Fronda.pl: Minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski powiedział, że członkostwo w UE i NATO nie jest celem samym w sobie, ale narzędziem. Polscy politycy pamiętali o tym przez ostatnie lata?
Ryszard Czarnecki, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego: To ważne, choć oczywiste stwierdzenie. Myślę, że przekleństwem polskiej polityki zagranicznej w ostatnim ćwierćwieczu było to, że wielu polityków odpowiedzialnych za naszą sytuację międzynarodową uważało, że członkostwo w UE jest celem samym sobie, a nie tylko środkiem do celu. Celem powinna być i dla nas jest silna Polska, a UE i NATO są tylko instrumentami pomagającymi nam osiągać ów cel. Myślę, że wiele błędów, za które teraz płacimy jest konsekwencją tego, że mylono środek z celem i odbija się to czkawką na polskiej polityce zagranicznej do tej pory. My jako ekipa Prawa i Sprawiedliwości odrabiamy straty spowodowane przez tych, którzy uważali, że należy wejść do UE i NATO, a potem spocząć na laurach. To oczywiście błąd.
Minister Waszczykowski powiedział również, że celem naszych działań jest upodmiotowienie Polski. Czy to upodmiotowienie właśnie dokonuje się na naszych oczach?
To upodmiotowienie zaczyna się dokonywać właśnie teraz, ale pamiętajmy, że to jest proces, a nie moment, czy konkretna data. To szereg działań jakie zostały podjęte i muszą być kontynuowane. Polska do tej pory była częstokroć posłusznym „Yes Manem”, który z definicji zgadza się na każde sugestie w każdym temacie, które idą z Brukseli, Berlina, czy innych stolic. Jednym słowem, Polska była opanowana przez formację polityczną, którą określę mianem formacji świętego spokoju. Postawa ta polega na tym, by zgadzać się na wszystko i osiągnąć święty spokój. Prawdę mówiąc, przypomina mi to nieco myślenie z czasów końca I Rzeczypospolitej, kiedy to, że Polska nie miała armii, było odbierane jako dobra wiadomość, ponieważ nasi sąsiedzi mieli uznać, że nie byliśmy dla nich zagrożeniem i dlatego mieli nas nie atakować. To szaleńcze i chorobliwe podejście do tematu z końca I Rzeczypospolitej znalazło w ostatnich latach swoich spadkobierców. Dla nich szósty co do wielkości kraj UE nie był samodzielnym playmakerem, samodzielnym graczem, a tylko membraną, dla decyzji, które zapadały gdzie indziej. Sprowadzono nas do roli kserokopiarki, która kseruje dokumenty powstałe gdzie indziej.
Według ministra Waszczykowskiego, dzięki temu, że Polska uzyskuje wpływy w UE i NATO udaje nam się współdecydować w tym jak kształtuje się polityka wschodnia. Witold Waszczykowski ma rację?
Na pewno znaczymy więcej niż wtedy, kiedy rzekomo tak ważną rolę odgrywała współpraca w ramach Trójkąta Weimarskiego z Berlinem i Paryżem. Właśnie w tym czasie, gdy przyszło do rozmów na temat Ukrainy z Moskwą i Kijowem, Berlin i Paryż do stołu nas nie zaprosili. To pokazuje zakłamanie propagandy rządów Tuska, a potem Kopacz, że znaczyliśmy coś na arenie międzynarodowej. Znaczyliśmy tyle, że nie zaproszono nas do rozmów w sprawie dla nas strategicznej, mimo, że sąsiadujemy z krajem, na terenie którego toczy się wojna i z którego Europę mogą zalać miliony uchodźców. Teraz sprawy wyglądają inaczej i w moim przekonaniu jesteśmy na dobrej drodze, aby odgrywać rolę adekwatną do sytuacji, w której Polska ma drugą co do wielkości granicę wschodnią Unii Europejskiej obok Finlandii. To jest nasze zadanie i na pewno znaczymy więcej niż znaczyliśmy. Nie oznacza to oczywiście, że w Europie będą spełniać nam koncert życzeń. Nasze wpływy w polityce wschodniej to jest to, co sobie wywalczymy w toku bardzo trudnego boju, w którym również poza polską dyplomacją będzie odgrywać rolę to na ile poradzimy sobie z wyzwaniami gospodarczymi i na ile sytuacja wewnętrzna Polski będzie stabilna.
Dziękujemy za rozmowę.