Dramat Bliskiego Wschodu kosztował mieszkańców Iraku i Syrii już tyle krwi i łez, że trzeba zrobić wszystko, żeby tylko pomóc tym ludziom w uzyskaniu stabilizacji w regionie.
Dramat mieszkańców Iraku ma swoje źródła w zniszczeniu ich kraju przez wojska międzynarodowej koalicji, do których należały niestety wojska Rzeczpospolitej. Chociażby z tego powodu Polska powinna bardziej aktywnie przyczyniać się jeżeli nie do wsparcia władz irackich w ich trudnym dziele zaprowadzenia porządku i jakiegoś poziomu bezpieczeństwa w kraju, to przynajmniej do wsparcia społeczeństwa irackiego. Możemy przyjąć dzieci i matki, możemy przyjąć rannych – możemy zrobić bardzo wiele, trzeba jednak chcieć.
Wojna domowa w Syrii już tak spowszedniała, że wydaje się czymś normalnym i mało kogo interesującym. Po prostu w Syrii trwa wojna i giną ludzie, miliony uchodźców są w krajach dookoła, świat zamknął oczy i udaje, że nie widzi dramatu rozrywającego umęczone syryjskie społeczeństwo. Na szczęście Syrii udało się zachować legalne władze, które dążą do stopniowego odzyskania kontroli nad znacznymi połaciami kraju, jednakże walka z rebeliantami jest dramatyczna, wyniszczająca i paraliżuje państwo syryjskie od środka.
Jeżeli dzisiaj mówi się o użyciu potęgi armii lądowej Iranu do wsparcia walk sił rządowych w Iraku, pod mniej lub bardziej widocznym patronatem USA – to jest to sytuacja bez precedensu. Terroryści z Islamskiego Państwa w Iraku i Lewancie – dali się mocno we znaki wszystkim i główni gracze nie mają zamiaru pozwolić na to, żeby na terenie części Iraku i części Syrii – wykształciło się państwo terrorystyczne jawnie nawołujące do wojny ze wszystkimi, w tym uznające stare reżimy jak właśnie Iran za „wielkich szatanów”, którzy odeszli od tylko im znanych zasad słuszności i prawdy.
Jednakże włączenie do akcji sił irańskich oznacza de facto wyrażenie zgody na wsparcie dla syryjskich wojsk rządowych, ponieważ Teheran nie zostawi Damaszku na pastwę terroryzmu. W sensie politycznym będzie to wielki triumf pana Władimira Putina, który całą sytuację przewidział i tylko jego zaangażowaniu Syria zawdzięcza przetrwanie. Proszę sobie przypomnieć, jak międzynarodowi piewcy wolności, jedynie słusznej racji i demokracji nawoływali do konieczności zbombardowania Damaszku, zniszczenia infrastruktury itd. Na szczęście pan prezydent Barack Obama nie zdecydował się na takie szaleństwo jak jego poprzednik w Iraku. Państwo syryjskie zostało ocalone, wystarczy jedynie wzmocnić jego struktury i wspomóc je zbrojnie, żeby mogło uspokoić i opanować sytuację, przynajmniej terytorialnie. Jest oczywiste, że potem Syryjczyków czeka długa wojna partyzancka, jednakże odzyskanie kontroli nad terytorium to podstawa.
Irak prawdopodobnie nie uniknie podziału na dwie, może aż trzy strefy. Być może w jakiejś mierze udałoby się zachować formalnie federalny status quo, ponieważ potężnej sąsiedniej Turcji – tak jak nie po drodze jest z terrorystami, tak też raczej niechętnie będzie spoglądać na powstanie niezależnego państwa kurdyjskiego i uznanie go na forum międzynarodowym – co musi być naturalną konsekwencją entropii Iraku i dążeń niepodległościowych Narodu kurdyjskiego.
Jeżeli rozważamy o Syrii, nie można w układance pominąć Izraela a wspomnienie tego kraju wymaga zapewnienia powstrzymania prac nad rzekomą militarną częścią irańskiego programu atomowego. Jednak żeby „deal” opłacał się wszystkim stronom, USA muszą z jednej strony zapewnić Iran, że nie zostanie zaatakowany, jeżeli nie złamie status quo w zakresie swobody żeglugi w Zatoce Perskiej i nie stworzy broni jądrowej. Równolegle muszą dać pogłębione gwarancje Izraelowi, co będzie oznaczało prawie na pewno – poza częścią polityczną, także całą masę nowoczesnych nasyconych elektroniką zabawek dla armii.
W konsekwencji nowego „Pax Americana” na Bliskim Wschodzie – mielibyśmy dwa lub trzy państwa post-irackie, rewitalizację Syrii, której „reżim” zostałby uznany przez Zachód za mniejsze zło oraz Iran jako hegemona, a zarazem gwaranta stabilizacji. Tej układance będzie bacznie przyglądał się Izrael oraz opinia publiczna i rody panujące w monarchiach po południowej stronie Zatoki, pochodzące od których pieniądze w znacznej mierze przyczyniły się do piekła w Syrii.
Sprawa ma też drugie dno, albowiem w polityce imperiów nic, nigdy nie dzieje się samo, ot tak po prostu dla jakiegoś widzialnego celu. Zaangażowanie USA na Bliskim Wschodzie ma prawdopodobnie jeszcze jeden konkretny cel – manipulowanie cenami ropy naftowej. Jeżeli USA udałoby się doprowadzić do spadku cen ropy, byłoby to mocnym bodźcem stymulującym ślimaczący się na świecie wzrost gospodarczy oraz czego oczywiście nikt nigdy nie przyzna – stanowiłoby tak wyczekiwany cios w gospodarkę Federacji Rosyjskiej.