Geopolityczne cele polskich podziałów. Abyśmy byli bezsilni we własnym kraju

Współczesne polskie społeczeństwo jest rozczłonkowane bardziej niż inne przez podziały polityczne, społeczne, ekonomiczne. Te były zawsze i zawsze rodziły – zwłaszcza w kampaniach wyborczych – nowe integracje i nowe rozbicia. Pojawiły się jednak linie podziału o nowej genezie, wyrastające z problemów bieżącej polityki, dla której spory i konflikty stanowią zasłonę dymną i przestrzeń manipulacji opinią publiczną.

Jej bowiem uwaga jest skutecznie odwracana od spraw w danym momencie najważniejszych. Triki władzy stare jak świat, a jednak duża część społeczeństwa daje się na nie nabrać – kolejny raz. Większość nowych podziałów jest sztucznie kreowana i podtrzymywana, mimo iż problemy, które je tworzą można rozwiązać w uczciwej debacie publicznej bądź w nowych ustawach, łączących harmonijnie dobro osoby z dobrem wspólnym. Do takich podziałów należą m.in.: „solidarnościowy”, smoleński, reprywatyzacyjny, edukacyjny.

Towarzyszą im stare podziały, do których należy aborcyjny. Ten ostatni ma szczególne znaczenie ze względu na wymiar moralny i cywilizacyjny, jaki wnosi do naszego życia zakaz zabijania dzieci poczętych. Ten zakaz jest jedynie emanacją prawa poczętego dziecka do życia, którego odmawiają mu ludzie o kamiennym sercu i wydrążonym sumieniu.

Aborterzy i ich polityczno-medialne środowiska chcą nas zawrócić nie tylko do epoki komunizmu, promującego aborcję, ale również do epoki barbarzyństwa, które nie znało prawa naturalnego. Podział na przeciwników i zwolenników zabijania nienarodzonych dzieci jest, niestety, autentyczny i głęboki. Sztuczny natomiast i fałszywy moralnie, prawnie, antropologicznie jest argument zwolenników aborcji, mówiący o prawie kobiet do zabijania dziecka poczętego. Takie prawo degraduje cywilizacyjnie każde społeczeństwo, nie uwzględnia bowiem prawa dziecka do życia. I takie są antycywilizacyjne zamiary tych, którzy sponsorują zwolenników aborcji.

Cywilizacyjny wymiar ma również podział konstytucyjny, przebiegający między władzą i społeczeństwem. Dotyczy on nie tylko sporu o TK, ale również utrzymania w mocy ustawy 1066 i wdrażania w życie tej, którą uchwalono przed warszawskim szczytem NATO – o stacjonowaniu obcych wojsk w Polsce. O ile podział z powodu TK jest spektakularny, nagłośniony nie tylko przez kłótnie partii rządzącej z opozycją, ale również Brukselę i Komisję Wenecką, o tyle przepaść między społeczeństwem a władzą i popierającymi ją partiami w związku z funkcjonowaniem wymienionych ustaw jest ukrywana. Polacy – o czym świadczy m.in. ton ich wypowiedzi na wielu portalach społecznościowych czy konserwatywnych – nie chcą ani obcych służb do pacyfikowania „niepokojów społecznych”, ani obcych baz wojskowych czy tarczy antyrakietowej na terenie naszego państwa. Politycy, zwłaszcza posiadający władzę, dobrze o tym wiedzą, media również. Dlatego nie ogłasza się żadnych sondaży na ten temat.

Jeszcze większa jest przepaść między władzami, mediami oraz tzw. środowiskami eksperckimi a polskim społeczeństwem w zakresie przygotowań do wojny z Rosją, na którą nastawiają się te pierwsze, a której nie chce przeciętny Kowalski. Analogiczna przepaść dzieli Polaków od elit politycznych w sprawie poparcia i finansowania banderowskiej Ukrainy. Podobnie jak w przypadku zagrażających bezpieczeństwu Polaków i bytowi polskiego państwa wymienionych ustaw, również godząca w naszą rację stanu polityka wschodnia Warszawy nie ma poparcia w społeczeństwie. Rażąca alienacja władzy i jednomyślnej z nią w tych kwestiach opozycji jest tematem tabu w przestrzeni publicznej. Przepaść między elitami politycznymi i resztą społeczeństwa jest bowiem skoordynowana z mechanizmem tworzenia podziałów w Polsce. Z prostej analizy założeń polskiej polityki międzynarodowej, determinującej jej wewnętrzny wymiar, wynika, iż mechanizm ten jest podporządkowany transatlantyckim celom globalnym USA.

Mutacja dobrej i złej pamięci

Zarzewiem szczególnie dotkliwych podziałów jest tzw. polityka historyczna wtłaczana do programów edukacyjnych, naukowych i kulturowych. Jej celem jest nie tylko zmiana dotychczasowej narracji obejmującej okres drugiej wojny światowej oraz czasy PRL, ale nade wszystko transformacja świadomości historycznej Polaków. Historia na usługach polityki czy raczej polityków – zwłaszcza zwycięzców – nigdy nie była obiektywna. Co więcej, nigdy nie była ukierunkowana na poznanie prawdy i jej rzetelny przekaz. Aksjologia polityki historycznej jest doraźna, ściśle podporządkowana aktualnym celom władzy. Nie można jej utożsamiać z celami historii jako nauki, które z natury swej powinny mieć charakter obiektywny i służyć dobru wspólnemu, nie zaś elitom politycznym i ich sponsorom.

Dlatego daleka od uniwersalnych kryteriów, a jedynie podporządkowana wybiórczo niektórym normom moralnym pamięć w polityce historycznej nie ma nic wspólnego z dobrą i złą pamięcią, o której mówił papież Franciszek w Częstochowie w czasie ŚDM. Polityka historyczna dzieli pamięć o naszej przeszłości według innych kryteriów niż wartości chrześcijańskie, na które wskazywał papież. Prawda, dobro i piękno metafizyczne oraz absolutne i bezwzględne wartości moralne są w niej traktowane instrumentalnie jako kategorie służące wartościom politycznym – najczęściej zdobyciu lub umocnieniu władzy, pognębieniu przeciwnika, unicestwieniu wroga.

Instrumentalizacja wartości uniwersalnych – poprzez ich relatywizację (ze względu na cel) i subiektywizację ( ze względu na jakąś osobę/osoby) sprawia, że w polityce historycznej możliwa jest transformacja dobrej i złej pamięci oraz jej wewnętrzne podziały. Zmieniają się też jej podmioty – są nią obejmowane te postacie, grupy, siły polityczne, które mogą być wykorzystane dla bieżących celów politycznych. Jednakże nawet i one są dzielone na pozytywne i bardziej pozytywne, prawdziwe i bardziej prawdziwe, patriotyczne i najbardziej patriotyczne. Przykładem tak dzielonej dobrej pamięci jest stosunek polityki historycznej do polskich bohaterów drugiej wojny światowej oraz tzw. drugiej konspiracji, eksponowanej jako opór przeciwko „sowieckiej okupacji”.

Wraz z rozwojem działalności IPN, będącego ekspozyturą polityki historycznej III RP, zmienia się wartościowanie żołnierzy września, ZWZ, AK, BCh, NSZ w ramach dobrej pamięci. Nagłaśnia się wybrane formacje w zależności od moderowanych przez Waszyngton transatlantyckich i natowskich trendów. Ostatnio wszystkie wymienione formacje wojskowe przegrywają w ocenie stopnia patriotyzmu z żołnierzami wyklętymi. Postawy tych ostatnich stały się bowiem najbardziej przydatne dla kształtowania antyrosyjskiego aspektu polskiej świadomości narodowej, determinowanej przez cele amerykańskiego globalizmu. Wprowadzanie „wyklętych” do pamięci narodowej jest zasadne i konieczne ze względu na prawdę historyczną. Ponadto szacunku dla ich śmierci i godnego pochówku domaga się nie tylko wrażliwość moralna budowana na wartościach chrześcijańskich, ale również wyrastająca z nich norma cywilizacyjna.

Obecna polityka historyczna wtłacza jednak do tych dwóch obszarów – moralnego i cywilizacyjnego – inne normy jako priorytetowe. Są to normy kultu oznaczające wykluczenie z dyskusji publicznej jakiejkolwiek krytyki pod adresem żołnierzy wyklętych – m.in. ich walki jako skazanej z góry na klęskę. Co więcej, kult oznacza wymuszenie bezrefleksyjnej aprobaty dla wszystkich bez wyjątku jej form – również kainowych zbrodni. Narzucenie takiego kultu programom edukacyjnym sprowadza uczenie patriotyzmu do nauki bezrefleksyjnego umierania dla Polski, do przekształcenia wierności Polsce – a więc wartościom przez nią reprezentowanym – w mechaniczne przywiązanie. Z tej perspektywy nauka życia i pracy dla ojczyzny jawi się jako nauczanie „gorszego” patriotyzmu – takiego, który nie tylko można krytykować czy wyśmiewać, ale również odrzucać. Taką walkę „na patriotyzmy” przerabialiśmy już nie jeden raz – m.in. w ramach takich paradygmatów jak: „bić się czy się nie bić”, „postawa romantyczna czy pozytywistyczna”. I zawsze wychodziliśmy z niej osłabieni.

Jeszcze bardziej dramatyczne są podziały w obrębie dobrej pamięci obejmującej ofiary drugiej wojny światowej. Straty w ludziach liczone, przypominane i oceniane w zależności od aktualnej polityki historycznej stały się normą. Norma ta zakładała np., że Katyń jako świadectwo ludobójstwa sowieckiego będzie po 1989 roku kumulował dobrą pamięć Polaków o dokonanych na naszym narodzie zbrodniach przeciwko ludzkości i zamykać ją na ludobójstwo banderowskie. I jedynie dzięki aktywności osób i środowisk podejmujących tradycję inteligencji polskiej – dystansującej się zawsze od działań władzy – udało się wbrew rządzącym elitom naruszyć tę normę i nagłośnić ludobójstwo dokonywane z ukraińskich inspiracji nazistowskich.

Zniszczenie kapitału społecznego

Podziały skutkują słabością i niewydolnością społeczeństwa. Nie tylko nie potrafi ono osiągać dobra wspólnego, ale również bronić swych praw, a nawet formułować swych potrzeb. Staje się podatne na każdą manipulację, odwracającą jego uwagę od spraw istotnych i absorbującą marginalnymi. Podzielone społeczeństwo nie jest w stanie zorganizować żadnego ogólnopolskiego protestu we własnej obronie, na przykład przeciw tarczy antyrakietowej i bazom NATO czy przeciw przygotowaniom do wojny z Rosją. O to właśnie chodzi tym, którzy zarządzają podziałami w Polsce. O to, abyśmy byli bezsilni we własnym kraju.

Kierująca Polskę w stronę autorytaryzmu ekipa PiS buduje pozorną jej siłę. Tworzy ją bowiem jedynie kumulacja władzy oraz rosnący potencjał armii i rozbudowanych służb specjalnych, które nie chronią interesów polskiego państwa. Państwo pod rządami PiS nie tylko nie odbudowuje kapitału społecznego, ale go jeszcze pomniejsza, potęgując dodatkowo podziały poprzez premiowanie swoich wyborców i coraz bardziej zadłużające Polskę rozdawnictwo. Poparcie dla PiS nie ma nic wspólnego z kapitałem społecznym, który przejawia się w możliwościach mobilizacyjnych dla dobra wspólnego – nade wszystko dla realizacji polskiej racji stanu. Elektorat PiS, podobnie jak elektorat opozycji, nie prezentuje kapitału społecznego, który mógłby pozytywnie wpłynąć na przyszłość Polski.

I w jednym i w drugim przypadku mamy do czynienia z osiąganiem partykularnych korzyści przez środowiska głosujące na daną partię, która je premiuje z budżetu państwa – często wbrew jego interesom. Różnica między PiS i opozycją jest tylko taka, że partia Jarosława Kaczyńskiego płaci swoim wyborcom najwięcej – z naszej kieszeni. Elektorat PiS – jak również opozycji organizującej „czarny poniedziałek” dla odnowienia starego podziału – nie sprzeciwi się ani ustawie 1066, ani tarczy antyrakietowej i bazom NATO, ani nawet godzącej bezpośrednio w jego interesy akceptacji CETA i TTIP, wyrażanej przez prezydenta A. Dudę i rząd B. Szydło. Wyborcy PiS – jako „suweren”, który rządzi przez partię J. Kaczyńskiego – są na tyle uśpieni przez katolickie media i udobruchani przez takie bonusy, jak 500+ czy uprzywilejowana rewaloryzacja emerytur KRUS, że nawet nie drgną na znak protestu. Podobnie uśpiony jest elektorat opozycji. Nie bez powodu odnowiono podział aborcyjny w momencie, gdy waży się przyszłość polityczna Polski wobec układów CETA oraz TTIP. Między innymi dzięki temu podziałowi przeszła jako coś normalnego nienormalna nominacja Amerykanina Roberta Greya na stanowisko podsekretarza stanu w MSZ Polski. Jest to spektakularna nominacja, stawiająca nas na poziome Ukrainy, znanej z tego, że członków jej rządów i doradców wyznacza Waszyngton.

Słaby gracz amerykańskim wichrzycielem w Europie

Podziały osłabiają nas totalnie i czynią bezwolnymi wobec dyktatu Waszyngtonu i podległej mu Brukseli. Gdyby dewiza divide et impera przyświecała realizacji polskich celów, mielibyśmy do czynienia co najwyżej z machiawelizmem. Tymczasem po 1989 roku kolejne rządy w Polsce dzielą nas i rządzą nami dla obcych polskiej racji interesów. To jest niewybaczalne działanie na szkodę Polski. Tym bardziej niewybaczalne, że – w przeciwieństwie do narzuconej nam przez Jałtę zależności od Moskwy w czasach PRL – zależność od USA jest dobrowolna, opiewana w podręcznikach politologii i wszystkich bez wyjątku mediach – również katolickich – jako sukces historyczny.

Miarą tego „sukcesu” jest nie tylko obecna sytuacja Polski – coraz bardziej wyludniającej się, zadłużonej, pozbawionej liczącego się przemysłu, przygotowywanej do roli państwa frontowego w trzeciej wojnie światowej. To także obraz współczesnej Europy, którego współtwórcą jest Polska jako członek NATO i UE. Europy ze sztucznym państwem kosowskim, bankrutującą od kilku lat Grecją, liczącą straty po brexicie unijną machiną, widmem panującego islamu. To obraz upadającej w majestacie traktatu lizbońskiego – podpisanego przez Lecha Kaczyńskiego i ratyfikowanego przez polski parlament – cywilizacji chrześcijańskiej i zwyciężającego ją genderyzmu.

Paradoksem jest, że słaba pod każdym względem Polska destabilizuje Europę, naruszając istniejącą w niej do tej pory równowagę sił między mocarstwami atomowymi – USA i Rosją – nazywaną słusznie równowagą wzajemnego strachu.

Destabilizuje na rzecz Ameryki – poprzez instalację tarczy antyrakietowej, której towarzyszy instalacja bazy amerykańsko-natowskiej na naszym terenie i dozbrajanie Ukrainy. Destabilizuje również w sferze cywilizacji. Promocja ze strony Warszawy banderowskiej Ukrainy w UE i NATO, głosowanie za zniesieniem wiz dla jej obywateli, przyjęcie do Polski ponad miliona Ukraińców jako „uchodźców” ma stanowić panaceum na problemy z islamskimi imigrantami. Ma być sukcesem Polski w UE.

Niestety, jest imigracyjnym kłamstwem. Warszawa nie może bowiem dać gwarancji ani polskiemu społeczeństwu, ani tym bardziej Europie, że wśród ukraińskich imigrantów nie ma wyznawców banderyzmu, powiązanych z neonazistowskimi organizacjami w Kijowie, zdolnych do podjęcia natychmiastowej współpracy ze środowiskami niemieckich „wypędzonych” i nacjonalistów czy kontynuatorów ustaszowskiej tradycji w Chorwacji. Założenie, że neobanderyzm jest „lepszy” od islamu i niczym nie grozi Polsce oraz Europie, jest politycznym i cywilizacyjnym blefem.

Pobieżna próba podsumowania skutków, jakie przynoszą sterowane z zewnątrz podziały polskiego społeczeństwa, zmusza do konkluzji, która mówi o oczywistym i od wieków sprawdzonym sposobie na przetrwanie: budowanie jedności na gruncie cywilizacji chrześcijańskiej, odrzucenie prowojennej ideologii, obrona polskiej racji stanu. Budowanie jedności stało się pilną koniecznością i obowiązkiem nade wszystko tych, którzy są poza sterowanym przez obce siły układem władza-opozycja.

PROF. ANNA RAŹNY

Więcej postów