Gdyby u nas tak robiono wybory jak w USA, Duda by nie wygrał…

Dlaczego wyniki wyborów w USA budzą takie kontrowersje. W środę będzie wiadomo , kto wygrał wybory w USA 2016. 45. prezydentem USA zostanie Demokratka Hillary Clinton lub Republikanin Donald Trump. Najpotężniejszy człowiek świata będzie wyłoniony za pomocą systemu, który ma ponad 200 lat i różni się znacznie od naszego. Na czym on polega?

Koniecznie to przeczytajcie. Najciekawsze w tym jest to, że gdyby podobny system obowiązywał w Polsce, w maju 2015 r. prezydentem zostałby Bronisław Komorowski!

Wybory w USA nie są bezpośrednie. O tym, kto zostanie prezydentem, ostatecznie decydują tzw. elektorzy (wybierają ich wcześniej partie). Elektorzy są podzieleni między wszystkie stany – w sumie jest ich 538. Im bardziej ludny stan, tym ma więcej elektorów. Np. Kalifornia ma ich 55, a Alaska trzech. Elektorzy zbierają się po wyborach i wybierają prezydenta zgodnie z wolą wyborców. Większość dająca prezydenturę to 270 elektorskich głosów.

Kluczowe w wyborach są największe stany. Bo zasada jest prosta: kandydat, który w danym stanie wygrał choć jednym głosem, przejmuje wszystkich elektorów dla tego stanu i ci w ostatecznym głosowaniu mają go wskazać. Tu ciekawostka, gdyby podobny system obowiązywał w Polsce, w maju 2015 r. prezydentem zostałby Bronisław Komorowski!

Wróćmy do USA. Najbardziej zażarta walka toczy się o tzw. swing states, czyli stany, gdzie trudno wskazać faworyta. Raz wygrywają tam Demokraci, a innym razem Republikanie. Praktycznie ten, kto wygra na Florydzie i w Pensylwanii – dwóch największych „swing state” – zostanie prezydentem.

Inaczej niż w Polsce, większość za oceanem do urn idzie we wtorek – zawsze po pierwszym poniedziałku listopada. To tradycja od stuleci. Kiedyś do lokali wyborczych trzeba było jechać nawet kilka dni.

W USA nie ma też ciszy wyborczej. Po zakończeniu głosowania i przeliczeniu głosów w każdym ze stanów czy nawet miast od razu podaje się wyniki.

Floryda – ostatnia szansa Clinton

Półwysep ten jest zamieszkiwany m.in. przez Latynosów, to głównie uciekinierzy z Kuby. W czasie kampanii Donald Trump często ich poniżał, proponował nawet wybudowanie muru na granicy z Meksykiem. Dlatego mało prawdopodobne, by mieszkańcy Florydy zagłosowali na niego. Jeśli tu wygra Hillary Clinton, gra będzie zakończona i śmiało będzie można byłą pierwszą damę tytułować 45. prezydentem Stanów Zjednoczonych.

Ohio – klucz Trumpa do sukcesu

Wygrana w tym stanie toruje drogę do Białego Domu. Od 1964 roku każdy, kto tam zwycięża, zostaje prezydentem. Nic więc dziwnego, że o poparcie mieszkańców tego stanu walka była zacięta. Hillary Clinton w kampanii była tam 25 razy, Donald Trump – 45 razy. I to właśnie on ma większe szanse w tym stanie – to przemysłowe tereny zamieszkiwane głównie przez białych. Hasła Donalda Trumpa o „ponownym uczynieniu Ameryki wielką” trafiają tu na podatny grunt.

Jeśli Trump wygra wyścig do Białego Domu, giełdy w USA, Europie oraz Azji zareagują wstrząsem

FAKT.PL

Więcej postów