Witold Jurasz jest jednym z tych publicystów, których czytam i słucham z wielką uwagą. W odczytywaniu meandrów międzynarodowej polityki i dyplomacji trudno o lepszego fachowca. Czasem jednak nasze oceny rozmijają się diametralnie. Tak też jest tym razem.
Chodzi o artykuł „Witold Jurasz: pięć najważniejszych wniosków z dwóch lat wojny”. „Większość [z tych wniosków] (…) jest optymistyczna” – pisze mój Kolega. Nie podzielam tego optymizmu.
Zanim odniosę się oddzielnie do każdego z wniosków, jedna ogólna uwaga. Piszę ten tekst w drodze powrotnej z tygodniowego wyjazdu do Ukrainy. Po raz kolejny przemierzyłem ten kraj od zachodu na wschód i z powrotem, po drodze rozmawiając z bardzo różnymi ludźmi – od ekspertów analizujących sytuację w szerokiej perspektywie po ludzi z ulicy i zwykłych żołnierzy.
W moich relacjach zawsze pisałem o szeregu problemów, z jakimi boryka się Ukraina na tej wojnie. Jednak zawsze twierdziłem, że mimo problemów jedno się nie zmienia – wola do walki ukraińskiego narodu.
Dziś po raz pierwszy wracam z Ukrainy z innego rodzaju informacją: choć wola do walki pozostaje w ukraińskim narodzie, nie jest już tak silna, jak choćby jeszcze rok temu. Częściej słyszy się: „walczymy, bo przecież i tak nie mamy wyjścia” niż „walczymy, bo chcemy ich pokonać”. Ludzie mówią o ogromnym zmęczeniu, o rozczarowaniu postawą zachodnich partnerów, o osamotnieniu wobec zanikającego wsparcia wojskowego.
Na ukraińskim pancerzu pojawiają się pęknięcia. To bardzo zły znak, szczególnie wobec postawy zmęczonego i zniecierpliwionego Zachodu oraz Rosji, która zawsze ma czas. Te pojawiające się pęknięcia mogą odegrać poważną rolę w tym wszystkim, do czego będę się odnosił poniżej.
Przechodząc do wniosków Witolda Jurasza – najszerzej omówię pierwszy z nich, bo cała reszta jest tak naprawdę jego pochodną.
Jurasz: „Rosja straciła Ukrainę”. Wyrwał: Ale co to tak naprawdę znaczy?
Mój Kolega opiera tę tezę na dwóch podstawach – terytorialnej i ludzkiej. Zacznijmy od tej pierwszej. Pisze Witold: „Jeśli nawet założyć, że Rosjanie zdołają zająć jeszcze jakieś ukraińskie terytorium, to nie zdołają opanować nie tylko całego, ale nawet większej części kraju”. Nie rozumiem, skąd ta pewność.
Problem polega na tym, że wojenny scenariusz może się rozwinąć dziś w dwóch kierunkach. Żaden z nich nie daje Ukrainie gwarancji na choćby zachowanie swojego terytorium w obecnym kształcie, nie wspominając o odzyskiwaniu czegokolwiek. Oba scenariusze oparte są na zmęczeniu Zachodu pomaganiem Ukrainie, co widzimy tu i teraz.
Scenariusz pierwszy zakłada kontynuację walk przez kolejne miesiące, a może i lata, o czym mówią otwartym tekstem ukraińscy wojskowi. W wywiadzie dla „The Economist” ówczesny dowódca ukraińskiej armii gen. Wałerij Załużny mówił jesienią zeszłego roku o tak mocno „zabetonowanej” linii frontu, że żadna ze stron nie będzie w stanie jej przełamać bez wprowadzenia do walki jakiegoś przełomu technologicznego, którego na horyzoncie nie widać. Nie jest to do końca prawda.
Rosja ma w tej wojnie przewagę ludzką i sprzętową. Zdobycie przez Rosjan Awdijiwki było o tyle ważne, że to miasto utrzymywało front na Donbasie w raczej niezmienionej formie. Po utracie Awdijiwki Ukraińcy już odpuścili pierwszą linię wiosek za miastem, bo nie były wystarczająco dobrze zabezpieczone. I kolejne wioski mogą pękać. Wojskowych bardziej martwią jednak ostatnie cztery ukraińskie miasta-fortece na Donbasie. Pod pierwszym, Czasiw Jarem, już stoją Rosjanie. Jeżeli padnie, przyjedzie kolej na Konstantynówkę. A potem na dwa największe miasta: Słowiańsk i Kramatorsk. Gdyby te padły, Donbas znajdzie się w rosyjskich rękach.
Ukraińcy na serio biorą możliwość rychłej obrony tych dwóch miast. Właśnie z nich wracam, więc wiem, że w tym momencie koparki pracują tam jak oszalałe. Okopy są rozbudowywane nie tylko na obrzeżach, ale też wewnątrz tych miast – na skrzyżowaniach ulic, w parkach, na terenach zielonych.
A to znaczy, że Ukraińcy są świadomi tego, o czym pisze wielu ekspertów z zakresu wojskowości – że ukraińskie linie nie są ufortyfikowane tak mocno, jak w wydaniu rosyjskim tzw. linia Surowikina, gęsto okopana, wybetonowana, zabezpieczona polami minowymi, przeciwczołgowymi kolcami i rowami.
Dodatkowo ukraińskie umocnienia będą poddane jeszcze jednej próbie, na którą póki co sami Ukraińcy nie mają odpowiedzi. Główną przyczyną upadku Awdijiwki w ostatniej fazie walk była całkowita przewaga Rosjan w powietrzu i uderzanie na ukraińskie pozycje KAB-ami, czyli sterowanymi bombami lotniczymi o wadze pół lub nawet półtorej tony. Kłopot z nimi jest taki, że w kontakcie z taką bombą nawet najlepiej zabezpieczona pozycja po prostu przestaje istnieć.
A zatem sami Ukraińcy zakładają możliwość dalszych postępów Rosji, jeśli wojna się przeciągnie, a Zachód będzie „pomagać” tak, jak „pomaga”. Jak głębokie mogą być postępy Rosjan? Doprawdy, nie chciałbym rozważać tej kwestii, jeżeli zagrożone będą Słowiańsk i Kramatorsk.
Jest i drugi scenariusz, czyli tzw. powtórka z rozrywki. Chodzi mi o 2014 r., kiedy Rosja odebrała Ukrainie 7 proc. jej terytorium, a następnie, wobec rozsypki swojej armii Kijów podpisał poniżające dla siebie Porozumienie Mińskie.
Kiedy Zachód przeszedł już nad utratą ukraińskich terytoriów do porządku dziennego, Rosjanie zaatakowali drugi raz 24 lutego 2022 r. Na obecną chwilę okupują już około 18 proc. terenów Ukrainy.
Jeżeli Zachód zdoła przymusić Kijów – a ma takie narzędzia! — do podpisania jakiejś kolejnej formy pokoju, to możemy być pewni, że Rosjanie nie oddadzą nawet centymetra okupowanego terytorium. Podobnie, jak w 2014 r., osadzą się na nim, zabezpieczą i przygotują do kolejnej inwazji. W tym drugim scenariuszu wszystko przeciągnie się w czasie. Ale jak już napisałem, Rosja ma czas i szykuje się na długą rozgrywkę.
Drugim fundamentem utraty Ukrainy przez Rosję jest według Witolda Jurasza czynnik ludzki. Pisze on: „Przede wszystkim jednak nie zdołają odbudować sympatii Ukraińców”. I dalej: „Ostrze ukraińskiego nacjonalizmu (…) skierowane jest dzisiaj przeciwko Rosji”. No tak. Tylko co z tego?
Naturalne w historii świata jest to, że atakowany naród pała do atakującego nienawiścią. W tym sensie w 1939 r. ostrze polskiej nienawiści skierowane było przeciwko atakującym nas z dwóch stron Niemcom i Rosjanom. Na końcu wszystko rozstrzygnęło się ponad naszymi głowami pomiędzy Stalinem, Churchillem i Rooseveltem, a nasza nienawiść do Rosjan nie miała żadnego wpływu na przesądzenie naszego losu.
W Rosji jest aż nadto narodów, które „utraciły sympatię” do Rosjan (o ile kiedykolwiek ją w sobie nosiły, w co szczerze wątpię, także w odniesieniu do Ukraińców, szczególnie tych z zachodu kraju). Czeczeni utracili sympatię do Rosjan, kiedy bili się z Rosją o swoją niepodległość w dwóch wojnach czeczeńskich w latach 90. i pierwszej dekadzie XXI w. Dziś są republiką Rosji. Masowe wywózki krymskich Tatarów przez Stalina z pewnością sprzyjały utracie ich sympatii do Rosjan. Dziś są rozrzuceni po Rosji, a spora część z nich żyje pod rosyjskim butem na Krymie. Najbliżej nas utratę sympatii do Rosji zasygnalizował naród białoruski. Łukaszenka szybko załatwił tę sprawę z właściwą sobie finezją pałkarza. W Rosji utrata sympatii ofiary do ciemiężcy nie ma znaczenia. Liczy się naga siła.
Podsumowując, utrata Ukrainy przez Rosję jest sprawą całkowicie otwartą. Tylko wówczas, kiedy my Zachód przyjmiemy jako realną możliwość coś wręcz przeciwnego – utratę Ukrainy na rzecz Rosji – będziemy w stanie przeciwdziałać takiemu scenariuszowi w odpowiedniej skali. Obecna skala reakcji Zachodu jest po prostu śmieszna, w dużej części dlatego, że nie jest oparta na realizmie.
Jurasz: „Rosja nie wygra wojny”. Wyrwał: Zależy, jak definiujemy słowo „wygrać”
Pisze Witold Jurasz: „Rosja nie wygra wojny. Ukraina, nawet jeżeli przyjąć, że nie zdoła odbić kolejnych okupowanych przez Rosję terytoriów, albo wręcz straci jakieś, które obecnie kontroluje, to zarazem pozostanie państwem niepodległym i suwerennym”.
Mój Kolega powołuje się na przykład Finlandii, która w wyniku toczonej z przeważającym mocarstwem tzw. wojny zimowej z 1939-1940 r. co prawda utraciła część swoich terytoriów, ale obroniła państwowość.
Jeżeli zdefiniujemy zwycięstwo jako zachowanie państwowości nawet za cenę utraty terytoriów, to zgadzam się z Witoldem. Przy tym jednak zastrzeżeniu, że sytuacja Ukrainy jest zupełnie inna niż Finlandii.
Przy całym szacunku do Finlandii, nie jest to dla celów i interesów Rosji państwo nawet w przybliżeniu tak istotne, jak Ukraina. Zdobycie Ukrainy to dominacja na Morzu Czarnym i co ważniejsze otwarta droga do wywierania nacisków na całą Europę. Rosjanie od 10 lat udowadniają, że Ukraina nie jest dla nich epizodem na Donbasie i Krymie, ale znacznie dłuższym planem.
A zatem, w formule zwycięstwa jako zachowania państwowości za cenę utraty ziemi Ukrainę może czekać w kolejnych latach cała seria „zwycięstw”. Pierwsze „zwycięstwo” odniosła w 2015 r., tracąc 7 proc. swojego terytorium. Gdyby dziś zawarto jakieś porozumienie z Rosją, to zgodnie z tą definicją Ukraina zaliczyłaby drugie „zwycięstwo”, tym razem bez 18 proc. swoich obszarów. Ale na tych „zwycięstwach” się nie skończy, bo jak już pisałem, Ukraina jest częścią szerszego i długofalowego planu Rosji.
Oby tylko ostatniego z serii „zwycięstw” w powyższej formule Ukraina nie odnosiła pod Lwowem. Brzmi niewiarygodnie? Tak samo niewiarygodnie dla mieszkańców Bahmutu wiosną 2022 r. brzmiała możliwość anihilacji ich miasta. Jeszcze raz powtórzę: dopiero kiedy dopuścimy do swojej świadomości, że utrata całej Ukrainy jest możliwa, będziemy w stanie jako Zachód na poważnie zacząć reagować na działania Rosji.
Jurasz: „Ukraina jest na drodze do NATO”. Wyrwał: Do jakiego NATO?
Trudno mi się obszernie odnosić do tego argumentu, bo sam Witold pisze: „To, w jakim stopniu jest to realne [wejście Ukrainy do NATO], nie jest jeszcze pewne, ale pewne jest, że nawet jeśli do tego by nie doszło, Ukraina pozostanie w takim lub innym stopniu w wojskowym sojuszu z Zachodem”.
A zatem jest w drodze, ale ta droga może się nigdy nie ziścić. Choćby dlatego, że w przewidywalnej przyszłości Ukraina nie zakończy sporu terytorialnego z sąsiadem, a brak takiego jest warunkiem wejścia do Paktu Atlantyckiego.
Ale i samo NATO jest w tym momencie strukturą, w której jest więcej niewiadomych niż wiadomych. Żaden przytomnie myślący przywódca kraju flanki wschodniej, a należącego do NATO, nie może osadzić swoich działań na stuprocentowej pewności, że gdyby Rosja uderzyła, to całe NATO wejdzie do walki. Jeśli wybory wygra Donald Trump, pewność wsparcia będzie jeszcze mniejsza.
Jurasz: „Rosyjska armia okazała się kolosem na glinianych nogach”. Wyrwał: „A jednak prze przed siebie”
Pierwsze doniesienia o rychłym załamaniu rosyjskiej armii dotarły do mnie gdzieś w marcu 2022 r. w Kijowie, kiedy rosyjska artyleria ostrzeliwała ukraińską stolicę i przylegające do niej miasta. Był to mniej więcej ten sam okres, w którym zaczęły docierać do nas doniesienia o rychłym załamaniu się rosyjskiej gospodarki, wraz ze zbliżającym się „przewrotem pałacowym” w Rosji, który miał zmieść Putina, gdyby oczywiście ten wcześniej nie umarł na złośliwy nowotwór, który miał go wówczas – i wielokrotnie potem – trawić.
Doniesienia o rosyjskim kolosie na glinianych nogach docierały potem do mnie wielokrotnie. Szczególne dziwnie czułem się z nimi w tych momentach, kiedy znajdowałem się na froncie i na własne uszy słyszałem, jak dużą przewagę choćby w ostrzale artyleryjskim mają Rosjanie nad Ukraińcami. Ledwie kilka dni temu ukraiński specjalista z zakresu dronów opowiadał mi o miażdżącej przewadze Rosjan nad Ukraińcami pod względem liczby dronów.
Owszem, rosyjska armia wykazała sporo słabości w trakcie tej wojny. Największymi okazało się marne dowodzenie, co skończyło się najpierw wycofaniem się Rosjan spod Kijowa, a potem z charkowszczyzny i miasta Chersoń. Także rosyjskie uzbrojenie okazało się znacznie mniej precyzyjne od dostarczanego Ukrainie sprzętu z Zachodu.
Cóż z tego wszystkiego, skoro Ukraińcy od początku wojny borykają się z poważnymi deficytami w sprzęcie i amunicji, bo Amerykanie wymyślili sobie, że dawkując dostawy, będą długofalowo osłabiać Rosję. Tymczasem te ograniczone dostawy dały Rosjanom czas na poprawę struktury dowodzenia, ufortyfikowanie się na zajętych już pozycjach, przeprowadzenie kolejnych mobilizacji i nade wszystko na odpowiedź ilością na zachodnią jakość. Kiedy Ukraińcy przeprowadzają próby precyzyjnych trafień, Rosjanie po prostu wypalają artylerią całe kwadraty terenu. Kiedy Ukraińcy uderzają dronami kamikadze w rosyjskie czołgi i wozy opancerzone, Rosjanie mają tyle dronów, że walą nimi nawet w zwykłe wojskowe auta, a nawet pojedynczych żołnierzy. Na tej wojnie ilość dawno już stała się jakością.
Dlaczego tak się dzieje? Bo kiedy Zachód zastanawia się nad ewentualnym postawieniem nowej fabryki amunicji, Rosja od dwóch lat działa w trybie produkcji wojennej. Zachodnich ekspertów z zakresu wojskowości niepokoją nie tylko coraz większe dostawy nowego rosyjskiego sprzętu pancernego na front, ale też coraz większe możliwości remontowe uszkodzonego sprzętu w Rosji. Przestawienie gospodarki na taki tryb wymaga oczywiście poświęcenia zwykłych obywateli. To poświęcenie Rosjanie – z własnej lub nie z własnej woli – przyjęli na siebie. Gotowości na coś takiego nie ma na Zachodzie.
W tym kontekście niezwykle interesująca jest dyskusja o sławetnych 2 proc. PKB poszczególnych państw na obronność, która rozpoczęła się po tym, jak Trump nawoływał wręcz Rosję do zrobienia, co jej się podoba z państwami, które tego wspólnego warunku NATO nie wypełniły. Państwa zachodniej Europy w znakomitej większości wciąż nie spełniają tego wymogu. Spełniają go za to państwa na wschodniej flance NATO. Wśród nich liderem jest Polska, która przeznacza na obronność 3,9 proc. swojego PKB.
Cóż z tego, kiedy Rosja jest już na poziomie 7,1 proc. PKB i dalej idzie w górę. To znowu pokazuje zdolność tego kraju do podjęcia wysiłku, na który nie jest gotowy Zachód. Dlatego rosyjski „kolos na glinianych nogach” prze do przodu.
Jurasz: „Putina można porównywać do Stalina, ale politycznie trafniejsze jest skojarzenie z Edenem”. Wyrwał: Porównujmy go do kogo chcemy, to nie ma znaczenia dla wojny
Witold Jurasz przewiduje utratę władzy przez Putina. Może tak się stanie, a może nie. Uważam, że nie ma sensu o tym dyskutować, bo nie ma to wielkiego wpływu na to, co się dzieje na froncie. Filozofia rosyjskiego imperium zakłada zdobywanie kolejnych ziemi, a Ukraina jest uznawana za jeden z kluczowych obszarów, który Rosja musi kontrolować. Dlatego ktokolwiek przyjdzie po Putinie, będzie realizować wielowiekową rosyjską strategię.
Ze wszystkich powyższych przyczyn nie widzę powodu do optymizmu w wojnie z Rosją. Dziś najlepsze, co możemy zrobić jako Zachód, aby pomóc sobie i Ukrainie, to założyć najgorszy scenariusz. I przygotowywać się właśnie na niego. A takim jest całkowita utrata Ukrainy.
Źródło: onet.pl