Polacy nie chcą wracać z emigracji. W Belgii, Niemczech i Francji są szczęśliwsi

O Polakach, którzy wyemigrowali do Wielkiej Brytanii powiedziano i napisano już wiele. Ale nowa fala emigracji – do państw, które później otworzyły swoje granice, jak Francja, Niemcy czy Belgia – jest wciąż zagadkowa. Tam, w większości, Polacy są zadowoleni z decyzji o wyjeździe. Zarabiają lepiej, ich sytuacja materialna się poprawiła i raczej nie planują powrotu do Polski.

 

Pokrótce, to wnioski z badania Work Service przeprowadzonego na zlecenie CEED Institute – instytutu założonego przez Jana Kulczyka. Pełną jego wersję można znaleźć tutaj. M.in. o tym, jak i kim zapełnić lukę na polskim rynku pracy oraz weekendowych wyjazdach „na saksy” rozmawiamy z Tomaszem Misiakiem, prezesem rady nadzorczej Work Service.

To pytanie wraca jak bumerang, w każdej dyskusji o emigracji. Polacy wracają czy nie wracają?

Generalnie: nie wracają. W niektórych sektorach gospodarki nawet 80-90 proc. pracowników twierdzi, że są zadowoleni z zarobków i decyzji o emigracji. Oni nie planują powrotu do Polski. A dla nas to smutna wiadomość, bo Ci którzy wyjechali , to są zwykle osoby odważne, aktywne na rynku pracy, nie boją się wyzwań.

Choć, co prawda, są i tacy, którzy do Polski wracają – ale raczej nie podejmują już pracy zarobkowej w swoim zawodzie, tylko za przywiezione pieniądze otwierają działalność gospodarczą, zakładają własny biznes albo inwestują w nieruchomości. Ci są w mniejszości.

WorkService przepytał tych, którzy wyemigrowali do Francji, Belgii i Niemiec. Dla większości powody wyjazdu są wciąż te same: niskie pensje albo brak pracy. Nic się przez te lata, od pierwszej fali emigracji, nie zmieniło?

Do tych dwóch czynników dochodzi jeszcze chęć sprawdzenia siebie za granicą, chęć wyjazdu i spróbowania czegoś nowego – zwłaszcza w przypadku ludzi młodych. Natomiast powody ekonomiczne, czyli niskie pensje i bezrobocie, są wciąż najważniejsze i decydujące. Dobrze widać to na przykładzie pracowników fizycznych. Tutaj mamy prosty rachunek: w Polsce minimalne wynagrodzenie oscyluje wokół 1700 zł. W Niemczech wynosi tyle samo – ale w euro. Czyli de facto jest czterokrotnie większe, a przepisy o płacy minimalnej dotyczą nawet polskich kierowców, którzy tylko przez te Niemcy przejeżdżają.

Dlaczego akurat te trzy kraje?

Wielka Brytania już dawno otworzyła dla nas swój rynek pracy i tam jest obecnie najwięcej imigrantów z Polski. Ten wątek został już dość dobrze omówiony i zbadany.

Natomiast w przypadku Belgii, Francji i Niemiec możemy mówić o pewnym „efekcie świeżości” – te trzy państwa otworzyły swoje granice dla pracowników z Polski stosunkowo niedawno, kilka lat temu. Chcieliśmy sprawdzić, jak tam wygląda emigracja, co nas tam pcha i jak sobie radzimy na tamtejszych rynkach. Nawet tak nieprzyjaznych językowo, jak Francja, bo – o ile językiem angielskim sprawnie posługuje się ponad połowa młodych Polaków – tak francuskim raptem kilkanaście procent.

I okazuje się, że 80-90 proc. jest zadowolonych z decyzji o wyjeździe….

Trudno wymagać od osób , które pracują za granicą z lepszym wynagrodzeniem, żeby krytykowały własne decyzje. Polska nie jest jedynym krajem, który zasila europejski rynek pracy. Interesujące będzie, czy za kilka lat te osoby wrócą do Polski, inwestując w niej swoje pieniądze. Środki od osób pracujących za granicą są wciąż znaczącym źródłem przychodu wielu rodzin. Widać z tego, że mimo wyjazdu, emigranci wciąż żyją rodzinnie w Polsce.

W Belgii, Francji i Niemczech prawa pracownicze są bardzo rygorystyczne i rzadkie są przypadki jego łamania. Polacy w Wielkiej Brytanii będą mniej zadowoleni z wyjazdu?

Polacy w ogóle rzadko podają prawa pracownicze jako powód decyzji o wyjeździe bądź zostaniu w kraju. Ten czynnik jest bardziej krępujący dla polskich firm – i wrócę tu do wspomnianych wcześniej polskich kierowców w Niemczech, których obowiązują przepisy o płacy minimalnej – nawet, jeśli oni tylko przejeżdżają przez ten kraj. Natomiast gdyby polskie firmy chciały się do tego stosować, już dawno by zbankrutowały albo działalność stałaby się kompletnie nieopłacalna.

„Nie dostanę należnej mi pensji” – to największy strach przed podjęciem pracy za granicą. Wyzyskiwanie imigrantów to wciąż problem, mimo tylu nagłośnionych przypadków?

To jest wciąż problem, zwłaszcza w przypadku wyjazdów „prywatnych”: kiedy człowiek jedzie do pracy za granicą i całkiem na własną rękę. W przypadku agencji pracy i certyfikowanych instytucji pośredniczących – a taki certyfikat łatwo zweryfikować w Ministerstwie Pracy – ryzyko jest dużo mniejsze. Jak coś pójdzie nie tak, firmę można później, w normalnym trybie, pozwać przed polskim sądem i odzyskać należne wynagrodzenie. Natomiast kiedy ktoś próbuje sam załatwić formalności, czyta umowę – czasem w innym języku i nic z niej nie rozumiejąc – to kończy się różnie.

Oszustwa i sytuacje wyzyskiwania pracowników są już rzadsze, niż to miało miejsce jeszcze kilka lat temu. Ale wciąż się zdarzają, zwłaszcza w rolnictwie. Wtedy na miejscu są oczywiście bardzo pomocne służby imigracyjne francuskie, brytyjskie czy włoskie, do których można się zwrócić.

Skoro mówimy o Polakach, pozyskanych do pracy za granicą przez agencje rekrutacyjne: to głównie pracownicy fizyczni, czy ta proporcja się zmienia? Jesteśmy doceniani w krajach europejskich? Czy wciąż mamy łatkę wykwalifikowanej, ale stosunkowo taniej siły roboczej?

Obserwujemy znaczący zwrot w zapotrzebowaniu na osoby o wysokich kwalifikacjach, szczególnie specjalistów IT, inżynierów i służby medyczne. Szczęśliwie, coraz większe wynagrodzenia osób, które pracują w tych branżach w w Polsce, wstrzymują masowość takich wyjazdów. Stąd firmy zagraniczne decydują się wiec na otwieranie centrów BPO w naszym kraju.

Lubimy sobie na tą Polskę ponarzekać. Ale tylko kilka procent mówi: „Nie lubię Polski, to nie wracam”….

Krytykowanie własnej rzeczywistości jest naturalne. Trudno, żebyśmy nie krytykowali, każdy to robi. Natomiast wydaje mi się, że sympatia do kraju pochodzenia – lub jej brak – nie ma tu nic do rzeczy. Najważniejszy jest rachunek ekonomiczny. A polski rynek pracy powoli staje się coraz bardziej konkurencyjny. W branży medycznej popularne stały się takie „krótkie wyjazdy” na kontrakty do Niemiec, Francji czy Wielkiej Brytanii. Oni nie chcą wyjeżdżać na stałe, ale jadą np. na kwartał – bo w ciągu tych trzech miesięcy zarobią tyle, ile w Polsce w ciągu roku – a potem wracają do swojej praktyki. Zwłaszcza dentyści i technicy dentystyczni potrafią wyjeżdżać do pracy za granicą na kilkudniowy kontrakt i wracają.

 

Co nas boli bardziej? Niskie pensje czy kiepskie, mało stabilne warunki zatrudnienia?

Trzeba jasno powiedzieć, że Polacy bardzo szanują pracę. Ale inne badanie – przeprowadzone wcześniej przez WorkService – pokazało że Polacy już nie boją się utraty pracy. Jeśli pracują, to są raczej pewni stabilności swojego zatrudnienia. Tym, co pcha ich do wyjazdu są natomiast niskie płace. Wyjeżdżają głównie Ci, którzy nie są usatysfakcjonowani ze swoich zarobków. Proszę pamiętać że nie mamy, co prawda, najwyższego bezrobocia – około 11 proc. – ale w niektórych rejonach Polski ono sięga nawet 30 proc. i dotyka w wielkim stopniu ludzi młodych. Dla nich bariera językowa nie jest żadną przeszkodą, oni również mogą spokojnie wyemigrować i poszukać szczęścia z którymś z państw UE. Pamiętam też takie badanie, w którym 80 proc. Polaków deklarowało, że mogliby wyjechać i podjąć pracę za granicą. Nie planują tego – ale i nie mieliby z tym większych problemów.

Wyjechały – i wyjeżdżają wciąż – młode roczniki, przed 40-stką. Na naszym rynku pracy zostaje luka. Powinniśmy się obawiać napływu imigrantów ze Wschodu? Z Ukrainy, dajmy na to?

Nie, obawiać się nie powinniśmy. Za to trzeba się zastanowić: kogo zaprosić do nas, żeby wypełnić lukę na polskim rynku pracy? Bo prędzej czy później tą lukę odczujemy: nie tylko poprzez brak wykwalifikowanych pracowników, ale i w naszym systemie emerytalnym – kiedy zabraknie na wypłaty emerytur i świadczeń. Najbliższe kulturowo i językowo są nam rzecz jasna Białoruś, Ukraina, cały Wschód. To ich można wskazać, w pierwszej kolejności, jako przyszłych imigrantów. A Polacy? Wyjeżdżają i będą wyjeżdżać.

To dobrze czy źle?

Cóż, z jednej strony wyjechało prawie 2 mln Polaków, czyli mniej więcej cała Warszawa, i możemy nad tym ubolewać. Ale z drugiej strony: po to właśnie jesteśmy w Zjednoczonej Europie i po to są otwarte granice, żebyśmy mieli taką możliwość. Żeby Polacy mogli swobodnie się przemieszczać, decydować gdzie chcą wyjechać i podejmować pracę za granicą bez żadnych ograniczeń. Tego nie wolno negować ani obrażać się na rzeczywistość. Trzeba za to stworzyć na tyle konkurencyjne warunki na polskim rynku pracy, by ludzie nie chcieli wyjeżdżać. Albo przynajmniej się poważnie zastanowili.

„Musimy prowadzić przemyślaną politykę imigracyjną” – tak Pan niejednokrotnie powtarzał. Przemyślaną, znaczy?

Najpierw muszę podkreślić, że nasz rząd wiele już zrobił. Kiedyś pracownik z Ukrainy, który przyjeżdżał do Polski, czekał 2 – 3 tygodnie, żeby dostać zezwolenie na pracę. Dziś to są zaledwie 1 – 2 dni. Taki człowiek może zostać na naszym rynku pracy przez pół roku, bez żadnych problemów. Potem wraca na chwilę do siebie i znowu przyjeżdża do Polski. Formalności zostały mocno uproszczone.

Musimy natomiast pomyśleć o jakimś przygotowaniu imigrantów na polski rynek pracy, stworzeniu systemu szkoleń, szkół językowych, etc. Ze swojej strony, także musimy się zastanowić: kogo nam potrzeba? jakie zawody i kwalifikacje są pożądane na naszym rynku? Żebyśmy byli na tą ewentualną imigrację przygotowani.

Marta Ryczywolskan

Więcej postów