Dlaczego Polska nie jest na świecie synonimem wolności?

Polskie marki są coraz bardziej rozpoznawalne na świecie. Jeśli o nie pytają, najczęściej wymienia się budowane w Polsce autobusy i tramwaje, jachty z nadwiślańskich stoczni, usługi IT, czy wysokiej jakości wódki.

Skrupulatnie budowaliśmy te marki przez wszystkie lata po odzyskaniu pełnej niepodległości. Niestety równie skrupulatnie niszcząc szanse, by na stałe związać z Polską nieco mniej wymierną finansowo markę, z którą jednak w pewnym momencie nasz kraj kojarzył się najsilniej. Z wolnością.

Czy jednak PRL-owska opozycja walczyła przede wszystkim o wolność? Wałęsie, Kuroniowi, Michnikowi, Macierewiczowi, Frasyniukowi i innym w pierwszej kolejności chodziło przecież o to, by poprawić standard życia przeciętnych Polaków. Wyrwać pełną niepodległość i wolność udało im się trochę przypadkiem. Na przełomie lat 80-tych i 90-tych Polską interesowano się jednak przede wszystkim dlatego, że każdy chciał dowiedzieć się czegoś więcej o narodzie tak kochającym wolność, że w walce o nią doprowadził do rzeczy tak dotąd niewiarygodnych, jak obalenie Muru Berlińskiego i upadek ZSRR.

Silna marka biednego narodu

Gdy rządził pierwszy niekomunistyczny rząd intelektualisty Tadeusza Mazowieckiego, a prezydentem był pochodzący spośród robotników Lech Wałęsa ta wywalczona przez 10 mln członków “Solidarności” wolność robiła na świecie tym większe wrażenie. To ona była naszą najbardziej rozpoznawalną marką. Może nie dawała nowych miejsc pracy, ale nie była też tak bardzo niewymierna. To ona przyciągała turystów z zagranicy, którzy chcieli osobiście dotknąć tej polskiej legendy o wolności, a wielu z nich zamieniało się potem w inwestorów.

Wrażenie na świecie robiło to, jak szybko zmieniano polskie prawo tak, by nigdy nie było tu już możliwości osadzania więźniów politycznych. Jak brano najlepsze europejskie przykłady, by to prawo reformować i przywrócić wiarę w sądy, o których wcześniej mówiło się głównie przy okazji wyroków na opozycjonistów.

Do najwyższych światowych standardów kraj, który niedawno wyrwał się spod sterowanego z Moskwy reżimu dążył wówczas wyjątkowo szybko. Zyskiwaliśmy wtedy okazję, by swoją silną pozycję na arenie międzynarodowej próbować budować poprzez wspieranie demokratyzacji i walki o wolność w innych regionach świata. I podejmowanie starań wywierania presji na wszystkich tych, którzy tę wolność ograniczają i czynią zamach na prawa człowieka. To naprawdę mogło zapewnić Polsce tak ważną pozycję, jak wszyscy byśmy sobie tego życzyli.

Niestety przez szereg kolejnych lat więcej zrobiono jednak, by Polskę tej wolnościowej marki pozbawić, niż by o nią zadbać. Na dobre zniknęła chyba od momentu, gdy do ustąpienia zmuszony został rząd Jerzego Buzka. Jego następcy z Sojuszu Lewicy Demokratycznej szybko ustawili bowiem Polskę w gronie krajów, które prawdziwą wolność i prawa człowieka traktują w sposób… “specyficzny”.

Tortury za 15 mln, homofobia, państwo kościelne…

A raczej nie krajów, a “stanów”. Bo za 51. stan USA uważali Polskę wówczas amerykańscy urzędnicy i agenci, którym w Starych Kiejkutach pozwolono stworzyć wschodnioeuropejską namiastkę osławionego więzienia Guantanamo. Zamiast zawalczyć o pozycję światowego strażnika wolności i praw człowieka, Polska wolała 15 mln dolarów, które CIA zapłaciło rządowi w Warszawie za możliwość torturowania i nielegalnego więzienia na Mazurach podejrzanych o terroryzm.

Następcy SLD również wydatnie przyczynili się do rozstania się Polski z marką wolności. Przez pierwszą dekadę od upadku PRL mówiło się, że Polacy krok po kroku zmieniają nie tylko prawo, ale i swoją mentalność. Że – choć nie jest łatwo – wracają do najlepszych kart historii, gdy Polska była krajem słynącym z otwartości i tolerancji, dzięki tym cechom osiągając największe sukcesy. W ciągu kilku lat rządów Prawa i Sprawiedliwości, Samoobrony i Ligii Polskich Rodzin wykonaliśmy jednak kilka wielkich kroków do tyłu.

Wolność w doniesieniach z Polski na stałe dzięki nim zastąpiono ksenofobią, homofobią, czy podporządkowania funkcjonowania państwa i prawa pod nakazy religijne. Przekreślić szans na to, by Polska mogła zabierać głos w sprawie wyznaczania standardów wolności na świecie wydatnie pomogły też motywowane politycznie postępowania CBA i innych służb wykorzystywanych do walki z przeciwnikami politycznymi w okresie, który zapamiętaliśmy jako IV RP.

Niezwykle szkoda, że przez minione osiem lat Platforma Obywatelska również nie zrobiła w zasadzie nic, by ten stan rzeczy odwrócić i spróbować odzyskać dla Polski markę wolności. W zasadzie jeden wyjątek, to działania rządu Donalda Tuska w pierwszej fazie wojny na Ukrainie, gdzie Warszawa jako chyba jedyna na świecie wprost mówiła, kto jest ofiarą, a kto agresorem. Wcześniej i ten rząd zaliczył jednak antywolnościową wpadkę próbując przyłączyć Polskę do umowy ACTA, która mogła zagrozić prawu do wolności w sieci.

Rozstanie z wolnością?

Tym bardziej nic nie wskazuje, by do idei wolności jako najważniejszej polskiej marki wrócono po zbliżających się wyborach. Zamiast prawdziwej wolności faworyci wyścigu i miejsca w Sejmie i Senacie oferują dziś raczej twarde rozliczenia ze zwolennikami dotychczasowej władzy, “rozprawienie się” z krytycznymi wobec nich mediami, czy zwrot polityki zagranicznej w kierunku “przyjaźni” z putinowską Rosją.

A szkoda, bo mieliśmy szansę na to, by kojarzyć się na świecie z wolnością w równie silny sposób, co kraje skandynawskie. Co więcej, z krzewienia tolerancji, poszanowania praw człowieka i walki o te wartości mogliśmy uczynić narzędzie dyplomatyczne czasem silniejsze niż lukratywne międzynarodowe kontrakty, czy posiadanie wielkiej armii. W świetle działań kolejnych polskich rządów straciliśmy jednak tę niepowtarzalną szansę, by stać się kimś na wzór globalnego strażnika wolności.

Jakub Noch

Więcej postów