umarli, trzymając się za ręce, w volkswagenie busie, w którym spędzali upojną noc na parkingu w samym sercu Siedlec (woj. mazowieckie). Marcina G. i jego ukraińską ukochaną zabił gaz, którym ogrzewali wnętrze dostawczaka.
Stojący na parkingu przy ul. Kochanowskiego samochód zauważył kolega Marcina, który dzień wcześniej zgłosił na policji jego zaginięcie. Gdy spostrzegł charakterystycznego białego busa z zamalowanymi szybami, od razu się domyślił, że jego kumpel jest w środku. Często nocował w aucie, zamiast wracać po nocy do Warszawy. I faktycznie – kiedy zajrzał przez szoferkę do środka, od razu dostrzegł Marcina, a obok niego jego ukraińską dziewczynę Natalię. Pukał w szybę, by ich obudzić, ale nie reagowali. Pomyślał, że stało się coś złego. Wezwał policję i straż pożarną.
Kiedy strażacy wybili szybę, by dostać się do środka, z wnętrza buchnął odór gazu. Już nie było wątpliwości, że kochankowie nie żyją. Po chwili ich sztywne, ostygłe ciała wydobyto z dostawczaka i przewieziono do prosektorium.
Marcin i Natalia poznali się kilka miesięcy wcześniej w siedleckiej dyskotece. Ona przyjechała do Polski w poszukiwaniu pracy, by zarobione pieniądze wysyłać najbliższym na Ukrainie. Zatrudniła się w pieczarkarni, zamieszkała na stancji. On odwiedzał ją w każdy weekend. Zabierał ukochaną do auta i jechali gdzie oczy poniosą.
W volkswagenie Marcina było wszystko, co potrzebne do nocowania nawet w zimie. Miał koce, materace, trzy butle turystyczne i gazowy piecyk. Tragicznej nocy prawdopodobnie rozszczelniła się instalacja grzewcza. Śmierć zastała ich we śnie.
– Sprawdzamy, czy ta hipoteza jest prawdziwa. Ustalamy też, kiedy umarli i czy byli trzeźwi – mówi podinsp. Jerzy Długosz z KMP w Siedlcach.
SE.PL