Niemieckie ministerstwo obrony przekazuje sprzeczne sygnały w sprawie wzmocnienia wschodniej granicy Sojuszu. – Dla naszych sprzymierzeńców, którzy znajdują się na wschodnich rubieżach, ważne jest, by NATO zademonstrowało swoją obecność – deklarowała minister obrony Ursula von der Leyen kilka dni temu. Dziś rzecznik ministerstwa wyjaśnia, że chodzi jedynie o intensyfikację ćwiczeń, bez zwiększania liczebności wojsk.
W ten sposób Berlin stara się lawirować pomiędzy potrzebą pokazania swojej siły w ramach Sojuszu a „nie prowokowaniem moskiewskich jastrzębi”, o co oskarżają przy każdej okazji zarówno opozycyjni politycy jak i rosyjskie media. Krytycy znaleźli się nawet wśród polityków koalicji rządzącej, którzy uważają, że nie NATO lecz UE i OBWE są właściwym instrumentem dla rozwiązania tego typu problemów.
W poniedziałek rzecznik prasowy ministerstwa obrony Niemiec „tłumaczył” swoją zwierzchnik, wyjaśniając że Berlin nie popiera wysyłania dodatkowych oddziałów na wschodnie granice NATO, a jedynie wzmożone ćwiczenia i operacje defensywne. Takie jak Baltic Air Policing, czyli działania na rzecz bezpieczeństwa przestrzeni powietrznej Litwy, Łotwy i Estonii.
W ten sposób Berlin chce mieć ciastko i zjeść ciastko. – Należy potwierdzić, że NATO istnieje nie tylko na papierze, lecz, że można na Sojusz liczyć – przekonuje minister von der Leyen. Ale gdy Brytyjczycy deklarują wzmocnienie i Baltic Air Policing dodatkowymi maszynami Eurofighter, Niemcy dbają by ich Eurofightery zbytnio nie drażniły Rosjan.