Andrzej Duda zdominował pierwsze tygodnie kampanii prezydenckiej. Jego sztab nie szczędził pieniędzy i zaskakiwał pomysłami. Ale chyba źle rozplanował siły, bo od świąt Dudzie właściwie nie udało się narzucić tematu dyskusji. Zamiast gonić urzędującego prezydenta, sam ogląda się do tyłu wypatrując Pawła Kukiza.
Nadgonienie dystansu do Bronisława Komorowskiego: to był jedyny cel Andrzeja Dudy na kampanię prezydencką. Początkowo się udawało. Kandydat wcześnie zaczął jeździć po kraju i robić najważniejszą rzecz w kampanii: ściskać setki rąk. Następnie urządzona z rozmachem konwencja wyborcza sprawiła, że Duda stał się zawodnikiem I ligi, a nie tylko młodym placebo Jarosława Kaczyńskiego.
Pościg
Kolejne sondaże pokazywały, że Duda szybko zyskuje poparcie i nadrabia dystans do Komorowskiego. Choć przewaga walczącego o reelekcję prezydent była spora, dynamika zmian pozwalała politykom PiS na optymizm. W przeciwieństwie do statecznego, czy wręcz nieco leniwego kandydata PO, Duda pokazywał, że mu zależy, że walczy i że się nie oszczędza.
Pozytywnie zaskakiwał także sztab wyborczy, który nie tylko przygotował bajecznie drogą konferencję, ale i był w stanie zorganizować mniejsze i tańsze wydarzenia, które przyciągały uwagę mediów. Takim było otwarcie Muzeum Zgody im. Bronisława Komorowskiego, które naświetlało niekorzystne dla poszczególnych grup obywateli zmiany w prawie podpisane przez urzędującego prezydenta.
Komorowski w defensywie
Udana – choć nieco oderwana od bieżących zainteresowań ludzi i aktualnych deklaracji prezydenta – była dyskusja o euro. Otwarcie sklepu, wielka akcja ulotkowa i celne spoty sprawiły, że o wprowadzeniu wspólnej waluty mówiły największe media, że to Duda narzucał temat dyskusji, znowu spychając Bronisława Komorowskiego do defensywy.
Sztab sięgał też po narzędzia niewykorzystywane dotychczas w polskiej kampanii na taką skalę. Przede wszystkim Twitter i postawienie nie tylko na dziennikarzy, ale na blogerów i liderów opinii. Duda zaprosił ich na konwencję, a także do swojego wyborczego autobusu. By zadbać o dobre nagłośnienie swojej wizyty w Londynie kandydat także ich ze sobą zabrał. Tak samo było później z wyjazdem na sesję Parlamentu Europejskiego.
Zeszło powietrze
Duda gonił, Komorowski stał w miejscu. Jedyną obawą sztabu PiS mogło być silny start kampanii prezydenta. I choć rzeczywiście Bronisław Komorowski w końcu ruszył w trasę, a jego spotkania przyciągały więcej osób niż niewielkie wiece Dudy, na pewno nie było to coś, co zagwarantowałoby kandydatowi PO reelekcję. Problem kampanii Dudy leży bowiem nie w sile Komorowskiego, ale w słabości Dudy.
Bo po Wielkanocy kandydat PiS zupełnie stracił inicjatywę. Jego sztabowi nie udaje się przebić z żadną inicjatywą. Bo wystąpienie na temat polityki zagranicznej było tylko reakcją na przemówienie ministra spraw zagranicznych w Sejmie. Trudno też uznać za udane i ciekawe spotkanie z rodzinami w jednej z warszawskich kawiarni. Takich spotkań kandydaci odbywają w kampanii dziesiątki, a fakt, że wokół kręcą się dzieci i wygląda słodko nikogo już nie zachwyci.
Niewymuszone błędy
Co więcej, kandydat i sztab zaczynają popełniać błędy. Całkowicie odpuścił ostatnią sesję PE w Strasburgu. Goniący kandydat nie może sobie pozwolić, by na dwa tygodnie przed wyborami zniknąć na dwa dni. Jego sztab próbował to zamaskować prezentując nowe hasło, ale to był kolejny błąd. Bo po co zmieniać promowane przez ponad dwa miesiące hasło na gorsze („Godne życie w bezpiecznej Polsce”? Tym bardziej, że przypomina ono hasło głównego konkurenta. Pokazuje, że Duda gra na boisku narysowanym przez Komorowskiego.
Choć w ostatniej fazie kampanii prezydentowi pomaga kalendarz i rząd (przetarg na uzbrojenie, Majówka, uroczystości zakończenia II wojny światowej), to Duda nie robi nic, by zminimalizować swoje straty. A jeśli robi, to nieudolnie. We wtorek sztab Komorowskiego pokazał uderzający w Dudę spot, przypominający jego wypowiedzi o in vitro. Dzień wcześniej Duda wypuszcza mało ciekawy spot pokazujący łany zbóż i obrazki z kolejnych spotkań. To spot tak ogólnikowy i nudny, jak wcześniejsze produkcje Komorowskiego.
Nietrafione ciosy
Jednak na kilka godzin przed debatą kandydatów gdzieś w sztabie Dudy zapada decyzja, by odwinąć się prezydentowi i także wypuścić negatywny spot. W szufladzie leżał filmik o sprzedaży lasów. To sprawa od kilkunastu miesięcy żyje w prawicowych mediach. Opiera się na jednej depeszy, która zawiera relację z trzeciej ręki amerykańskiego dyplomaty, który twierdzi, że Komorowski chce sprywatyzować Lasy Państwowe i oddać pieniądze Żydom. Spot Dudy jest dobry technicznie, ale zupełnie nie trafi do wyborców poza czytelnikami „Gazety Polskiej” i „w Sieci”. Poza tym został zupełnie przykryty medialnie przez debatę.
Ona zresztą też z punktu widzenia kandydata PiS okazała się niewypałem. Duda był tylko jednym z 10 kandydatów, jak wszyscy miał 10 proc. czasu i uwagi. Poza tym nie wykorzystał ich, by powiedzieć coś nowego, poza deklaracją, że jeśli w ciągu roku nie złoży w Sejmie ustawy cofającej podwyżkę wieku emerytalnego, to zrezygnuje z prezydentury. Tyle że sam projekt jeszcze nic nie zmienia. Duda został zepchnięty w cień i nie ożywił swojej kampanii.
Ostatnia prosta dla Komorowskiego
Przyczyny? Na pewno zmęczenie sztabu i kandydata. Zbyt długo kontynuowano objazd po małych miejscowościach, co w końcówce kampanii było męczące, a mało efektywne (i efektowne) medialnie. Poza tym uderzenie na początku było tak mocne, że stopniowe podnoszenie tempa i emocji stało się niemożliwe, musiały one opaść. Wszystko wskazuje, że źle rozplanowano też finansowanie kampanii – media podawały, że sztabowi powoli kończą się środki.
Dlatego tak dużą wagę miała debata w TVP. Duda mógł się pokazać jako sprawny retorycznie i ofensywny kandydat. Tymczasem nie wchodził w polemiki, a w dodatku kilkakrotnie pogubił się w wypowiedziach, co tylko spotęgowało wrażenie sztuczności. Teraz, kiedy do ciszy wyborczej zostało mniej niż 100 godzin, trudno będzie, by losy kampanii się odwróciły. A słaby wynik 10 maja znacznie utrudni kampanię przed drugą turą.
Kamil Sikora