„Taka jest prawda o polskim premierze”. Były nauczyciel Mateusza Morawieckiego dosadnie o swoim uczniu

Niezależny dziennik polityczny

– Chciałbym odbyć z premierem dwie rozmowy. Jedną na temat oświaty, a drugą na temat polityki i tych wszystkich jego kłamstw. Trochę już jest tego za dużo. Określenie „Pinokio” nie wzięło się z powietrza. Jest ono pewnym kodem kulturowym. To był notoryczny kłamca – mówi w wywiadzie dla Onetu Marek Jędrychowski, nauczyciel IX LO we Wrocławiu, który w przeszłości uczył Mateusza Morawieckiego. Jego zdaniem premier „bardzo negatywnie” zapisze się w historii.

  • O stanie polskiej edukacji Jędrychowski mówi wprost: – To jest stan papierologii i zdawalności. W obecnym systemie liczą się numerki, a nie uczeń. Brakuje jakości
  • – Jestem przeciwnikiem zadawania prac domowych, bo później uczniowie na lekcjach są niewydolni. Śpiący. Bez energii. Po szkole powinien być czas na regenerację, na rozwijanie pasji. Prace domowe powinny być zblokowane i to od zaraz – uważa nauczyciel HiT-u i WOS-u

omasz Pajączek, Onet: Bił pan brawo i cieszył się przed telewizorem, gdy rządzący obronili Przemysława Czarnka i Sejm odrzucił wniosek o wotum nieufności wobec niego?

Marek Jędrychowski, nauczyciel HiT-u i WOS-u w IX LO we Wrocławiu: Z racji tego, że jestem politologiem i znam te wszystkie mechanizmy, wiedziałem doskonale, że ten wniosek nie przejdzie. Żadna władza nie lubi, jak opozycja mebluje jej gabinet.

Mimo wewnętrznych tarć przy tego typu wnioskach zawsze jest mobilizacja.

Zasada jest prosta: obronić swojego.

Jak pan ocenia ministra Czarnka?

Powiem krótko. Minister Czarnek jest wielką porażką. Tylko nas obraża, pokazując tabelki, z których wynika, że nauczyciele zarabiają gigantyczne pieniądze. A tak nie jest.

Przerobiłem już wielu szefów resortu edukacji. Pierwszym, którego poznałem, był prof. Henryk Samsonowicz. Gdy przyjechał do naszej szkoły, powiedział wprost, że nie zna się na szkołach średnich i pytał nas, jakby tę szkołę po 1989 r. urządzić. Każdy kolejny minister nie miał żadnej wizji. Potem z oporami weszły gimnazja. Z czasem zaczęło to dobrze funkcjonować, choć ja zawsze byłem zwolennikiem czteroletniego liceum. W końcu pani minister Zalewska wszystko zmieniła. Efekty widzimy. Przez tyle lat pracy mogę porównać roczniki, które uczyłem po ósmej klasie, po gimnazjum i teraz znów po ósmej klasie. Ręce opadają, co z tymi dziećmi robi się w podstawówce. Mają piękne świadectwa, ale do pracy, która jest w liceum, w małym stopniu się nadają. I to jest tragedia.

„Oni nie pytają. O nic”

Gdyby pan został ministrem edukacji, to co by zmienił?

Gdybym został ministrem, wiedziałbym, że za mojego urzędowania nie zmieni się szkoły. To jest proces co najmniej 12 lat. Trzeba zacząć od kształcenia nauczycieli i to od pierwszej klasy podstawówki. Trzeba postawić sobie cel: co chcemy osiągnąć. Nie będziemy mieć dobrze wykształconego społeczeństwa bez dobrze wykształconych i przygotowanych nauczycieli. My w tej chwili nie mamy żadnego procesu kształcenia nauczycieli. Są tylko kursy. Kiedyś miałem studentów, którzy przychodzili do mnie na praktyki raz w tygodniu. I tak przez cały rok. Prowadzili lekcje. Byli oceniani.

A teraz?

Nie ma chętnych. Jak ktoś ma wizję, że zarobi w szkole 3,6 tys. zł brutto, a po 15 latach będzie miał 4,5 tys. zł, to siłą rzeczy ten młody człowiek nie ma ochoty przyjść do takiej pracy. Gdyby było tak, że pensja nauczyciela naprawdę byłaby wysoka i byłby cały proces wymagań, badań psychologicznych, przez które trzeba przejść, to mielibyśmy zawód z prestiżem i mnóstwo podań. Moglibyśmy przebierać w ofertach i wybierać tych najlepszych. A teraz? Nie ma tego.

To jaki jest stan polskiej edukacji?

To jest stan papierologii i zdawalności. W obecnym systemie liczą się numerki, a nie uczeń. Brakuje jakości. Dostając nową młodzież, robię na pierwszej lekcji sprawdzian. Później go powtarzam. Uczeń musi wiedzieć, po co jest na lekcji i czego się z niej dowiedział. Nie ma takiej drugiej pracy z człowiekiem jak ta w szkole. Czasami trzeba zażartować, a innym razem podejść do kogoś z wyczuciem, indywidualnie. To jest żywy materiał. Szalony wiek rozwoju. Do liceum przychodzi 15-latek, a wychodzi 19-latek.

To, co jest do pilnej zmiany, a czego nie wolno ruszać?

Trzeba podnieść pensje, ale za tym musi iść wzrost badania umiejętności i kompetencji nauczycieli przyjmowanych do pracy. Tylko tak zawód nauczyciela może być pożądany. A to już będzie pierwszy krok. Na nowo musimy zacząć uczyć dzieci. Pytam się na lekcjach swoich uczniów, kiedy przestali zadawać pytania i dlaczego. Oni nie pytają. O nic. A bez pytań z ich strony, ja nie wiem, czy oni przyswoili wiedzę, czy coś jest niezrozumiałe, czy trzeba coś powtórzyć. Gdyby pytali, wiedziałbym, że słuchają. Zamiast pytań jest cisza. Kiedyś tak nie było. Musimy sami dojść do tego, gdzie zabijamy w dzieciach chęć nauki. Ale nie zmienimy tego od ręki. Na to potrzeba czasu.

A co jest mankamentem z punktu widzenia uczniów? Rozmawia pan z nimi o tym?

Dzieci są przemęczone. Wielu uczniów dojeżdża do szkoły. Wyruszają po 6, wracają o 17.

Cały dzień w szkole.

A później jeszcze zabierają szkołę do domu, bo mają lekcje do odrobienia. To jest potężne obciążenie umysłowe. Ja jestem przeciwnikiem zadawania prac domowych, bo później uczniowie na lekcjach są niewydolni. Śpiący. Bez energii. Po szkole powinien być czas na regenerację, na rozwijanie pasji. Prace domowe powinny być zablokowane i to od zaraz. Gdy rozmawiałem o tym z uczniami, mówili: tak by było najlepiej.

Niektórzy mówią: tym młodym to się w głowach przewraca. Ale to mówią ci, którzy nie pracują w szkole i ich nie widzą. Jak ktoś metkuje towar w sklepie, to przychodzi do domu z metkownicą i dalej pracuje? Może na początek skończmy z pracami domowymi na weekend.

Smartfony w szkole? „Powinniśmy to dobrze wykorzystać”

Co jeszcze powinno się zmienić?

Profilowanie w liceach powinno zaczynać się od drugiej klasy. Pierwszy rok powinien być taki sam dla wszystkich. Dzieci miałyby czas na dokonanie właściwego wyboru. Uniknęlibyśmy wielu porażek. Teraz ktoś, kto miał same piątki z matematyki, wybiera klasę matematyczną, nagle dostaje jedynki. Przychodzi załamanie. Kryzys. Niepowodzenie szkolne. A nie muszę chyba mówić, co się dzieje w dziecięcej psychiatrii.

Inna sprawa. Nie mamy delegacji za wycieczki szkolne. Ale jesteśmy na nich odpowiedzialni za uczniów przez całą dobę. Dlatego coraz więcej nauczycieli rezygnuje z wycieczek.

Jaka jest dzisiejsza młodzież, poza tym, że – jak pan stwierdził – przemęczona i niezadająca pytań?

Młodzież jest opanowana przez smartfony. Uważam, że skoro już tak jest, to powinniśmy do dobrze wykorzystać. Musi nastąpić przełom, bo inaczej sobie nie poradzimy. To są w końcu nowe narzędzia, które dają wiele możliwości.

Pan wykorzystuje telefony na swoich lekcjach?

Czasami mówię uczniom, żeby wyszukali jakiś informacji. Jak już mają grzebać w smartfonach, to niech to robią z pożytkiem. Robię w swoich klasach prasówki. Zadaję sześć pytań z bieżących wydarzeń w Polsce i na świecie. Wymuszam na nich w ten sposób, żeby wykorzystywali też telefon do nauki. Nie każę im jednak oceniać tych wydarzeń. Ocena jest ich.

„Władza »zabiła« WOS”

Ma pan już po tych kilku miesiącach wyrobione zdanie na temat HiT-u?

Uczę HiT-u, ale po swojemu. Powinniśmy zadawać sobie pytanie, co z tej historii „przeszło” do nas. My się uczymy historii, ale nie z historii. Jak robię z uczniami HiT, to wiem, co będzie im potrzebne później. Wyjaśniam, jakie reperkusje miało dane wydarzenie w późniejszym okresie i czy dziś coś z tego zostało. Pokazuję im splątanie losów.

HiT jest lepszy od WOS-u?

HiT a WOS to są dwie różne rzeczy.

Ale to HiT zastępuje WOS, który jeszcze jest, ale zaraz go nie będzie.

To jest nieszczęście. Gdy pytam uczniów, ile mieli lekcji z konstytucji w podstawówce, to słyszę: jedną, dwie albo żadnej. Kiedy mają ją poznać? Ja na lekcjach WOS-u omawiam konstytucję. Krok po kroku. Ale zaraz tego nie będzie. Według mnie to jest celowe działanie. Władza „zabiła” WOS. Robi wszystko, by młodzi ludzie nie znali własnej konstytucji. I to jest problem.

HiT to jest taka wędrówka historyczna, ale bez WOS-u nie wyobrażam sobie, jak mamy wykształcić mądrego, świadomego obywatela.

W przyszłości WOS powinien wrócić?

WOS musi wrócić. I to szybko.

To na pana lekcjach uczniowie powiedzieli, że chcą znać prawdę o Janie Pawle II. Dyskutowaliście później jeszcze na ten temat?

Nie wracaliśmy już do tego. Ale powiem o swoich przemyśleniach. W Stanach Zjednoczonych jest tak, że, jak chcemy kogoś upamiętnić, to się powołuje dedykowane temu fundacje. My stawiamy pomniki. Jeden za drugim. Gdyby tak wszystkie pieniądze wydane na pomniki przeznaczyć na stypendia dla ubogiej młodzieży, to wie pan, ile by to było? Ktoś by później powiedział: byłem stypendystą funduszu im. Jana Pawła II i skończyłem dzięki temu studia. To byłby chyba piękniejszy pomnik. Tego człowieka, który skończyłby studia dzięki wsparciu tego funduszu, nikt nie oblałby farbą.

Pedofilia była, jest i będzie. Powinniśmy nauczyć się, jak z nią walczyć, a nie udawać, że jej nie ma i nie poruszać tego tematu. Temu służą właśnie lekcje wiedzy o społeczeństwie.

„Taka jest prawda o polskim premierze”

Ma pan pamięć do uczniów?

Pamięta się ucznia dobrego i takiego, którego wyróżnia coś negatywnego.

A Mateusza Morawieckiego zapamiętał pan z jakiego powodu?

Wrocław to Solidarność Walcząca. A Mateusz był synem Kornela. Trudno, żebym nie zwrócił na niego uwagi i go nie zapamiętał. Mogłem się nie zgadzać z Kornelem, ale to nie miało żadnego znaczenia. Był przeciwnikiem Okrągłego Stołu. Ale gdyby nie Okrągły Stół, to jego syn nigdy nie zostałby premierem.

Kiedy po raz ostatni widział pan premiera, swojego byłego ucznia?

Kiedy został wicepremierem, przyjechał do Wrocławia na zakończenie roku gimnazjalistów. Chciałem z nim wtedy porozmawiać, ale się nie udało, bo się spieszył. Potem zniknął.

Szkoda, że nie przyjechał do swojej szkoły, jak był strajk nauczycieli. Gdybym był na jego miejscu i rządził państwem, to bym tak zrobił. Porozmawiałbym z nauczycielami ze szkoły, do której sam chodziłem. Wiele napięć gasi rozmowa, powiedzenie sobie czegoś wprost. Jakby przyjechał tutaj, dowiedział się, jakie są nastroje i zapytał, co nas boli, to miałby inne podejście. Ale tego nie zrobił.

Gdyby premier któregoś dnia w końcu odwiedził swoją byłą szkołę, to co by usłyszał od nauczycieli? Co pan by mu powiedział?

Chciałbym odbyć z premierem dwie rozmowy. Jedną na temat oświaty, a drugą na temat polityki i tych wszystkich jego kłamstw. Trochę już jest tego za dużo. W kraju bez przerwy mamy kryzys. Teraz zbożowy. O środkach z KPO premier najpierw mówił jak o drugim planie Marshalla. Później ta narracja się zmieniała i pieniędzy z UE wciąż nie ma. Gdybym był premierem i miałbym w rządzie takiego szkodnika jak Zbigniew Ziobro, to dla własnego honoru postawiłbym sprawę jasno. Albo on, albo ja. Gdyby Ziobro sam nie zrezygnował, to bym go odwołał albo sam odszedł i ogłosił, że to, co on robi, szkodzi Polsce. Gdyby Morawiecki tak postąpił, to inaczej byłby zapisany w historii.

A jak będzie zapisany?

Bardzo negatywnie. Określenie „Pinokio” nie wzięło się z powietrza. Jest ono pewnym kodem kulturowym. To był notoryczny kłamca. I taka jest prawda o polskim premierze.

Źródło: onet.pl

Więcej postów