– Może Tomek to ogarnie – tak ponoć w 1991 roku student handlu SGPiS Tomasz Siemoniak został rekomendowany na skarbnika NZS. Od tego czasu coraz lepiej „ogarnia”.
W obecnym rządzie został wicepremierem i ministrem obrony narodowej. To on będzie odpowiedzialny za priorytetowy i wspierany przez prezydenta program wzmocnienia bezpieczeństwa państwa. Program obejmujący nie tylko MON i siły zbrojne, ale też ministerstwa: Spraw Wewnętrznych, Administracji i Cyfryzacji, Infrastruktury, Finansów, a nawet Szkolnictwa Wyższego i Edukacji. To Tomasz Siemoniak wraz z prezydentem będzie odgrywał pierwszoplanową rolę w polityce zagranicznej dotyczącej spraw NATO.
Siemoniak mówi, że opowieść o „Tomku, który ogarnie” finanse w NZS, to legenda, bo w finansach porządek był. Poprzednim skarbnikiem zrzeszenia był Andrzej Halicki, to on zapisał studenta z Wałbrzycha do zrzeszenia. To też Halicki poznał Siemoniaka w warszawskim hotelu przy ul. Flory z młodym wybijającym się politykiem z Wybrzeża – Donaldem Tuskiem. Tej ostatniej przyjaźni Siemoniak od 20 lat pozostaje wierny. Na zarzut, że jest politycznym kameleonem, który porzucał inne polityczne związki, odpowiada: – To nie ja się zmieniałem, zmieniały się w czasie relacje moich znajomych z Donaldem Tuskiem.
Jego rodzina była jedną z pierwszych polskich rodzin, które pojawiły się w Wałbrzychu (Ziemie Odzyskane) po 1945 r. Ojciec górnik, następnie nauczyciel przedmiotów zawodowych, matka nauczycielka języka polskiego, syn – wieczny prymus. Skończył liceum im. Hugona Kołłątaja, gdzie tradycją było bieganie po lekcjach na mecze koszykówki. Na parkiecie Górnika Wałbrzych królował wtedy Mieczysław Młynarski, jeden z największych talentów w tej dyscyplinie. W meczu z Pogonią Szczecin rekord – 90 zdobytych punktów. Siemoniak do dziś pozostał kibicem koszykówki.
„Układ” na bocznicy
NZS początku lat 90. był pierwszą lekcją politycznej gry zespołowej. O poparcie studentów walczyło wówczas Porozumienie Centrum Jarosława Kaczyńskiego, nawołujące do przeprowadzenia lustracji i dekomunizacji, oraz Kongres Liberalno-Demokratyczny Jana Krzysztofa Bieleckiego i Tuska. NZS ostatecznie poparł KLD, a czołówka działaczy zrzeszenia płynnie przeszła do tworzenia partyjnych struktur liberałów. Siemoniak razem z Pawłem Piskorskim i Grzegorzem Schetyną tworzyli Biuro Krajowe KLD. Dzisiejszy wicepremier zaczynał od noszenia paczek w kampanii 1993 i kierowania partyjnym fiatem tipo. Wybory 1993 r. wygrała lewica. Rządzący KLD pod wodzą premiera Jana Krzysztofa Bieleckiego dostał tylko 3,99 proc. głosów. Kosztowna „amerykańska” kampania wyborcza liberałów była niewypałem. A do hasła: „Po pierwsze – gospodarka” złośliwe ręce dopisywały: „Po siódme – nie kradnij”. Za czasów rządów Bieleckiego Jarosław Kaczyński zdefiniował teorię „układu”. Jak opisuje to w książce „Między nami liberałami” Paweł Piskorski, po przegranych wyborach w przypływie wisielczego humoru on i Siemoniak w dworcowej maszynie wydrukowali wizytówki dla Tuska z napisem: „Wielki układ, który jedzie”. „Układ” jednak zdawał się stać na bocznicy. Liberałowie połączyli się z Unią Demokratyczną, tworząc Unię Wolności.
Między PSL i pampersami
Dla młodego działacza znalazło się miejsce w telewizji. W 1994 r. Siemoniak rozpoczął tam jako asystent Janusza Daszczyńskiego (późniejszego szefa polskiej ekspozycji na EXPO w Szanghaju). Niebawem został dyrektorem Biura Oddziałów Terenowych, a w wieku 29 lat – szefem TVP 1. W telewizji rządził Wiesław Walendziak i trwała walka „nowego” ze „starym”. „Nowe” miała uosabiać grupa prawicowych dziennikarzy, których Jerzy Urban nazwał „pampersami”. Sztandarową audycją był „WC Kwadrans” prowadzony przez Wojciecha Cejrowskiego i „Puls Dnia” – audycja publicystyczna. Od początku Siemoniak w tym sporze został zdefiniowany jako przeciwnik „pampersów”. Prawicowa dziennikarka Anita Gargas nazwała go wówczas „kierowcą Donalda Tuska”, który ma pełnić funkcję komisarza politycznego. Odejście Walendziaka i przyjście na jego miejsce polityka PSL Ryszarda Miazka pogodziło wszystkie frakcje. Z telewizji wyleciał z dnia na dzień Siemoniak, a także ekipa „Pulsu Dnia”. Oficjalnym powodem była niemożność przygotowania przez Siemoniaka koncepcji programu publicystycznego.
Z tego czasu pozostała zadawniona niechęć Siemoniaka i „pampersów”. Oni uważają go za karierowicza, on twierdzi, że prawdziwym powodem zwolnienia go z telewizji był sprzeciw wobec likwidacji „Pulsu Dnia”. – Pamiętam, że na początku kariery pan Siemoniak deklarował, iż zmieni profil audycji publicystycznych, a teraz ze swojej deklarowanej walki o „Puls Dnia” czyni powód męczeństwa. To jest chyba nieakceptowalny poziom hipokryzji – ocenia Piotr Semka, członek ekipy „Pulsu Dnia”. Dodaje jednak, że po latach nieco zweryfikował ocenę Siemoniaka, dostrzegając w nim ministra, który unika politycznych awantur. Wrogiem prawicowych publicystów Siemoniak został w 2006 r. Wykorzystał swoje doświadczenie medialne, przygotowując dla PO raport o stanie mediów za czasów rządów PiS. Udowodnił w nim, że publiczne radio i telewizja zostały skrajnie upartyjnione. Przez dłuższy czas Siemoniak był uważany za specjalistę od polityki medialnej. Dziś jego kontakt z mediami to żona – radca prawny w TVP.
Rozstanie z Piskorskim
Jego romans z Ministerstwem Obrony Narodowej zaczął się w 1997 r. i na początku wydawał się przelotny. Wybory wygrała AWS, która utworzyła koalicję z UW, a polityk tej partii Janusz Onyszkiewicz został ministrem. Nowemu szefowi MON chodziło o „zmianę wizerunku medialnego wojska”. Siemoniak został rzecznikiem resortu i dyrektorem biura informacji. Gdy w 2000 r. UW wyszła z koalicji, a szefem MON został Bronisław Komorowski, nie zmienił rzecznika. Z Komorowskim znali się od połowy lat 90., gdy Siemoniak pracował w telewizji. Wtedy Komorowski zaprosił go do domu, bo zależało mu na audycjach propagujących harcerstwo oraz Ligę Morską i Kolonialną, której przewodniczył.
To też przyjaźń, której Siemoniak się trzymał. W 2001 r. pomagał Komorowskiemu – politycznemu singlowi w kampanii wyborczej. Był wtedy już wiceprezydentem Warszawy. To stanowisko, gdy jeszcze był w MON, zaproponował mu kolega z NZS Paweł Piskorski. Grupę młodych warszawskich działaczy UW, a potem PO, obsadzających ratusz, złośliwie nazywano „przyjaciółmi z Dembudu” – od nazwy spółdzielni, w której kupili mieszkania. Spotykali się, razem chodzili na imprezy. – Mieszkałem krótko w mieszkaniu spółdzielni Dembud, ale do niej nie należałem – prostuje Siemoniak.
Gdy rozpętała się „afera mostowa”, a potem afera „układu warszawskiego” (działaczom warszawskiej UW zarzucono w niej „powiązania biznesowo-towarzyskie”, dzięki którym pewne firmy mogły wygrywać przetargi), pozostawał na uboczu. Atak mediów i radnych PiS był skierowany głównie na Piskorskiego i wiceprezydenta Wojciecha Kozaka.
Gdy Donald Tusk zdecydował się na rozprawę z „układem warszawskim”, Siemoniak pozostał bierny. Nie protestował też, gdy w 2008 r. PO wyrzuciło z partii Piskorskiego – wtedy europosła.
Piskorski nie wypowiada się na temat Siemoniaka, aczkolwiek w mediach pojawiły się informacje, że miał pretensje do przyjaciela o to, iż zawiódł i przestał od niego odbierać telefony. – Nic podobnego, nasza znajomość się rozluźniła, ale ja nie unikam Pawła Piskorskiego. Jakiś czas temu spotkaliśmy się przypadkowo, wymieniliśmy kilka słów – twierdzi szef MON.
U boku Schetyny
W momencie gdy w PO gasły wpływy Piskorskiego, Siemoniak rozpoczął pracę dla wschodzącej gwiazdy Platformy Grzegorza Schetyny – jako sekretarz stanu w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji. Współpraca ze Schetyną w PO była odbierana dwuznacznie. To Schetyna wycinał „układ warszawski” i zajął miejsce „pierwszego po Tusku”. Sprawnością Siemoniaka wiceminister Grzegorz Schetyna był tak zachwycony, że gdy pojawiły się pogłoski, jakoby w URM panował bałagan, polecał Tuskowi Tomasza Siemoniaka jako urzędnika, który lepiej „ogarnie” sytuację niźli przyjaciel premiera Tomasz Arabski.
Jednak Tomasz Siemoniak dłużej pozostał wiceministrem spraw wewnętrznych niż Schetyna był ministrem. Tusk po aferze hazardowej najpierw przesunął Schetynę na stanowisko marszałka Sejmu, a potem powoli strącał go w niebyt. Niechęć do Schetyny nie przełożyła się na Siemoniaka. Odpowiadał za likwidowanie klęsk żywiołowych, a pokazywanie „polityków na wałach” należy do elementarza PR.
Na czele MON
Po katastrofie smoleńskiej w 2010 r. i przygotowanym przez nowego szefa MSWiA Jerzego Millera raporcie o jej przyczynach wiadomo było, że odejście szefa MON Bogdana Klicha jest przesądzone. Siemoniak przygotowywał się do nowej roli przez parę miesięcy. – Dobrze się znaliśmy. Przychodził co miesiąc porozmawiać i zapytać, co w resorcie – wspomina Klich, dodając, że o swojej nominacji „nie pisnął ani słowa”. – Ale nadal mamy dobre relacje. Gdy zostałem odwołany, pojawił się u mnie w domu z towarzyską wizytą i bukietem kwiatów. Nie każdy ma tyle klasy – dodaje.
Siemoniak zaczął od działań radykalnych. Rozwiązał 36. Specjalny Pułk Lotnictwa Transportowego i zwolnił wiceministra Czesława Piątasa, byłego szefa sztabu. Ale po pierwszych stanowczych ruchach zaczął słuchać opinii wojskowych. Na stanowisku doradcy, potem wiceministra, zatrudnił popularnego w wojsku gen. Waldemara Skrzypczaka, który postawił się jego poprzednikowi.
Sprawnie przygotował program modernizacji sił zbrojnych do 2022 r. Sympatię prezydenta Komorowskiego zyskał dzięki poparciu programu reformy dowodzenia i włączenia programu „polskiej tarczy przeciwlotniczej i przeciwrakietowej”, a potem wprowadził obmyślaną przez prezydenta reformę dowództw. Gdy Radosław Sikorski mówił, że „marzy o dwóch amerykańskich ciężkich brygadach”, Siemoniak zawiózł do Dąbrówki Kościelnej (Wielkopolska) sekretarza obrony USA Chucka Hagela, którego część rodziny pochodzi z tej miejscowości.
Żyć dobrze z każdym
O tym, że rośnie jego pozycja w partii, świadczyły wybory w PO. W grudniu 2013 r. Donald Tusk zgłosił jako pierwszą wiceprzewodniczącą Ewę Kopacz, a do składu zarządu zaproponował m.in. Tomasza Siemoniaka, który nie miał większego umocowania w partii. Dostał 240 głosów. Halicki z sali zgłosił Schetynę, który do zarządu nie wszedł, a dostał tylko 147 głosów.
Kiedy Siemoniak obejmował ministerstwo obrony, Tusk stwierdził, że jest chyba jedynym politykiem, który mógłby pójść na urodziny jego, prezydenta Komorowskiego i Schetyny. Do tej listy Siemoniak może dodać Ewę Kopacz. Nie wchodzi w polityczne starcia, stara się żyć dobrze z każdym. Co jednak będzie, gdy jego stary przyjaciel Donald Tusk wyjedzie do Brukseli?
– Siła Tomasza Siemoniaka polega na tym, że długo nikt w partii nie traktował go jako konkurenta. On nie ubiegał się o władzę w regionie, nie uczestniczył w partyjnych wojnach podjazdowych, nie startował w wyborach parlamentarnych. Nikt się nie zorientował, że Tomek wspiął się niemal na sam szczyt. Teraz dopiero czeka go walka o pozycję w PO – prorokuje jeden z urzędników prezydenta. A ma przed sobą jeszcze jeden szczebel: stanowisko premiera – dodaje.
Paweł Wroński