Sprzęt za stary, by nim walczyć. Tak rozbraja się polska armia

Wojsko wycofuje setki sztuk wysłużonego sprzętu. Do historii odjeżdżają czołgi i transportery, za chwilę na żyletki pójdą okręty wojenne. Ale nowego sprzętu na horyzoncie nie widać. Perspektyw na niego też.

 

Jeszcze w kwietniu ubiegłego roku mieliśmy ok. 950 czołgów. Oczywiście najwięcej wysłużonych T-72, znacznie mniej PT-91 „Twardy” i leopardów, z których część ma być wkrótce modernizowana. Teraz ogólna liczba podawana przez wojsko to ok. 880.

Najczęściej wycofywane ze służby są T-72. Trafiają one do Agencji Mienia Wojskowego, która może je sprzedawać dalej, choćby do krajów, gdzie taki sprzęt wciąż może być przydatny. Podobnie sytuacja wygląda, jeśli chodzi o ciężkie bojowe wozy piechoty czy produkowane w latach 60. radzieckie BRDM. Maszynom kończą się resursy – czyli czas, który producent przewiduje na działanie danego sprzętu. I o ile czasem można je przedłużyć, robiąc choćby gruntowny remont, to wszystko ma swoje granice.

– Należy się cieszyć z tego, że sprzęt poradziecki wychodzi z szyku, bo nie przedstawia żadnej wartości bojowej – stwierdza gen. Waldemar Skrzypczak, były dowódca Wojsk Lądowych i wiceminister obrony odpowiedzialny za modernizację armii. – Jednak niepokoi to, że w polskim przemyśle dotychczas nie powstały zamienniki dla tego, który właśnie jest wycofywany. A były takie plany. Tymczasem na świecie trwają prace nad nowymi wersjami wozów bojowych. Nasz przemysł miał szansę, której dotąd nie wykorzystał, i pewnie po raz kolejny będziemy skazani na zakupy za granicą – prognozuje.

I choć faktycznie umowa o wykonanie i finansowanie projektu realizowanego na rzecz bezpieczeństwa i obronności państwa pod nazwą „Wóz wsparcia bezpośredniego (WWB)” została zawarta w grudniu 2013 r., to jej efekty zobaczymy dopiero w grudniu 2018 r. Mimo że wartość grantu Narodowego Centrum Badań i Rozwoju to ponad 70 mln zł, to wcale nie jest powiedziane, że konsorcjum, w którego skład wchodzą Ośrodek Badawczo-Rozwojowy Urządzeń Mechanicznych, PIT-Radwar, Wojskowa Akademia Techniczna oraz Wojskowy Instytut Techniki Pancernej i Samochodowej, faktycznie stworzy produkt, który zadowoli naszą armię. Przykładem spektakularnej porażki, którą poniósł nasz przemysł, jest choćby podwozie do armatohaubicy Krab, które miało być opracowane na Śląsku, a ostatecznie kupiliśmy je… w Korei.

– Naszym największym problemem są bojowe wozy piechoty, które w warunkach europejskiego pola walki są po prostu zabytkiem. Wszyscy sąsiedzi posiadają nowocześniejsze pojazdy, a nasze mają armaty nadające się do muzeum. Mamy też ogromne opóźnienia w programach artyleryjskich – tłumaczy Juliusz Sabak, ekspert techniki wojskowej z serwisu Defence24.pl.

Problem mają nie tylko Wojska Lądowe. W najbliższych latach można się spodziewać wycofywania sprzętu także w innych formacjach. Do końca roku kończą się resursy śmigłowców Mi-8 i nie wiadomo, kiedy zostanie wybrany następca, czyli śmigłowiec wielozadaniowy. Choć na wybór francuskich caracali zdecydował się poprzedni rząd, to obecny stanowczo zapowiadał, że na nie się nie zgodzi. Tymczasem rozmowy w Ministerstwie Rozwoju wciąż trwają.

Wydaje się, że jeszcze gorzej sytuacja wygląda w Marynarce Wojennej. Wiadomo, że w najbliższych latach kończą się resursy okrętów podwodnych Kobben. – Czas eksploatacji okrętów jest niejawny, więc nie mogę podać szczegółów – robi unik rzecznik prasowy dowódcy 3. Flotylli Okrętów kmdr ppor. Radosław Pioch. Tak czy inaczej, następców tych wysłużonych jednostek nie widać, a czas nie stoi w miejscu. I o ile wyszkolenie załogi wozu bojowego czy śmigłowca nie jest wielkim problemem, to są tacy, którzy twierdzą, że rozpuszczenie załóg naszych okrętów podwodnych będzie w praktyce oznaczać, iż takich jednostek nie będziemy mieli już nigdy.

By uzmysłowić sobie, na jakim sprzęcie pływają polscy żołnierze, przykład: w ubiegłym roku zwodowano okręt patrolowy Ślązak. Był to pierwszy nowo zbudowany okręt, który dostała nasza marynarka od 20 lat. Wciąż jednak trwają nad nim prace i słyszymy o kolejnych opóźnieniach. Regułą jest przejmowanie sprzętu używanego, którego nasi sojusznicy chcą się pozbyć.

Do nielicznych wyjątków wśród nowo nabywanego sprzętu zaliczyć można zakup wspominanych krabów (projekt i tak radykalnie opóźniony w stosunku do pierwotnych planów, dostawy przed nami) czy kołowych transporterów Rosomak. W ostatnim roku przybyło ich 100 i obecnie w armii służy ich prawie 700. Ale tu problemem wciąż pozostaje to, że wojsko nie może się zdecydować, jaki chce system łączności, i w związku z tym te pojazdy nie są tak użyteczne, jak by być mogły.

Polskie wojsko stoi przed strukturalnym problemem: starzejący się sprzęt będzie wychodził z użycia, a o nowym wciąż się mówi, ale go nie kupuje. – Nie ma koncepcji, jak to rozwiązać. Nie było jej za poprzedniego rządu, nie ma teraz. Tworzymy nierealne plany, głośne koncepcje, a potem nic. Jeśli chodzi o zakupy dla wojska, to ostatnie 15 lat w znacznej mierze zmarnowaliśmy – komentuje Ludwik Dorn, były poseł i członek sejmowej komisji obrony narodowej. – Niestety, wciąż nie odpowiedzieliśmy sobie na pytania, co jest nam potrzebne, czego chcemy i co faktycznie możemy kupić.

MACIEJ MIŁOSZ

Więcej postów

2 Komentarze

Komentowanie jest wyłączone.