Syryjska wojna, która dawno nam się znudziła, to nie tylko dramatyczne statystyki i wielka polityka, ale też miliony tragedii zwykłych Syryjczyków.
Suche fakty są takie: trzy lata walk, 140 tys. ofiar, 2,5 mln uchodźców za granicą i miliony uchodźców wewnętrznych. Bomby, ataki chemiczne, publiczne egzekucje, masakry kobiet i dzieci. Zrujnowana gospodarka, służba zdrowia i edukacja, zniszczone perły światowego dziedzictwa kultury. Zaciekłe walki nie dające trwałego zwycięstwa żadnej ze stron i ściągający z całego świata brodaci radykałowie wietrzący w syryjskiej tragedii szansę na realizację mrzonek o islamskim kalifacie. Szemrane przepychanki światowych i regionalnych mocarstw prowadzących w Syrii jakąś chorą grę. I wreszcie konflikt powoli rozlewający się na Bliski Wschód – kolejne zamachy w Libanie i Iraku to nie przypadek, ale echo destabilizującej region wojny.
Tyle faktów, które dawno przestały kogokolwiek interesować. Jednak syryjska wojna to nie tylko suche statystyki i wielka polityka. To 18-letni Sufjan, który stracił nogę i cieszy się, kiedy udaje mu się zrobić kilka kroków z protezą. 8-letni Imad, który po ataku na jego szkołę przestał mówić, bawić się, wychodzić z domu. Nocami moczy się i krzyczy z przerażenia. To 14-letnia Rukajja, która patrzyła, jak żołnierze zabierają z jej szkoły „co ładniejsze” koleżanki. 23-letnia Rihab, której synek zmarł po czterech dniach, bo zabrakło prądu do inkubatora. To tysiące historii, których słuchając, myślę: to nie może się dziać w XXI wieku, na oczach świata.
Baszar al-Asad okrucieństwem i determinacją zaskoczył wszystkich. Inni brutalni i tępi arabscy dyktatorzy, jak osławiony czarny charakter Saddam Husajn czy szalony pułkownik Muammar Kaddafi, okazali się łagodnymi barankami przy eleganckim, czarującym Zachód niebieskookim lekarzu z Damaszku.
Po dwóch sromotnych porażkach konferencji pokojowej w Genewie nikt przy zdrowych zmysłach nie wierzy już w truizmy o konieczności szukania politycznego rozwiązania konfliktu. Nie będzie rozwiązania, dopóki Asad jest przy władzy, a on nigdzie się nie wybiera. Wiosną w najlepsze organizuje wybory prezydenckie, w których będzie się starał o trzecią kadencję.
Nikt nie wie, jak dalej potoczy się syryjska wojna. Może Asad okopie się w okolicach Latakii, gdzie ma najwięcej zwolenników? Może kraj rozpadnie się i pogrąży w walkach między wszelkiej maści religijnymi radykałami? A może Rosja i Iran zrozumieją, że wspieranie oszalałego z żądzy władzy dyktatora staje się coraz bardziej żenujące?
Tylko jedno wiadomo na pewno – dawnej Syrii już nie ma, tak jak nie ma szans na syryjski happy end.