Niedzielne masowe modły ultraortodoksyjnych żydów były największą demonstracją religijną w historii Izraela.
Na ulicach Jerozolimy zgromadziły się w niedzielę olbrzymie tłumy charedim („bogobojnych”, członków najbardziej ortodoksyjnych judaistycznych wspólnot wyznaniowych).
Według szacunków policji zebrało się nawet 300 tys. osób. Oficjalnie zgromadzenie było formą zbiorowych modłów, jednak ortodoksi właśnie w ten sposób wyrażali swój sprzeciw przeciwko planom pozbawienia ich przywilejów, a szczególnie objęcia uczniów szkół talmudycznych (jesziw) powszechnym poborem do służby wojskowej.
Zjednoczeni ortodoksi
Wśród ubranych w tradycyjne chałaty i kapelusze demonstrantów reprezentowane były wszystkie główne nurty ortodoksyjnego judaizmu. Mimo dzielących ich na co dzień sporów tym razem okazali wyjątkową jedność. Demonstranci zablokowali najważniejsze ulice Jerozolimy i praktycznie sparaliżowali miasto. Wywieszali transparenty z hasłami „Święta Tora zwycięży” czy „Obroń nas przed rękami naszych braci”.
Demonstracja pozbawiona centralnej trybuny i oficjalnych przywódców była formą pospolitego ruszenia, które miało zademonstrować wierność zasadom religii i tradycji. Otoczeni grupami mężczyzn i uczniów jeszyw rabini prowadzili modły przy użyciu megafonów. Część mężczyzn wykonywała tradycyjne tańce.
W hasłach demonstrantów powtarzały się oskarżenia o niszczenie tradycji narodu czy wręcz o „kulturowy Holokaust”. Gazeta „Hamachane Hacharedi” uznawana za organ prasowy ruchu ortodoksów napisała, że w geście protestu wielu z nich rozważa nawet wyjazd z Izraela (wspólnoty żydowskich konserwatystów istnieją np. w Ameryce Południowej).
Wśród demonstrantów zauważono naczelnych rabinów Izraela: żydów aszkenazyjskich Davida Lau (towarzyszył mu ojciec Meir Lau, były rabin naczelny, a obecnie główny rabin Tel Awiwu) i sefardyjskich Yitzhaka Yosefa. Wzbudziło to zainteresowanie dziennikarzy, bo naczelni rabini objęci są zakazem uczestniczenia w demonstracjach publicznych jako wybierani przez komisję Knesetu funkcjonariusze publiczni. Zauważywszy obecność robiących im zdjęcia fotoreporterów, rabini woleli powrócić do swoich biur.
Rzecznik Rabinatu oświadczył, że duchowni „odczytali jedynie Psalmy, a ich obecność nie miała związku z wydarzeniami”. Zirytowało to zwolenników sekularyzmu, którzy uznali, że naczelni rabini nie stoją po stronie państwa, ale raczej okazują się rzecznikami radykałów religijnych. Przynajmniej neutralności w sporze o powinności ortodoksów domaga się od nich mała, ale wpływowa partia Jesz Atid walcząca o równe traktowanie wszystkich obywateli.
Według danych rozpowszechnianych przez jej aktywistów ze zwolnienia ze służby wojskowej korzysta rocznie ponad 60 tys. charedim. Zdaniem liberałów argumenty ortodoksów o tym, że jesziwy to „ostoja żydowskiego ducha”, są nadużywane, a kilka tysięcy uczniów po prostu unika trzyletniej służby wojskowej.
W liczącym ok. 8 mln mieszkańców Izraelu żyje ok 800 tys. „bogobojnych”, jednak ich liczba wciąż rośnie, ponieważ ortodoksi mają na ogół wyjątkowo liczne rodziny (jeszcze w 1992 r. liczbę charedim szacowano na 550 tys.).
Dość przywilejów
Kneset jeszcze nie przegłosował proponowanych ustaw, jednak posłowie znajdują się pod presją świeckiej większości, która domaga się równego traktowania wszystkich obywateli, także tych pochodzących z uprzywilejowanej mniejszości religijnej. Nowe prawo może zostać przyjęte w ciągu najbliższych tygodni i zacząć obowiązywać od początku lipca.
W myśl propozycji wyznaczane byłyby liczby „bogobojnych”, którzy będą odbywać służbę wojskową. W praktyce byłaby to służba pomocnicza, np. w administracji albo w kwatermistrzostwie, ponieważ większość ortodoksów nie posiada odpowiedniego wykształcenia i nie potrafi np. obsługiwać komputera. Poza tym mogliby odmawiać noszenia broni z powodów światopoglądowych.
Ortodoksów najbardziej irytuje uznanie odmowy odbycia służby wojskowej za przestępstwo. Nawet mimo tego, że nauka w szkołach religijnych dawałaby możliwość odraczania poboru do 26. roku życia, na co studenci laickich uczelni liczyć nie mogą.