Al-Kaida sojusznikiem Ameryki w Syrii?

Na najsilniejszą grupę opozycyjną w Syrii wyrósł podległy Al-Kaidzie Front an-Nusra. Jego szef zadeklarował, że – inaczej niż Państwo Islamskie – nie będzie prześladować mniejszości i atakować Zachodu.

 

Opozycja w Syrii odnosi w ostatnich miesiącach sukcesy – w walce nie z Państwem Islamskim (PI), lecz z wojskami rządowymi i wspierającym je libańskim Hezbollahem. W ostatni piątek armia Baszara al-Asada musiała oddać miasto Ariha, co oznacza, że prawie cała prowincja Idlib położona w pobliżu granicy z Turcją jest w rękach rebeliantów. Ci zajmują kolejne miejscowości w prowincji Latakia – tradycyjnie to bastion alawitów, wyznawców odłamu szyizmu, z którego wywodzi się Asad. Według analityków porażki poważnie podkopują morale w armii i rządzie.

Sukcesy opozycji budzą jednak mieszane uczucia, odkąd stało się jasne, że należy je przypisać przede wszystkim Frontowi an-Nusra deklarującemu wierność Al-Kaidzie. Ideologicznie nie różni się on zbytnio od Państwa Islamskiego, które wciąż ma pod kontrolą duży obszar północno-wschodniej części kraju. Front chce zbudować w Syrii emirat, który wejdzie w skład kalifatu Al-Kaidy. Ale jednocześnie Nusra konsekwentnie kreuje się na “mniejsze zło”, łagodniejszą twarz radykalizmu islamskiego.

W kontrze do tego, co robi PI, szef Nusry Abu Mohammed al-Dżulani w ubiegłotygodniowym wywiadzie dla telewizji Al-Dżazira obiecał ochronę syryjskich mniejszości. Powiedział też, że został poinstruowany przez przywódcę Al-Kaidy Ajmana az-Zawahiriego, aby unikać przeprowadzania ataków za granicą. – Nusra nie ma żadnych planów ani dyspozycji, żeby atakować Zachód. Otrzymaliśmy jasne rozkazy, aby nie wykorzystywać Syrii jako bazy wypadowej do atakowania USA i Europy, co ma na celu nieutrudnianie prawdziwej misji wymierzonej w reżim w Damaszku. Być może Al-Kaida to robi, ale nie tutaj, w Syrii – mówił szef Frontu.

Trwający godzinę wywiad Dżulaniego był jego drugim dla katarskiej Al-Dżaziry. W pierwszym, w 2013 r., szef Nusry ogłosił wstąpienie na wojenną ścieżkę z Państwem Islamskim, co zapoczątkowało rozłam w świecie dżihadu. Czy w przyszłości, w trzecim wywiadzie, odetnie się od Al-Kaidy? Kraje Zatoki Perskiej mogłyby wówczas bardziej otwarcie wysyłać mu broń.

Na razie jednak Dżulani deklaruje wierność Zawahiriemu, choć daje do zrozumienia, że Al-Kaida nie kieruje bezpośrednio poczynaniami Nusry. Strategia umiarkowania jest skierowana przede wszystkim do innych, świeckich grup syryjskiej opozycji: “nie jesteśmy tacy straszni jak PI – uśmiecha się Nusra – nie bójcie się iść z nami”.

I tak się nie boją. Mimo że w grudniu 2012 r. USA wpisały Front an-Nusra na listę organizacji terrorystycznych i groziły wstrzymaniem finansowania grupom, które będą współpracować z dżihadystami, kolejne oddziały Armii Wolnej Syrii i bojówek pozostających poza jej strukturami zapisywały się do Nusry (albo do PI). W marcu br. Frontowi poddała się nawet grupa wspierana przez CIA – Brygady Hazm wraz z podarowanym przez USA uzbrojeniem, w tym ręcznymi wyrzutniami przeciwczołgowymi.

Front an-Nusra zawarł strategiczne lub taktyczne sojusze z innymi grupami dżihadystycznymi: Ahrar asz-Szam i Frontem Islamskim. Jego przewaga nad Państwem Islamskim bierze się stąd, że dowodzą tam Syryjczycy, podczas gdy w PI prym wiodą Irakijczycy. W obu organizacjach jest także wielu dżihadystów z zagranicy, w tym z Europy.

Podczas gdy PI unika konfrontacji z wojskami Asada, Nusra wyraźnie pozycjonuje się jako siła mająca wyzwolić Syrię spod władzy reżimu. Chce się liczyć w nowym rozdaniu, po upadku Asada. Ma nadzieję wejść wtedy do głównego nurtu syryjskiej polityki.

– Nusra uważa, że warunkiem wstępnym budowy emiratu islamskiego jest zdobycie poparcia sił lokalnych – mówi gazecie “Business Insider” Jennifer Cafarella z Instytutu Badań nad Wojną. – W porównaniu z PI, które już ogłosiło powstanie kalifatu, Front jest cierpliwy i gotowy do samoograniczania, żeby uniknąć izolacji.

Waszyngton zastanawia się, jak zareagować na rosnące wpływy Frontu an-Nusra. Staje się coraz bardziej jasne, że amerykański pomysł szkolenia “umiarkowanych” rebeliantów, którzy ruszą na Damaszek, zmuszą reżim do ustępstw, a potem stworzą rząd jedności, który weźmie się do walki z PI, jest mało realny i mocno spóźniony. Szkolenia w Turcji właśnie się zaczęły, ale na razie przez proces selekcji przeszło ponoć tylko 90 przyszłych prozachodnich bojowników.

Zakładając, że wrogiem numer jeden Ameryki jest PI, Realpolitik nakazywałaby poprzeć albo Asada, albo Nusrę – udając, że to wcale nie jest Al-Kaida. To ostatnie pośrednio ma już miejsce: USA od miesięcy unikają bombardowania pozycji Frontu i przymykają oko na finansowanie go z Zatoki Perskiej, przede wszystkim przez Katar. Mówi się też, że Jordania i Izrael mają potajemne kontakty z dżihadystami z Nusry kontrolującymi tereny przy ich granicach; Izrael leczy nawet jego rannych bojowników w swoich szpitalach.

Pojawiają się głosy, by z Al-Kaidą wejść w taktyczny sojusz. Nie jest to zupełnie nie do wyobrażenia, skoro w Iraku USA pozostają w cichym układzie z Iranem, który finansuje szyickie milicje walczące tam z Państwem Islamskim ręka w rękę z armią rządu irackiego i Kurdami. W artykule “Zaakceptować Al-Kaidę” na łamach “Foreign Affairs” z marca br. amerykański politolog Barak Mendelsohn radzi zaprzestać polowania na Zawahiriego i dostrzec w Al-Kaidzie sojusznika w wojnie z PI. “Jest prawdopodobne, że po śmierci Zawahiriego Al-Kaida przeszłaby na stronę Państwa Islamskiego, oferując mu ludzi, środki i ustępując w miejscach, gdzie dotychczas ma nad nim przewagę, jak Algieria czy Jemen”.

Robert Stefanicki

Więcej postów